[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mogłaryzykować, w domu musiał panować absolutny spokój.Zegar właśnie wybił dziesiątą, gdy Susan usłyszała, żektoś wchodzi po schodach.Z natężeniem zaczęła nad-słuchiwać, aż wreszcie doszedł ją odgłos zamykanych drzwi,RS po którym zapanowała cisza.Już już miała nacisnąć klamkę,gdy usłyszała słabe skrzypienie podłogi tuż obok swegopokoju.Zatrzymała się wpół ruchu, nie śmiejąc nawet od-dychać.Ktoś koniecznie chciał się przekonać, czy ona już śpi!Miała wrażenie, że minęła wieczność, zanim podłogaponownie zaskrzypiała pod oddalającymi się krokami.Susanstała jeszcze przez chwilę bez ruchu, w nadziei, że się niezdradziła.Gdzieś w głębi domu ktoś otwierał drzwi.To musiał być złodziej! Była tego pewna! Nie wiedziała,co ją w tym upewniło, a jednak była absolutnie przekonana,że się nie myli.Odczekała jeszcze chwilę, zaczerpnęłagłęboko powietrza, po czym ostrożnie nacisnęła klamkę iwysunęła się na korytarz.Jej serce biło jak oszalałe zestrachu i emocji.Na palcach zeszła ze schodów rzucająckrótkie spojrzenie w głąb salonu i przebiegł jej po plecachzimny dreszcz.W bladym świetle księżyca ogromny pokójwyglądał wręcz niesamowicie.Długie czarne cienienadawały meblom posępny wygląd.Niemalże biegiem dotarła do drzwi.Otwarły się cicho.Udało się! Przebiegła kuląc się parę kroków i skryła wniszy.Tutaj naciągnęła na drżące palce rękawiczki i zebrałasię w sobie.Mogła zaczynać zabawę w detektywa!Cała okolica sprawiała upiorne wrażenie, skąpana wblasku stojącego w pełni księżyca, gdy kryjąc się w cieniudrzew i za krzewami skradała się ku szklarniom.Wszystkowyglądało tu zupełnie inaczej niż w dzień.Susan zagryzławargi starając się zapanować na lękiem i myśleć logicznie.Złodziej musiał wiedzieć, gdzie szukać czarnej orchidei,wystarczyło więc tylko go wytropić i przemykać się za nim.Mozolnie sunęła do przodu, raz po raz przypadając do ziemi,aż wreszcie osiągnęła dróżkę między dwiema szklarniami.Dysząc z wyczerpania przystanęła na moment.Kolana drżałypod nią niebezpiecznie.Każdy szelest mógł ją zdradzić,nawet oddech.RS Raptem doszło ją skrzypienie żwiru na ścieżce.Jednymsusem skryła się za szklarnią kurczowo przywierając dościany.Kroki zbliżały się.Na moment przymknęła oczy modlącsię w duchu, aby w zasięgu jej ręki znalazło się coś, czym wrazie potrzeby mogłaby się obronić.Jakie to głupie z jejstrony, że wcześniej o tym nie pomyślała!Mężczyzna, który się teraz oddalał od kryjówki dziew-czyny, miał przy boku pałkę.Susan odetchnęła z ulgą.Toprzecież był sefior Gomez, który na prośbę Diega pełniłstraż przy szklarniach.Przez moment nawet zastanawiałasię, czy aby nie ujawnić się i nie zagadnąć policjanta, wolałajednak nie ryzykować.Diego przecież zabronił jejprzebywać w pobliżu szklarni  seńor Gomez doskonale otym wiedział, bo to właśnie w jego obecności padło owokategoryczne żądanie.Zresztą w tym czasie prawdziwyzłodziej jak nic mógł się ulotnić z orchideami.Bezszelestnie oderwała się od błogosławionego cieniaściany i przemknęła między krzewami.Tu znów zastygła wbezruchu.Na razie nic się nie działo, zaczęła nawet wątpić,czy złodziej rzeczywiście przyjdzie tej nocy.Naraz znowu usłyszała szelest i aż przysiadła z przera-żenia.To nie był policjant! W jej stronę przemykała sięskulona postać z wydłużonym przedmiotem pod pachą.Susan rozpoznała go na pierwszy rzut oka.Rivera!Poczekała, aż minie jej kryjówkę, i ruszyła za nim, starającsię posuwać w tym samym tempie co on.Przed ostatniąszklarnią na krótko zniknął jej z oczu.Cała zamieniła się wsłuch.Nie umkniesz mi, ty draniu, zaklęła w duchu.Zarazjednak odkryła go na nowo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •