[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To chyba Snowden.Majordomus.- Jason westchnął, ale nie wypuściłGwendolyn z objęć.Zamiast tego opuścił głowę i pocałował ją jeszcze raz.Kolana się ugięły pod Gwendolyn, kiedy wsunął jej język w usta.Jej sercewezbrało miłością.To uczucie było tak silne, że przesłoniło wątpliwości i żal.Drżała na całym ciele, opanowana nieznaną dotąd tęsknotą.Sięgnął w dół, obejmując jej pośladki i przyciskając do siebie.Pukanie rozległo się ponownie.- Jaśnie panie.Jason odwrócił gwałtownie głowę.- Jeśli jeszcze raz zastukasz do tych cholernych drzwi, Snowden, zwolnięcię! Bez referencji.Po drugiej stronie zamkniętych drzwi nastała złowieszcza cisza.Trwałamoże pół minuty.- Proszę łaskawie wybaczyć, że przeszkadzam, jaśnie panie.Pan i paniEllingham oraz panna Emma właśnie przybyli i chcą zobaczyć pannę Dorotheę- oznajmił lokaj przyciszonym, przestraszonym głosem.- Pytają także o pannęGwendolyn.Czy jest tam z panem?- Panna Gwendolyn powiedziała mi, że wybiera się na poranny spacer! -zawołał Jason.- Jestem pewien, że wkrótce wróci.- Ta wiadomość uspokoi rodzinę - odezwał się lokaj.- Zaprowadz, proszę, państwa Ellingham do sypialni Dorothei.Za chwilę donich dołączę.- Doskonale.- Więcej kłamstw - szepnęła Gwendolyn.- Czy to się kiedyś skończy?Jason wciągnął ze świstem powietrze.- Porozmawiamy, Gwendolyn.Niedługo.- Pochylił się i ją pocałował.Czułajego zdecydowanie.- Przyjdz do pokoju Dorothei, kiedy uznasz, że jesteśgotowa na spotkanie z rodziną.Wyszedł, zostawiając Gwendolyn pełną sprzecznych uczuć, z dłoniąprzyciśniętą do obrzmiałych warg.13Gwendolyn stanęła w odległości paru stóp od szerokiego łoża.Przybrałaprzyjemny wyraz twarzy, ręce splotła za plecami, tak żeby nikt nie widział, żedrżą.Spotkanie z rodziną kosztowało ją dużo więcej, niż sądziła.Ich widokuzmysłowił jej, ile mogłaby stracić, gdyby wypadki na drodze zeszłej nocypotoczyły się inaczej.Gdyby wicehrabiemu nie udało się ich uratować.Uświadomiła sobie także, jaką ściągnęła na siebie i - pośrednio na nich -hańbę, ulegając namiętności.Wiedziała, że to niemożliwe, ale bała się, żegrzechy będą wypisane na jej twarzy.Próbowała więc trzymać się w cieniu.- Dorotheo, kwiatuszku - zawodziła ciotka Mildred.- Och, Boże, jaka sięwydajesz blada i wyczerpana, moja droga.Szybko, Emmo, wyjmij soletrzezwiące z mojej torebki.Boję się, że mogę zemdleć.Emma podsunęła chwiejącej się ciotce krzesło.- Ciociu Mildred, błagam, przerazisz Dorotheę takimi głupstwami.Wyglądaznakomicie, prawda, Gwen?- W istocie - zgodziła się Gwendolyn.- Bardzo jej się poprawiło i wszyscyjesteśmy szczęśliwi.Ciotka Mildred należała do kobiet, które potrafiły rozpłakać się w każdejchwili, a kiedy postawiła stopę w Moorehead Manor, tamy zostały zerwane.Troskę i strach można było zrozumieć - napady histerii to już zupełnie innasprawa.- I moja biedna, kochana Gwendolyn.- Ciotka Mildred przetarła oczychusteczką i pociągnęła nosem, a potem odwróciła się w jej stronę.WujFletcher, Emma, lord Fairhurst, nawet pielęgniarka poszli za jej przykładem,przyglądając jej się ciekawie.Gwendolyn zbladła i się wyprostowała, kiedy ciotka wyciągnęła rękę.Posłusznie postąpiła do przodu i ujęła dłoń ciotki.- Uspokój się, ciociu.Nic nam się nie stało - powiedziała uspokajająco.Ciotka Mildred wybuchła głośnym łkaniem.- Takie dzielne w obliczu niebezpieczeństwa, takiego horroru.Jesteściebohaterkami.- To lord Fairhurst je uratował - zauważyła Emma, rzucając wicehrabiemuspojrzenie pełne uwielbienia.- To on zasługuje na pochwały, ciociu Mildred.- Tak, tak, jesteśmy wdzięczni wicehrabiemu - zapewniła ciotka Mildred.-Choć gdyby opuścił przyjęcie wcześniej, jak wuj i ja, może nie spotkalibyścietych bandytów na drodze.Wszystkie oczy zwróciły się na lorda Fairhurst.- To było nad wyraz niefortunne wydarzenie - powiedział spokojnym głosem.Ciotka Mildred pociągnęła nosem.- To było okropne, milordzie.Absolutnie okropne.Chciałam tu przybiec,kiedy tylko pański służący przyniósł nam te straszne wieści wczoraj w nocy, alemój drogi Fletcher nalegał, żebyśmy poczekali do rana.- Wczoraj w nocy tylko byś przeszkadzała - stwierdził wuj Fletcher.- Lepiejbyło przyjechać, kiedy Dorothea wypoczęła i zaczyna dochodzić do zdrowia.Jużwygląda prawie normalnie.Ciotka Mildred się napuszyła.- Może się wydaje, że wygląda normalnie, ale jest oczywiste, że bliznypozostaną jej do końca życia.Gwendolyn rzuciła ukradkowe spojrzenie na wicehrabiego.Wydawał sięlekko zniecierpliwiony.Sądziła, że paplanina ciotki zaczyna go nużyć.Alespojrzała na niego po raz drugi i uznała, że kryje się za tym coś jeszcze.Robiłwrażenie zaniepokojonego, nawet zmartwionego.Dlaczego?- Czuję się dobrze, ciociu Mildred! - wykrzyknęła Dorothea.- Chociażprzyznaję, że jestem zmęczona.To było hasło, na które zdawała się czekać pielęgniarka.- Dobrze, wystarczy - Stanęła na środku pokoju i zaklaskała trzy razyw dłonie.- Pacjentka potrzebuje spokoju.Zbyt silne podniecenie tylko jejzaszkodzi.Muszę nalegać, aby wszyscy natychmiast stąd wyszli.- Tak, musicie odejść - zgodziła się ciotka Mildred.Przesunęła krzesło,siadając bliżej Dorothei.Pielęgniarka zręcznie poprawiła kołdrę.- Pani także.- Ja? - zapytała ciotka Mildred oburzonym tonem.- Muszę się zaopiekowaćmoją bratanicą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]