[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Milczałam.Miał rację.- Matthew, jesteś aniołem, więcej, jesteś archaniołem.Dzięki ci.- Cała przyjemność po mojej stronie.- Wygląda na to, że do końca życia przyjdzie mi za coś ci dziękować.- Yeah, na to wychodzi.Słuchaj, Caroline, ogromnie mi przykro zpowodu twojej mamy.Jeśli tylko mógłbym ci w jakiś sposób pomóc,byłbym zaszczycony.- Matthew, zadzwonię do ciebie, przysięgam.Odłożyłam słuchawkę.Koniecznie muszę to zrobić, pomyślałam.Może zaprosić go na kolację? Tak, to dobry pomysł.Miał dla mniecierpliwość świętego, Bóg mi świadkiem, więc przynajmniej raz mogę cośdla niego ugotować.A o Jacku nic mu na razie nie powiem.623RSZabrzmiał dzwonek u drzwi.Z pewnością któraś z przyjaciółekmatki, Miss Sweetie, Miss Nancy albo nawet obie.Koniecznie muszępowstrzymać matkę.Rzeczywiście niech ich nie informuje o swojejchorobie w taki sposób.Po drodze do drzwi zerknęłam na stolik.Bibliaoczywiście leżała na zwykłym miejscu.Nie czas teraz na zjawiska nadprzyrodzone.Pobiegłam do pokojumatki.Nie było jej tam; właśnie schodziła po schodach, ubrana w biały,suto marszczony jedwabny kaftan.W uszach miała kolczyki z pereł z mórzpołudniowych, stanowiące komplet z naszyjnikiem, i wyglądała anielsko iniewinnie.- Mamo?Eric pędził z kuchni ku drzwiom, ślizgając się w samych skarpetkachpo wyfroterowanej sosnowej podłodze.Matka przystanęła w pół kroku ipopatrzyła na mnie.- O co chodzi? Przecież zaraz rozpocznie się przyjęcie na moją cześć.- Mamo, proszę.Eric, otwórz drzwi.- Przecież i tak miałem zamiar to zrobić! - zawołał.Przeżyłam chwilęzaskoczenia.Oto troje ludzi równocześnie znalazło się w jednejprzestrzeni, przy czym każdy poruszał się w zupełnie innym świecie.Zaciągnęłam matkę do mojego pokoju i zaczęłam jej wyłuszczaćsprawę.Kiedy skończyłam, wzięła głęboki oddech, jednym westchnieniemzasysając w płuca cały zapas powietrza hrabstwa Charleston, po czymwypuściła je na powrót.- No dobrze - oznajmiła - w takim razie powiem im pózniej.Jak się potem okazało, wcale nie musiała tego robić.Ruszyliśmy wstronę przystani, matka, Miss Sweetie, Miss Nancy, Eric i ja.Fotograf i624RSFrances Mae z Amelią czekali na nas nad wodą, a Trip, Millie i wielebnyMoore (z chudymi, owłosionymi nogami, wystającymi z nogawekbermudów z madrasu) w łodzi.Frances Mae runęła ku nam, otwierając szeroko ramiona.- O, Matko Wimbley, ilekroć przypominałam sobie, że tę sałatkęszynkową przyrządzam dla ciebie po raz ostatni, tyle razy łzy samenapływały mi do oczu.Miss Sweetie i Miss Nancy popatrzyły najpierw na siebie, a potemna matkę.- Powiedziałam coś niewłaściwego? - zapytała Frances Mae.- Frances Mae, przysięgam na Boga, że najchętniej skręciłabym cikark.Przynajmniej miała na tyle wstydu, żeby się zarumienić.Ameliaskryła się za jej plecami.Matka ujęła przyjaciółki pod rękę i we trzyskierowały się ku ogrodowym krzesłom.- Do licha - powiedziała Frances Mae - ja zawsze coś palnę.Czemunie zatkam sobie gęby piętą?- Bo dupa z ciebie, i tyle - rzuciłam, gwiżdżąc na jej uczucia.Bryza znad wody nawiewała mi włosy na twarz.Stałam, wlepiającwzrok we Frances Mae i myśląc, że z rozkoszą wytrzaskała-bym ją pogębie.Mała Amelia wysunęła się zza pleców matki.Przez momentwydawało mi się, że chce jakoś załagodzić sytuację.- Ciociu Caroline, moja mamusia to wcale nie dupa.Dupa to jesteśty.Oczy powiększyły mi się do rozmiarów półmisków.Pochyliłam się,tak że moja twarz znalazła się tuż obok twarzy mojej bratanicy.625RS- O, Amelio, nie sądzę, żeby tak było.Ale twoja matka to dupa.-Teraz już zupełnie nie dbałam o to, co wypada, a co nie.- Twoja matka tojedna wielka dupa, a ty druga.- Co? Ja nigdy!.- Frances Mae porwała córkę, w której złości byłotyle, że wszystkie aligatory w okolicy na jej widok gotowe były pierzchaćdo Everglades i jeszcze dalej, okręciła się na pięcie i runęła w stronęprzystani, wrzeszcząc wniebogłosy:- Trip! Kochanie! Bo twoja siostra.- A spadaj stąd, ty stara dupo, i to już.Nie dosłyszała moich słów, za to ja po ich wypowiedzeniu poczułamsię znacznie lepiej.Sama nie byłam pewna, co one właściwie znaczą, aleto nieważne.Zbliżyłam się do matki i jej przyjaciółek.-.bez was nie chciałam tego robić - mówiła matka.- Tu maszchusteczkę, trzymaj.Miss Sweetie i Miss Nancy, obie zapłakane, wzięły chusteczki iotarły sobie oczy.Otoczyłam ramieniem Miss Sweetie, której pierśwznosiła się ciężko, jakby przygniatał ją kamień.- Widzisz, Lavinio, my przecież wiedziałyśmy - mówiła MissSweetie - tylko nie byłyśmy do końca pewne.- Przecież znamy cię nie od dzisiaj.Oczywiście, że wiedziałyśmy -wtórowała jej Miss Nancy.- Powiedziałam Frances Mae coś brzydkiego - oznajmiłam.Podniosły na mnie wzrok.- Coś naprawdę brzydkiego.Poszła na-skarżyćna mnie bratu.- Zwietnie - orzekły chórem.626RS- Gdyby mnie kto pytał o zdanie, to Frances Mae przydałaby sięporządna chłosta - oświadczyła Miss Nancy.- Ona nie ma w swoim ciele ani jednego wrażliwego miejsca -dodałaMiss Sweetie.- Inteligentnego też nie - dorzuciłam.- Jeee, tej to mi naprawdę będzie brakowało, yanh - podsumowałamatka.- Chyba zacznę straszyć tę szpetotę.Chóralny wybuch śmiechu złagodził ból i napięcie.Miss Sweetie iMiss Nancy jeszcze nie straciły przyjaciółki, ja nadal miałam matkę.Dodiabła z rozczulaniem się nad sobą; szkoda na to każdej chwili.Odwróciłam się, słysząc szum silnika.Frances Mae odjeżdżała zmaksymalną prędkością, wzbijając tuman kurzu.Zaczęłyśmy chichotać.- Mam nadzieję, że nie zapomniała zabrać ze sobą swej obrzydliwejsałatki - powiedziałam.- O, jedzenia przywiozłam tyle, że wystarczyłoby dla pułku wojska -rzuciła Miss Sweetie.- A ja przyrządziłam kurczaka według mojego specjalnego przepisu.Tuczący jak diabli.- Zwietnie - zawyrokowała matka.- Chodzcie.Zajechał kolejny samochód.Wysiadł z niego Matthew, w szortach iw koszulce z krótkimi rękawami.Prezentował się zabójczo.- Patrzcie, patrzcie, kogóż my tu mamy - odezwała się Miss Nancy,naśladując powolny sposób mówienia robotnika drogowego z reklamy,strzelającego oczami do ładnej dziewczyny w piękny letni dzień.- O, ten z pewnością dysponuje odpowiednim rozmiarem - dorzuciłaMiss Sweetie, kiedy Matthew podszedł bliżej.627RS- Patrzcie tylko, jak się porusza.Założę się, że ma ośmio-, nie,dziesięciocalowego - popisała się matka.- Mamo!Jezus, te dziewczyny zachowywały się skandalicznie.Matthewprzyjechał; jakie to miłe.- Witam panie.- Skłonił się przed nimi, a mnie pocałował lekko wpoliczek.- Przyszło mi do głowy, że twój brat może potrzebowaćbarmana.- Jestem przekonana, że przyjmie twoją pomoc
[ Pobierz całość w formacie PDF ]