[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zastanawiamsię, o czym mówią.Pamiętaj, tu chodzi o rozwód.Musimy byćostrożni.Nie odzywaj się ani słowem do pani domu, bo a nuż zaczniesię rzucać.Otwieram drzwi, staję na ganku.- Hej! - krzyczę.O, Boże.- Czy pani Morrow? - zwraca się do mnie starszy z mężczyzn.- Tak!- Przyjechaliśmy zabrać kilka rzeczy pana Morrow.- Tak! - Cofam się, żeby mogli wejść.Wyjaśniam: -Jego gabinetznajduje się na prawo, to ostatni pokój na piętrze.Sypialnia jest polewej - znajdziecie wszystkie jego ubrania w rogu garderoby.- To nie potrwa zbyt długo - dodaje starszy.Jest coś takiego w toniejego głosu, że czuję go nawet w kolanach.Idę do kuchni, gdzie napewno znajdę sobie coś do roboty.Nie mogę na nich patrzeć.Na lunchmieliśmy bułki z szynką i z żółtym serem.Kiedy usiedliśmy napodłodze w pustym pokoju dziennym i obserwowaliśmy, jak tragarzetaszczyli biurko na piętro, David stuknął swoją butelką moją butelkę zcolą i wzniósł toast. Kocham ten dom - oświadczył.- Nigdy się z niego niewyprowadzimy.Ustawiam garnki, ścieram blaty, porządkuję zasobniki zprzyprawami.Kiedy słyszę, jak facet woła:  Wszystko zrobione!" -schodzę do pokoju dziennego.- Gotowe - oznajmia opanowanym tonem.Za nim jego syn gapi sięna mnie, oparł trzy palce na biodrze w stylu futbolisty.- Proszę opodpis tutaj.- Och, oczywiście.- Biorę od faceta długopis - ślizga mi się wpalcach - i zaczynam się podpisywać.Nagle puszczam pióro izakrywam twarz rękami.- Ojoj - odzywa się starszy.I po chwili: - Ogromnie mi przykro,proszę pani.Przestaję płakać, biorę długopis, składam podpis.Grzecznie imdziękuję.Patrzę, jak odjeżdżają.Idę na górę i oglądam pusty pokój.David, nie możemy robić tego tutaj! Rozbierz się, będziemy sięzachowywać tak cicho, że nas nie usłyszę!Siedzę pośrodku na gołej podłodze i kiwam się jak chora na autyzm.W tym jest jakaś pociecha.Dostrzegam leżący spinacz, podnoszę imocno ściskam.Potem wkładam go do kieszeni.Następnie przechodzędo sypialni, zaglądam do garderoby.Taaak, wzięli wszystko.Siadamna skraju łóżka, wpatruję się w ścianę.Wreszcie wyjmuję spinacz zkieszeni, kładę go na blacie szafki nocnej.Teraz.Teraz zatelefonuję do Karen Wheeler i powiem, że Travismoże już wrócić do domu i przyprowadzić Bena, jeśli ma ochotę.Wiem, co Karen mi odpowie. Ale czy Travis nie może jeszczeposiedzieć u nas?".Bo nie chce, żeby Ben tu przychodził.A nuż mojaprzypadłość okaże się zarazliwa?Kiedy dzwonię, Ben odbiera telefon.- Hej, Ben - odzywam się.- Tu mama Travisa.Chciałam tylkopowiedzieć, że Travis może w każdej chwili wrócić do domu.I ty teżmożesz zajrzeć, jeśli masz ochotę.Może zostaniesz na kolacji?- Och, zaraz.Proszę chwilę zaczekać.- Odkłada słu- chawkę, słyszę jak mówi: - Ti, chcesz, żebyśmy poszli do ciebie?Twoja mama powiedziała, że już jest w porządku.Cisza.Po chwili Benwraca do telefonu.- On mówi, że zostaniemy tutaj.Dobrze?-.Jasne.Mogę jednak zamienić z nim słowo? Znowu długa pauza, ikiedy Ben ponownie wraca dotelefonu, odzywa się stłumionym głosem:- Pani Morrow?- Tak?- On jest teraz czymś zajęty.Mówi, że pózniej się zobaczycie.- Aha.No dobrze.Dziękuję, Ben.- Gramy teraz w grę komputerową.On ma trudny odcinek.Co za miły chłopiec z tego Bena.Przynajmniej on mi wybaczył.Kiedy Travis wraca do domu, pyta, czy gabinet jest całkiem pusty.- Tak - odpowiadam.- Chciałbyś tam zajrzeć?- Po co miałbym oglądać pusty pokój?Ale kiedy leżę już w łóżku, słyszę, jak otwierają się drzwi od jegopokoju.Dokładnie wiem, co teraz robi.I wiem, że chce być sam, gdytam pójdzie.Moje ciało leży w łóżku, ale moja dusza mu towarzyszy,usprawiedliwiając się i przepraszając. 8Marie pojawia się pierwsza, żeby pomóc matce przy przeprowadzce.Jest sobotni ranek, rześki, rozsłoneczniony pazdziernik, gdy niebo mabarwę ciemnoniebieską.Kiedy wyszłam do skrzynki pocztowej, żebywyjąć gazety, stałam przez jakiś czas na końcu podjazdu, drżąc zchłodu i podziwiając cudowną naturę.Wycofałam się, kiedy poczułamzawroty głowy.Pobiegłam do kuchni, bo postanowiłam upiec ciastobananowe.To prawie odruch - ilekroć ogarnia mnie uczucie szczęścia,muszę zrobić coś do jedzenia.Dzieje się to również za każdym razem,gdy popadam w depresję.W powietrzu unosi się więc aromat pieczonego ciasta i świeżozmielonej kawy.Marie, zdejmując płaszcz, wciąga zapach w nozdrza.- Pięknie pachnie - mówi z uśmiechem.I, rozglądając się wokół,dodaje: - O, jaki ładny dom! Może i ja się tu wprowadzę.No wiesz,zostawię starego.On pewnie by i tak nie zauważył.Naprawdę? - Mam to pytanie na końcu języka.Oprowadzam Mariepo całym domu.Zaglądamy do gabinetu, w którym będzie mieszkałajej matka.- Doskonale - cieszy się Marie.I, patrząc na mnie, pyta: - A z tobąwszystko w porządku?- Jasne!- Na pewno?- No.tak, tak.Dzięki. Przyjeżdża ciężarówka firmy Ryder, umówiony kierowca pomagawnosić rzeczy.Nie jest tego wiele, jak już przedtem zapewniała mnieLydia: sprzęty do sypialni, kilka utensyliów kuchennych, bieliznapościelowa.Mieszkanie, które dotychczas wynajmowała, byłoczęściowo umeblowane.Stoję w oknie i patrzę, jak szofer wysiada z ciężarówki, wyrazniezadowolony z życia.Niewiele mogę mu pomóc.On tymczasemotwiera tylne drzwi auta i wyciąga mosiężne łoże, które cudowniebłyszczy w słońcu.- Boziu, ale to łóżko jest stare - mruczy pod nosem Marie, sącząckawę.Stanęła obok mnie.- Moja matka urodziła się w nim.Tak jak jejmatka.Oczami wyobrazni widzę kobietę w tym łożu.Ma falujące, ciemnewłosy, które opadają jej na twarz.Ciężko oddycha, podczas gdy drugakobieta ubrana w długą spódnicę i białą bluzkę z podwiniętymirękawami czuwa przy niej, ocierając spocone czoło położnicy miękką,złożoną w czworo ściereczką.Szepcze jej coś do ucha; jestdoświadczona, bo już rodziła dzieci, a zatem porozumiewa się zpodopieczną w znanym sobie języku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •