X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Londyn zmęczył go już dawno.Gdy byłchłopcem, miasto oczywiście go ekscytowało miastem, przez kilka pierwszych miesięcy pracyw parlamencie również, ale teraz  już nie.Wtedy wybór na członka Izby Gmin zawdzięczałtradycji  był to przywilej arystokracji  ale dziś sprawy miały się inaczej.Do parlamentuwybierano ludzi, których noga za czasów świetności królowej Wiktorii nigdy w życiu by tam niestanęła, a mianowicie członków klasy pracującej, liberałów o mętnych przekonaniach,popleczników ruchu kobiet, skorych dać im prawo głosu, a nawet  Boże broń  wpuścić je doparlamentu.Nie uważał się wprawdzie za starego, ale na pewno był za stary na taki nonsens.Octavia,na szczęście, nie wyznawała wywrotowych poglądów, polityka w ogóle jej nie interesowała.Natomiast chętnie zgniótłby w zarodku sympatię Charlotte dla sufrażystek.Wiedział, że to tylkomłodzieńczy idealizm, próbował jej to tłumaczyć, ale na próżno, bo jego młodsza córka okazałasię upartym dzieckiem.Podobały mu się jej zapędy militarne  było nie było, spuściznaBeckforthów  ale u kobiety należało je wykorzenić.Kobiety, gdyby dać im całkowitą swobodę,wszystkie z chęcią zmieniłyby się w istoty pokroju H�l�ne de Montfort, a wtedy świat marnie byskończył.Westchnął, odwrócił się tyłem do rzeki i, oparty o barierkę, przyglądał sięprzechodzącym masom ludzkim.W zeszłym roku był na derbach  już to wystarczyło, by zniechęcić go do sufrażystek.William miał szczęście znalezć się wśród ścisłego otoczenia Jego Królewskiej Mości, bo trenerkrólewskiego konia był jego znajomym.Nigdy nie zapomni, jak dżokeja Anmera wnoszono dogabinetu lekarskiego na tyłach trybun.Sam król poszedł sprawdzić, jak się ma ów człowiek.Złamane żebro, posiniaczona twarz, wstrząśnienie mózgu, i to na szczęście wszystko.Trzy dnipózniej ten niski, dzielny jegomość był już z powrotem w Newmarket i czuł się znakomicie.Oczywiście mogło się to dla niego skończyć gorzej  jak dla tej  bezwzględnej, pomylonejkobiety.Tak nazwała ją królowa, a z królową się nie dyskutuje.Gonitwa dobiegała końca, tłumz całej siły napierał na barierki, a królewski wierzchowiec z ostatniej pozycji wychodził właśniena trzecią.Kobieta nazwiskiem Davison przeszła pod barierką, wtargnęła na tor wyścigowyi próbowała schwycić Anmera za wodze.Zarówno koń, jak dżokej i sama Davison wystrzeliliw powietrze.Na oczach wszystkich Davison, która przyjęła na siebie cały impet rozpędzonegozwierzęcia, przekoziołkowała, zamiatając w powietrzu bezwładnymi nogami jak u szmacianejkukiełki i gubiąc kapelusz.Anmerowi, dzięki Bogu, nic się nie stało.Był bardzo porządnymkasztanem  wstał, otrzepał się razno i bez jezdzca na grzbiecie pogalopował dalej, do mety.Davison leżała nieprzytomna, rozwścieczony tłum wdarł się na tor  przecież dokonano obrazykrólewskiego majestatu! Na widok krwi płynącej z ust i nosa kobiety wszyscy stanęli jednak jak wmurowani.Umarła cztery dni pózniej w wiejskiej izbie chorych w Epsom, nie odzyskawszyprzytomności.Przy jej łóżku leżał list od matki, w którym była mowa o  wyższych celach.William prychnął na wspomnienie tamtego incydentu.Kobiety i ich  wyższe cele.H�l�ne i jej cele.Kiedy kobiety rzucają się w wir towarzystwa, przypomina to duchowynowotwór.Nie potrafią poradzić sobie same.Owszem, zdobywają niezależność, ale kosztemszczęścia swych córek i synów.Nawet w historii jego rodziny można by przytoczyć kilkaprzykładów żon, które postawiły sobie za cel odejść od mężów, i do czego je to doprowadziło?Do samotnej śmierci z dala od domu, do życia pełnego skandali.Miejsce żon i córek jestw domu, pod wspólnym dachem.Chłopcy niech błądzą.Oni niech wyszumią się za młodu.Stanął mu przed oczami Harry podczas wczorajszego balu w Partington.William bawiłsię dość dobrze, póki nie zobaczył własnego syna w gromadzie hałaśliwych młodzieńców,awanturujących się na końcu sali.Kiedy ktoś, raz czy drugi zwrócił im uwagę, wynieśli się nadwór.William widział ich przez okno  stali i palili cygara, każdy z butelką szampana w ręku.Nie miał pojęcia, że Harry w ogóle pije, w domu prawie nie tykał alkoholu.W końcu okołopółnocy, pośród gwaru i zamieszania na parkiecie, spostrzegł syna wchodzącego do pierwszejsali, z tyłu za bufetem.Chłopak zatrzymał się pośrodku pomieszczenia i rozglądał, jakby kogośszukał.Przez chwilę William myślał nawet, że wypatruje kogoś z rodziny, ale szybko poczułukłucie rozczarowania i rozgoryczenia.To nie Octavia ani Louisa były obiektamizainteresowania Harry ego, ale Isabelle Canford, która, podobnie jak jego syn, stała sama.Patrzył, jak nawzajem mierzą się wzrokiem, jak Harry podchodzi do niej, jak rozmawiają.Miał pełną świadomość, że mógłby stać tam zamiast syna.Dawniej, przed rokiem 1880, znałtakie kobiety  zlekceważone przez mężów, niepotrzebne po wydaniu na świat dziedzica tytułu,zabawiały się w mieście.Przypomniał sobie pewien wieczór w loży teatralnej dawno, dawnotemu  to zabawne, ale pamiętał, ile warstw ubrań miała na sobie tamta kobieta, a on wtedyzupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy.Ten bezlik spódnic i halek, ich sztywnośći odświętność, pamiętał grubą pelerynę, którą była owinięta w powozie, i swoją włas nąmłodzieńczą nieudolność.Nawet schody do małego domku w Londynie, jej potajemnejwłasności, na zawsze zapadły mu w pamięć.Harry wziął za rękę panią Canford.Sam Canford był już bardzo stary, a poskandalicznym romansie żony przestał ją nawet kontrolować.Schorowany i markotnyprzesiadywał w domu.A ona  proszę bardzo  swobodnie krążyła w towarzystwie i mimoczterdziestu dziewięciu lat wygląda naprawdę ładnie.I panie, i panowie oglądali się za niąniczym za egzotycznym ptakiem.Kobieta, którą posiadł wtedy w powozie, a potem w tajemnymmałym domku, miała lat dwadzieścia, a już urodziła pięćdziesięcioletniemu mężowi dwojedzieci.Należała do takich samych kobiet jak pani Canford  samotnych, za wszelką cenępragnących miłości.William poczuł nieodpartą chęć, by przecisnąć się do nich przez tłum i wyjąć dłońHarry ego z jej ręki.Czuł niesmak: Isabelle Canford mogłaby być matką, a nawet babciąHarry ego.Oczywiście, nie można się było tego domyślić  nie wyglądała nawet naczterdziestkę.Kiedy tak patrzył, zauważył, że ktoś do nich podszedł.Rozpoznał Goulda,dziedzica wielkiej amerykańskiej fortuny, który kilka tygodni wcześniej pytał go, czy mógłbyzłożyć wizytę w Rutherford.William zmarszczył brew i przyglądał się całej trójce.Gould wysoki, elegancki blondyn  cieszył się sławą uwodziciela cudzych żon.William zastanawiał się,czy to rzeczywiście prawda, czy tylko nic niewarta londyńska plotka.Gould zaśmiał się z czegoś,co powiedział Harry i obrzucił chłopaka i Isabelle badawczym spojrzeniem.Wydawało się, żepodjął decyzję, skinął głową do Harry ego i się wycofał.Zrezygnował chyba z dalszych zakusów skinienie głową oznaczało ustąpienie pola.William wbrew sobie uśmiechnął się na widok zwycięstwa syna nad czarującym Amerykaninem.Dalej nie spuszczając z oka tych dwojga, zauważył, że Isabelle szepcze coś do Harry ego.Postanowił, że nie będzie się wtrącać.Tak czy inaczej, Harry nie mógł lepiej trafić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •