[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na ulicznych straganachsprzedawano żonkile i fioletowe irysy, a na wystawachsklepowych przyciągały oko letnie ubiory, przywołujące napamięć wspomnienia wakacji, rejsów wycieczkowych, słońcai błękitu nieba.Tymczasem tereny, które przecinała wstęga szosy, stawałysię coraz bardziej szare i monotonne.Robiło się zimno, a namokrym asfalcie gromadziła się błotnista maz.Starysamochód Caleba wyprzedzały z łatwością wszystkie innepojazdy, a każda mijająca go ciężarówka rozpryskiwała takiefontanny rzadkiego błota, że wycieraczki minivana pracowałybez przerwy.Na domiar złego okna w tym gruchocie byłynieszczelne, a ogrzewanie albo popsute, albo wymagającejakiegoś szczególnego sposobu uruchamiania, którego aniJody, ani Karolina nie znali.W każdym razie nie działało.Mimo tych wszystkich niedogodności Jody'emu dopisywałhumor.Podśpiewywał, śledził na mapie trasę podróży,obliczał średnią prędkość ich samochodu (niestety, żałośnieniską) i liczbę przebytych już mil.- Mamy za sobą jedną trzecią drogi - meldował.Albo: -Jesteśmy już w połowie drogi.Jeszcze pięć mil i będziemy naSzkockim Rogu.Ciekawe, dlaczego to się tak nazywa?Przecież jeszcze nie jesteśmy w Szkocji!- Może podróżni często zatrzymują się tutaj, aby napić sięszkockiej whisky? - podsunęła Karolina.Jody uznał tę uwagę za świetny dowcip.- Pomyśleć, że ani ty, ani ja nigdyśmy tu nie byli.Ciekawe, dlaczego Angus wybrał właśnie Szkocję?- Kiedy do niego dotrzemy, zapytamy go o to.- O, tak! - Jody ucieszył się na samą myśl o spotkaniu zAngusem.Sięgnął na tylne siedzenie po plecak z zapasamiżywności.Otworzył go i zajrzał do środka.- Na co maszochotę? Jest tu jeszcze kanapka z szynką, jakieś poobijanejabłko i czekoladowe ciasteczka.- Dziękuję, nie jestem głodna.- A nie masz nic przeciwko temu, żebym zjadł tękanapkę?- Absolutnie nic.Za Szkockim Rogiem skręcili na szosę A68.Ich sapiącysamochodzik z trudem pokonywał wzniesienia terenu wśródponurych wrzosowisk Northumberland, Otterburn aż doCarterBar.Serpentyna wiła się coraz bardziej stromo podgórę, aż wreszcie za ostatnim wzgórzem minęli kamieńgraniczny i znalezli się w Szkocji. - No, jesteśmy na miejscu! - oświadczył z radością Jody.Karolina nie podzielała jednak jego entuzjazmu, gdyż widziałaprzed sobą tylko szarą, pagórkowatą krainę, a w oddaliszczyty pokryte śniegiem.- Nie uważasz, że może spaść śnieg? - spytała zniepokojem.- Robi się coraz zimniej.- Znieg? O tej porze roku?- No, a co leży na szczytach tamtych wzgórz?- Tam pewnie utrzymał się śnieg jeszcze od zimy.Poprostu nie zdążył stopnieć.- Ale popatrz na te ołowiane chmury! Jody zezdziwieniem uniósł brwi.- A gdyby spadł śnieg, to co?- Wiem tylko, że nie mamy zimowych opon i nigdyjeszcze nie prowadziłam samochodu podczas zamieciśnieżnej.- Och, na pewno wszystko będzie dobrze! - pocieszył jąJody po chwili wahania i ponownie rozłożył mapę.- Terazmusimy dotrzeć do Edynburga.Kiedy tam wreszcie dojechali, było już prawie ciemno.Pooświetlonych latarniami ulicach Edynburga hulał wiatr.Oczywiście mieli trudności z wydostaniem się z miasta, ale wkońcu trafili na właściwą, jednokierunkową ulicę prowadzącądo szosy w stronę mostu.Zatrzymali się tam, by po raz ostatnizatankować paliwo i uzupełnić olej.Karolina wysiadła zsamochodu, aby rozprostować nogi, podczas gdy pracownikstacji benzynowej sprawdzał temperaturę wody w chłodnicy iprzecierał zachlapaną przednią szybę wozu.Przyglądał się zzainteresowaniem sfatygowanemu pojazdowi, a potemprzeniósł wzrok na jego pasażerów.- Państwo z daleka? - spytał.- Z Londynu.- A daleko jeszcze jedziecie? - Do Strathcorrie, w Perthshire.- To macie kawał drogi przed sobą.- Wiemy o tym.- I będziecie mieli paskudną pogodę do jazdy!- Naprawdę?- Aha.Właśnie słyszałem przez radio, jak zapowiadalidalsze opady śniegu.Musi pani uważać, bo w tym wozie sąjuż łyse opony! - Czubkiem buta uderzał kolejno w każdekoło.- Jakoś damy sobie radę.- Daj Boże, ale jeśli pani utknie w śniegu, to proszępamiętać o żelaznej zasadzie, żeby nie opuszczać wozu.- Będę pamiętać.Karolina zapłaciła mu, podziękowała za ostrzeżenia iruszyli w dalszą drogę.Pracownik stacji długo jeszcze patrzałw ślad za nimi, kiwając głową nad lekkomyślnością tychAnglików.Przed nimi zabłysły światła zezwalające na wjazd na mostnad Zatoką Forth.Znaki ostrzegawcze głosiły: Uwaga! Silnewiatry!" Karolina zapłaciła rogatkowe i ostrożnie przejechałaprzez most, choć wiatr mocno dawał się we znakiwysłużonemu samochodowi.Na drugim brzegu szosa skręcałapod ostrym kątem na północ - przednie światła wozu ledwoprzebijały się przez ciemną i pochmurną noc.- Po czym mamy poznać, że jesteśmy w Szkocji, skoronic nie widać? - narzekał Jody.W tej chwili jednak Karolina nie mogła się zdobyć nawetna uśmiech.Była zmęczona, zmarznięta i obawiała sięzapowiadanych opadów śniegu.Raptem cała ta eskapadawydała się jej nie wspaniałą przygodą, ale raczej kompletnymszaleństwem.Znieg zaczął padać, gdy tylko minęli Relkirk.Wiatrnawiewał ku nim z ciemności oślepiająco białe smugi. - Wygląda to jak wystrzały z działka przeciwlotniczego,które widziałem na filmie wojennym - zauważył Jody.Początkowo śnieg nie utrzymywał się na nawierzchniszosy, ale im wyżej pięli się w górę, tym grubszą tworzyłwarstwę.Pełno go było w rowach przydrożnych, a wiatrnawiewał coraz większe zaspy.Znieg osiadał także naprzedniej szybie samochodu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]