[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hotelowy holl byłwypełniony pięknymi kobietami, psami, starcami w żeglarskichubraniach, młodymi ludzmi w dżinsach, w stylu rozmamłanejelegancji.- Jestem Serge, panie Pope, do pańskich usług.Czy chce pan,abym wezwał kierowcę?Alan włożył ciemne okulary i zasiadł za kierownicą.- Nie ma potrzeby, dziękuję.- Panie Pope!Alan przyjrzał się uważnie mężczyznie, który wołał do niego.- Jestem Marc Gohelan, dyrektor hotelu.Nie miałem jeszczeprzyjemności powitać pana w naszym gronie.Wzrost średni, gęba uwodzicielskiego pirata, ciemne oczy i blondwłosy.- Jeżeli będzie pan czegokolwiek potrzebował, proszę się niekrępować.Chciałbym, aby miał pan tu udany pobyt.Alan podziękował ruchem głowy, uśmiechnął się i delikatnieruszył.Przeciął jezdnię, skręcił w lewo i włączył się w ruch Croisettezaskoczony zwierzęcą wprost radością kierowania bezszelestnąmaszyną.Jak można było odczuwać tak płoche uczucie wobecwszystkich kłopotów, jakie go czekały? Przejechał przez Palm Beach,potem wzdłuż morza i skręcił w prawo przed drogowskazem: Juan -les - Pins.Opalone dziewczyny, młode, na wpół nagie, odwracały się,gdy przejeżdżał.Gdyby wiedziały!.Pomimo upału przytłaczającego Nowy Jork, facet był wprzepisowym szarym mundurze.Wyłogi jego marynarki zdobiła litera B". - Co to znaczy  B"? - zapytał portier.-  B" jak Burger.Bank.Posłaniec podał list.- Do rąk własnych pana Pope'a.- O.K.Gdy tylko go zobaczę.Goniec skłonił się i wskoczył za kierownicę samochodu, któryzaparkował na chodniku przed budynkiem.Był 26 lipca.Pope dotąd nie opłacił komornego i od trzech dni niepojawił się w mieszkaniu.Niepokojące.Może zmył się po cichu?Portier nieufnie zważył w ręku list i zdecydował, że jego obowiązkiemjest zapoznanie się z treścią.Przeszedł do kuchni, gdzie w garnkugotowała się woda na herbatę, którą następnie miał zamiar ochłodzićw lodówce.Potrzymał kopertę nad parą przez czas niezbędny doodklejenia górnej warstwy za pomocą żyletki.Następnie rozprostowałzłożoną w czworo kartkę papieru, niemal pewny tego, co przeczyta.Przeczytał po raz pierwszy.Nic nie zrozumiał.Przeczytał po razdrugi.I ciężko oparł się o stół, jakby otrzymał uderzenie w brzuch.Było ich dziesięcioro, rozłożonych przy ławce stojącej w cieniuwielkich parasolowatych pinii.Jeden z nich, olbrzymi rudzielec, zczołem przewiązanym czerwonym fularem, szarpał struny gitary.Innyleżał na ziemi i podkreślał rytm melodii uderzając dłonią w pustybaniak, leżący na jego brzuchu.Kilka dziewcząt podśpiewywało.Wszyscy mieli od osiemnastu do dwudziestu pięciu lat.Czasamiprzechodnie przystawali, by posłuchać ich muzyki.LazuroweWybrzeże było nabite studentami, którzy przybyli ze wszystkichzakątków Europy, by opalać się na złocisto.Chleb był niedrogi,owoce i pomidory też; spało się pod gołym niebem, widoki idziewczyny były za darmo, a morza i nieba starczało dla każdego.- To prowokacja! - powiedział leniwie Holender wskazując nazaparkowanego nie opodal białego rollsa.- Nowobogacki.- ziewnęła jego towarzyszka.- Handlarz bydła.- Nie miałbyś cykora, aby wozić dupę w czymś podobnym?- Przyjrzałeś mi się?- W czterdziestej wiośnie życia będziesz lizał dupę dyrektoranaczelnego, by zdobyć taki sam.- Lepiej zdechnąć od razu!- Hans, masz swój rozpylacz?- W chlebaku. - Nie wygłupiajcie się chłopaki! Co nam przeszkadza?- Piękny gest!- Cholera, żyliśmy sobie spokojnie.- Hans, idz po niego!Hans wyjął z torby walec podobny do tuby z kremem do golema.- Co mam napisać?- Kapitalisto, go home!- Idioto! On jest u siebie.To za długo.Jestem zbyt leniwy.- Bogata świnia?.To niezłe!Hans przykucnął koło rollsa.Czarna farba trysnęła z tuby nanieposzlakowaną karoserię.Nikt z bandy nie mógł powstrzymać sięod śmiechu.Dołączyli się do chóru przechodnie, tłocząc się wokółgrupy.Hans był specjalistą.Nocą chadzał by mazać buchające zemstąnapisy na gmachach publicznych, piętnował kolejno partie polityczne,zatrucie środowiska, energię atomową i oficjalną władzę.- Jestem byłym pułkownikiem i protestuję! - powiedział jeden zwidzów.- Samochód jest nasz - oburzył się gitarzysta.- Jakim prawemchce mi pan zakazać malować, pułkowniku?Zmiechy podwoiły się.Hans był przy literze  T" w słowie bogata".Wyciągnął spray w kierunku wysokiej dziewczyny oblondpopielatych włosach.- Leć dalej, Terry, ja jestem wykończony.Wysuwając język Terry skończyła pisać słowo.Zagrzmiałyoklaski, zarówno od strony aktorów, jak i widzów.Jeden z widzówzłapał spray, obszedł rollsa i na jeszcze nie tkniętym skrzydle napisałsłowo  PIG".Hans stanął przed nim, zasalutował i pasował narycerza.Wśród triumfalnych wiwatów facet uwolnił się, zwrócił Terryfarbę, otworzył drzwiczki samochodu, wsunął się za kierownicę,włożył kluczyki w stacyjkę, zapuścił motor i ruszył.Zmiechy zamarły.Na placu słychać było tylko świergotanie wróbli, przytłumioneokrzyki grających w bile, hałas pobliskiego miasta huczącego muzykąi gwarem tłumów opuszczających plażę.- Cholera! - wrzasnął Hans, wracając do równowagi.O dwadzieścia metrów od nich rolls przyhamował, cofnął się istanął na ich wysokości.Oszołomiona Terry, ciągle ze sprayem wręku, została przywołana przez kierowcę. - Proszę wsiadać.Zapytała wzrokiem przyjaciół, ale nikt się nie odezwał.Alanotworzył drzwiczki:- Pani się boi?Zmieszana tym wezwaniem usiadła obok niego.- O raju! Ten bydlak ją porwał! - zirytował się Hansinstynktownie notując w pamięci numery rejestracyjne wozu.Rolls już odjechał biorąc wiraż ze zgrzytem opon.- Jak się pani nazywa? - zapytał Alan.- Terry.- Angielka?- Czy to cokolwiek zmienia?- Nic.Mówił bezbarwnym, monotonnym głosem.Spojrzała na niegoukradkiem, ale nie widziała jego oczu ukrytych za ciemnymiokularami.- Dokąd jedziemy?- Nie wiem?Przejechał przez Juan - les - Pins i wpadł na główną szosę.Skręciłw prawo.- Uważa się pan za zabawnego? - zapytała Terry.Milczenie.- Chcę wysiąść!- Kto pani przeszkadza?Przyśpieszył.Wzruszyła ramionami wtulając się mocno wskórzaną poduszkę.- Pan nie jest zabawny.Ostro skręcił w lewo kierując się w podrzędną drogę, wspinającąsię na zbocze wzgórza.- Co pani ma przeciwko mojemu samochodowi?- Jest ostentacyjny.Obrzydliwy! A przecież nie jest pan takistary.Drogę wytyczały bukiety oleandrów.Od czasu do czasupojawiały się w dole dachy willi, koloru ochry, przysłonięte kępamikwiatów.- Daleko jeszcze jedziemy?Wsadził kasetę do stereofonicznego odtwarzacza.- Proszę posłuchać - wybuchnęła - mam dosyć pańskichnumerów! Zapaskudziliśmy panu gablotę, to fakt! Nie ma co robić z tego historii! Jak ma się forsę na rollsa, to ma się forsę naodmalowanie! Proszę się zatrzymać!Allan zahamował, ustawił się na poboczu i wyłączył silnik.Terrywyskoczyła z wozu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •