[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaraz się inaczej poczułem.Doszedłem do wniosku, że odpowiednia chwila nadeszła.Wyjąłem z portfelafotografię narzeczonego Dareckiej.- Znasz może tego gościa? - spytałem od niechcenia.Parsknął głupkowatym, pijackimśmiechem.- Czy znam? Coś ty dzieciak? A któż by nie znał Dzięcioła?- To jego nazwisko?- E, gdzie tam nazwisko.Tak go przezywają. - A jak się faktycznie nazywa? Wzruszył ramionami.- Bo ja wiem.My się tam jeden drugiego nie pytamy o nazwisko.Nieważne.Ja jestemEmanuel, ty Zygmuś, ten facecik Dzięcioł i to wystarcza.Niech się milicja martwi jak się ktonazywa.- W jakiej branży robi ten Dzięcioł? - spytałem.Emanuel przyjrzał mi siępodejrzliwie.Nagle wytrzezwiał.- A ciebie co to tak obchodzi? Czego chcesz od Dzięcioła? Pochyliłem się nadstolikiem i zniżyłem głos do szeptu.- Nie krzycz tak.Jeszcze kto niepotrzebny posłyszy.Mam interes do Dzięcioła.Chodzi o większą transakcję.Skierował mnie do niego jeden kumpel.Emanuel wstał, oparł się oburącz o blat stolika i zbliżywszy swą obrzękniętą twarz domojej twarzy, powiedział, cedząc powoli każde słowo:- Myślałem, że jesteś równy facet, ale widzę, żeś glina i szpicel.Zjeżdżaj stąd, bo jakwyjdę z nerw to cię rodzona babcia na tamtym świecie nie pozna.Spływaj pętaku, ale już!Nie próbowałem oponować.W tej chwili zdałem sobie z tego sprawę, że popełniłemjakiś zasadniczy błąd.Nie zastanawiałem się jednak nad tym.Postanowiłem jak najprędzejwykorzystać otrzymaną od Emanuela informację.W pierwszym odruchu chciałem pojechaćdo Gdańska, ale po namyśle doszedłem do wniosku, że na tamtym terenie Downar rozpocznieposzukiwania na swoją rękę.Wsiadłem więc do taksówki i kazałem zawiezć się do Gdyni.W portowej knajpie było ciemno od tytoniowego dymu.Hałaśliwe rozmowyprzebijały się przez nikotynową zasłonę, urozmaiconą wyziewami alkoholowymi.Wszystkiestoliki były zajęte.Przysiadłem się więc do trzech marynarzy i zamówiłem porcję parówek ikieliszek wódki.Po jakimś czasie nawiązałem rozmowę.Próbowałem dowiedzieć się czegośo  Dzięciole.Na próżno.Nikt nie słyszał o człowieku, posługującym się takimpseudonimem.Potem zaczepiałem jeszcze innych marynarzy.Także nic z tego.Zniechęconyzapłaciłem za wódkę i parówki i już miałem opuścić zadymiony lokal, kiedy przyszło mi namyśl, żeby pogadać z barmanem.Był nieduży, pulchny, prawie zupełnie łysy.Fioletowe worki pod oczami świadczyłyo nienajlepszym stanie wątroby.Ruchy miał szybkie, zwinne, precyzyjne.Na moje zapytanie,przyjrzał mi się uważnie, poruszył kilkakrotnie grubymi wargami, jakby odmawiał różaniec ipowiedział:- Nie znam, nie słyszałem, uszanowanie.- Po czym wrócił do wycierania szklanek ikieliszków.Robił to z takim zapałem, jakby dla niego nic poza tym nie istniało na świecie. Wiedziałem, że kłamie.Nie chciałem tak łatwo rezygnować.Przechyliłem się kuniemu przez kontuar i szepnąłem:- Słuchaj no, przyjacielu, to dla mnie bardzo ważne.Chodzi o dużą transakcję.Muszęodszukać natychmiast  Dzięcioła.Powiedz gdzie go mogę znalezć.Nie pożałujesz.Aypnął na mnie przekrwionymi oczami i mruknął:- To nie tej kategorii lokal.Więcej nic już od niego nie mogłem wyciągnąć.Milczał jak zaklęty.Na wszystkiemoje próby nawiązania rozmowy odpowiadał coraz szybszym wycieraniem kieliszków.Wyszedłem na ulicę i niezdecydowany zatrzymałem się na rogu.Nie wiedziałem corobić.Zastanawiałem się nad tym co oznacza powiedzenie:  To nie tej kategorii lokal ?Doszedłem do wniosku, że barman chciał mi dać do zrozumienia, iż  Dzięcioł bywa winnych lokalach.Ponieważ ta marynarska knajpa była bardzo podła, przeto należałoprzypuszczać, że chodzi o coś wykwintniejszego.Póznym wieczorem zadzwoniłem do ZAiKSu.Downar już na mnie czekał.Powiedziałem, że mam spotkanie ze śliczną dziewczyną i żeby się uzbroił w cierpliwość.Mruknął jakieś brzydkie słowo i odłożył słuchawkę.Miałem jednak nadzieję, że zrozumiemoje intencje.Sprawa, którą wspólnie badaliśmy, zakreślała coraz szersze kręgi i było rzecząnieroztropną przeprowadzać szczere rozmowy telefoniczne.Poszedłem do pierwszego lepszego nocnego lokalu z dansingiem.Dansing jak todansing, hałaśliwa orkiestra, nastrojowe czerwonawe światło i przerażający tłok naniewielkim parkiecie.Banalne określenie  jak śledzie w beczce niezwykle tu pasowało.Niepo raz pierwszy nasunęło mi się pytanie:  co właściwie ludzie widzą zabawnego w tymocieraniu się plecami o swoich bliznich?Lawirując pomiędzy gęsto ustawionymi stolikami, przedostałem się do baru, usiadłemna wysokim stołku i zamówiłem wermut z sokiem pomarańczowym i z kropelką ginu.Mizerny blondyn, mocno pachnący brylantyną, ochotnie przygotowywał mi napitek.- Czy z lodem? - spytał.Spojrzałem na niego zgorszony.- No chyba, że z lodem.- Bardzo przepraszam - uśmiechnął się zażenowany - ale teraz klienci różne miewajążyczenia.Już mi się nawet zdarzyło, że gość kazał sobie podgrzać szampana.- Ja jestem takim gościem, który pija cocktaile z lodem - oświadczyłem dumnie.Rozmowa była nawiązana.Barman okazał się człowiekiem towarzyskim i dalszapogawędka nie nastręczała większych trudności.Po pewnym czasie zwierzył mi się nawet ze swoich kłopotów rodzinnych.Miał bardzo poważne podejrzenia, że jego żona kombinuje zoficerem marynarki handlowej.Westchnąłem.- Tak, tak, każdy ma jakieś zmartwienia - powiedziałem, kiwając melancholijniegłową.- Ja także szukam faceta, który mi jest winien grubszą forsę.Nie mogę go, cholera,nigdzie znalezć.Może pan będzie coś o nim wiedział.Chodzi o  Dzięcioła.Młody człowiek rzucił mi szybkie spojrzenie.Widocznie jednak nabrał do mniezaufania, bo pochylił się i szepnął:- Dawno go już nie widziałem.Nie wiem co się z nim dzieje.Może mu coś niewyszło, a może znowu zamustrował na jakiś frachtowiec.Dużo panu winien?- Sporo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •