[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Albo zawisnąć pieszy. - Owca! - Płoszka zeskoczyła z ganku karczmy, zapadając się pokostki. Owca!Z trudem przeszła na drugą stronę ulicy, brnąc w błociewciągającym jej buty.Chwyciła luzny koniec liny i ją napięła, arudowłosy chłopak potknął się, gdy pętla zacisnęła mu się pod brodą.Jego opuchnięta twarz była otępiała, jakby jeszcze się nie domyślił,dokąd go prowadzą.- Czy nie widzieliśmy już wystarczająco wielu wisielców?! zawołała Płoszka, podchodząc do Owcy.Nie odpowiedział, nawet na nią nie popatrzył, tylko owinął sobieprzedramię końcem liny.- To nie w porządku  powiedziała.Owca pociągnął nosem i zabrał się za wciąganie chłopaka na łuk.Płoszka chwyciła linę przy szyi Rudego i zaczęła ją piłować krótkimmieczem.Broń była ostta i w ciągu kilku chwil przecięła splot.- Uciekaj.Młodzieniec tylko zamrugał.- Uciekaj, ty pieprzony idioto! - Kopnęła go w tyłek, a on zatoczyłsię i przewrócił na twarz.Po chwili chwiejnie wstał i odbiegł wciemność z liną wciąż zawiązaną wokół szyi.Płoszka odwróciła się w stronę Owcy.Wpatrywał się w nią,trzymając w jednej dłoni zdobyczny miecz, a w drugiej sznur, alewcale jej nie widział.Nie był sobą.Czy to może być ten sam człowiek,który pochylał się nad Ro i jej śpiewał, kiedy miała gorączkę?Nieudolnie, ale śpiewał, z twarzą pomarszczoną od troski.Terazpopatrzyła w jego ciemne oczy i poczuła dreszcz przerażenia, jakbyzaglądała w otchłań.Stała na krawędzi nicości i musiała przywołaćcałą odwagę, żeby nie uciec.- Przyprowadz ich konie! - warknęła do Leefa, który wyszedł naganek z płaszczem i kapeluszem Owcy w dłoniach.- Ale już!Leef pobiegł wykonać polecenie.Owca tylko stał, patrząc w ślad zarudowłosym chłopakiem, a deszcz powoli zmywał mu krew z twarzy.Kiedy Leef postawił przed nim największego konia,chwycił łęk siodła i chciał wskoczyć na grzbiet wierzchowca.Wtedyzwierzę przestraszyło się i wierzgnęło, a Owca stęknął, stracił uchwyt irunął do tyłu, próbując chwycić ręką powiewające strzemię, po czymciężko wylądował na boku w błocie.Płoszka uklękła obok niego, kiedyz trudem oparł się na dłoniach i kolanach.- Nic ci się nie stało?Podniósł na nią wzrok, a w jego oczach zalśniły łzy.- Na spokój zmarłych, Płoszko - wyszeptał.- Na spokój zmarłych.Wytężyła wszystkie siły, żeby go podzwignąć, co nie było łatwe,nagle bowiem stał się bezwładny jak trup.Gdy w końcu stanął nanogach, przyciągnął ją do siebie za poły płaszcza.- Obiecaj mi - szepnął.- Obiecaj, że już nigdy nie wejdziesz mi wdrogę.- Nie.- Położyła dłoń na jego pokrytym bliznami policzku.-Alemogę potrzymać wodze.Tak też zrobiła, a także przytrzymała głowę konia, szepcząc doniego uspokajające słowa, żałując, że nie ma nikogo, kto zrobiłby tosamo dla niej.W tym czasie Owca gramolił się na siodło, powoli i ztrudem, zgrzytając zębami, jakby wymagało to od niego nie ladawysiłku.Kiedy już usiadł na grzbiecie wierzchowca, pochylił się,zaciskając prawą dłoń na wodzach, a lewą przytrzymując płaszcz podszyją.Znów wyglądał jak starzec.Bardziej niż kiedykolwiek.Starzecprzygnieciony potwornym brzemieniem zmartwień.- Nic mu nie jest?  spytał Leef głosem niewiele głośniejszym odszeptu, jakby się bał, że zostanie usłyszany.- Nie wiem - odparła Płoszka.Owca wyglądał tak, jakby niczego nie słyszał.Ze skrzywioną minąwpatrywał się w czarny horyzont, który zlewał się w jedno z czarnymniebem.- A tobie?  wyszeptał Leef. -Tego też nie wiem.- Czuła, że świat jest rozbity na kawałki izmyty przez fale, a ona dryfuje na obcych morzach, daleko od lądu.A jak ty się czujesz?Leef tylko pokręcił głową i wbił wzrok w błoto, szeroko otwierającoczy.- Lepiej zabierzmy z wozu to, co nam potrzebne, i wsiadajmy nakoń.- A co z Szalką i Calderem?- Są wyczerpane, a my musimy ruszać dalej.Zostaw je.Wiatrchłostał jej twarz deszczem, więc naciągnęła kapeluszmocniej na głowę i zacisnęła zęby.Jej brat i siostra  to na nichmusi się skupić.Oni są gwiazdami, na któte obierze kurs, dwomaświetlistymi punktami w ciemności.Tylko oni się liczą.Dlatego spięła swojego nowego konia piętami i poprowadziłatowarzyszy przez zapadający mrok.Nie ujechali daleko, gdy Płoszkausłyszała jakieś odgłosy przebijające się przez szum wiatru i zwolniłado spacerowego tempa.Owca zawrócił wierzchowca i dobył miecza.Była to stara broń kawaleryjska, długa i ciężka, zaostrzona po jednejstronie.- Ktoś za nami jedzie! - rzekł Leef, sięgając po łuk.- Odłóż to! Przy takim świetle prędzej sam się postrzelisz.Albo, cogorsza, mnie.Usłyszała dzwięk kopyt oraz skrzypienie wozu na szlaku za nimi idostrzegła migotanie pochodni między pniami drzew [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •