[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. A mamy wybór? Ja mam was tylko wysadzić w Warszawie, o trasie nic mi nie mówili. Ta, na Częstochowę.Obejrzałem się do tyłu. Za sześć godzin będziemy w domu. Nie chcę do domu. A dokąd chcesz? Kumpela ma chatę przy rondzie Babki. Dobra, to tam cię wysadzimy.*Po drodze Gaja zadzwoniła do koleżanki ze stacji CPN.Mogła u niej przenocować.Odetchnąłem, jednak nie chciałem odwozić jej do ojca wbrew jej woli.*Kierowca podwiózł nas na róg Stawek i Pokornej.Gaja prawie już nie utykała, ale noga jąbolała ciągle, zaoferowałem się, że zaniosę jej torbę.Weszliśmy między bloki, pół przejścia blokował płot wzdłuż budowy następnego betonowego klocka, pod nogami szurał żwir i piasekosypany z przejeżdżających ciężarówek.Minęliśmy tablicę pamięci Radosława Babki,dziewczyna odnalazła wejście do klatki.Pachniało świeżą farbą, przy wejściu rozsypane kawałkistyropianu.Wniosłem torbę na trzecie piętro, Gaja dzwoniła już do drzwi.Otworzyła nam dziewczyna, obrzuciła nas szybkim spojrzeniem, ja patrzyłem na niądłużej. No cześć. Jesteśmy. Aha, wejdzcie.Moje spojrzenie wędrowało od dołu, na stopach miała modne ostatnio głęboko wyciętekierpce bez frędzli, wyżej wąskie spodnie opinające szczupłe łydki i smukłe uda, bluzeczkę nacienkich ramiączkach, ciemnorude włosy związane w ciasny węzeł na czubku głowy.Kiedycofnęła się w bok, żeby wpuścić nas do środka, na ramieniu nad łopatką zobaczyłemwytatuowany kwiat. To jest Aśka, a to jest Tomasz.Rozwaliłam sobie nogę, Tomasz mi pomaga. Chcecie herbaty? Chcemy. Powieście się i chodzcie do kuchni. Buty zdjąć? Nie trzeba.Odstawiam torbę na szafkę pod wieszakiem, rozpinam marynarkę, pomagam Gai zdjąćkurtkę.Kuchnia to jasne kolory, wciśnięta pod okno polarowska lodówka, blaty z szaregolaminatu z czerwonym wykończeniem, czyściutko, świeżo.Siadamy na wysokich stołkach przyścianie, między nami niewielki wiszący stoliczek, akurat, żeby dwie osoby mogły zjeśćśniadanie.Gospodyni stawia czajnik na gazie i przysuwa sobie trzeci stołek. Znowu się pocięłaś ze starym? No.Ukradłam mu trikoder. Woow. To co, mogę przekimać kilka nocek na kanapie? Dopóki mojemu staremu żyłka się nieuspokoi? Jasne.Pojutrze Mańka wraca.  O, super, dawno z nią nie gadałam.Gospodyni odwróciła się w moją stronę. Gdzie się poznaliście?Spojrzałem na Gaję, ona na mnie, pierwsza otworzyła usta, kiedy ja jeszczezastanawiałem się nad wiarygodnym scenariuszem zaprzyjaznienia się siedemnastolatki itrzydziestoparoletniego faceta. Wlazłam mu pod samochód, prawie mnie przejechał. Wszystko w porządku!? Nic ci się nie stało?Włączyłem się do rozmowy. Tak, mam dobre hamulce.Tylko się potłukła trochę. To dlatego tak utykasz? Tak& głupia byłam.Ale nic mi się nie stało. Czym jezdzisz? Poldkiem. Jaki kolor? Biały. A fotele? W skórze.Co sobie będę żałować. Gdzie zaparkowałeś? W warsztacie jest. Szkoda, byś mnie podrzucił. Błotnik mam do wyklepania, jak Gaję omijałem, przywaliłem w znak. No tak.Ruda straciła zainteresowanie moją osobą, czajnik zagwizdał, zalała herbatę, zadzwoniłtelefon, ruda wyszła do przedpokoju.Po chwili wsadziła głowę do kuchni, rzuciła coś w nasząstronę.Złapałem odruchowo, pęk kluczy. Muszę lecieć, w Stodole dzisiaj gra Młotek Bezpieczeństwa.Macie klucze, chleb jesttam, mleko i twaróg w lodówce.Ogórki wyszły. Poradzimy sobie.Trzasnęły drzwi, pociągnąłem herbaty.Gaja wstała i przeciągnęła się.Był to fascynujący widok. Odezwiesz się do ojca? Pózniej.Idę wziąć natrysk. Założyła ręce za głowę i przeciągnęła się jeszcze raz nie idziesz jeszcze, nie? Mhm, nie. Zaraz wracam.Po połowie szklanki herbaty zrobiło mi się gorąco, zdjąłem marynarkę, rozpiąłem drugiguzik koszuli.W umyśle wirowały mi elementy planu działania, ciągle zmieniając porządekuszeregowania, ale z każdą chwilą na wygodnym krześle blakły coraz bardziej.To była ładnakuchnia, to była dobra herbata, a mnie ostatnie dni mocno wymęczyły, nawet to obijanie się wszpitalu.I nie chciało mi się iść na Magistracką, do zagraconego starymi meblami, brzydkiegopokoju z zapadniętym tapczanem i skrzypiącą szafą.Z kłótniami Górnych za ścianą i w kuchni.Tu było ładnie, pomyślałem, że są ludzie którzy umieją żyć.No i mają dojścia, takichkolorowych mebelków nie widziałem w żadnym sklepie.Szum wody ucichł.Szczęknęły drzwi, mokre bose stopy zaplaskały o podłogę.Gajaweszła do kuchni owinięta tylko w kusy ręcznik, woda z włosów ściekała jej na kark i szyję [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •