[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chet, gdzie teraz jesteśmy? - spytał.Odpowiedz nie nadeszła.Centaur spał.Iren wspierała się o jego bok.Smash i Grundychrapali na rufie tratwy.Wszyscy spali! Nikt nie kierował tratwą ani nie pilnował kursu! Sitowie pędziło tam,gdzie chciało - gdziekolwiek!Tratwa znajdowała się na środku oceanu.Pustka wokół.Dzięki niesamowitemuszczęściu żaden morski potwornie wypatrzył ich i nie połknął, gdy spali.Ale teraz właśniejakiś nadpływał!Ale gdy tak żarłocznie gnał w kierunku tratwy, Dor zorientował się, że pęd sitowiauniemożliwiał potworowi dopędzenie ich.Swe bezpieczeństwo zawdzięczali szybkości trzcin.Ponieważ dążyły na południe, musieli już znajdować się w pobliżu Wyspy Centaura.No, niekoniecznie, Dor bardziej uważał na lekcjach logiki niż na ortografii.Zawszeposzukiwał alternatywy dla oczywistego.W nocy tratwa mogła zataczać kota albo płynąć kupomocy i o świcie przypadkowo, skręcić na południe.Mogli być w dowolnym miejscu.- Gdzie jesteśmy? - spytał Dor wodę przy tratwie.- Długość geograficzna 83, szerokość geograficzna 26 lub na odwrót - powiedziaławoda.- Zawsze mylę równoleżniki z południkami.- Nic mi to nie mówi! - parsknął Dor.- A mnie tak! - stwierdził budzący się Chet. Wypłynęliśmy daleko w morze, ale iposunęliśmy się sporo ku naszemu celowi.Powinniśmy tam dotrzeć nocą.- Ale jeżeli tu, na morzu, złapie nas jakiś potwór? - spytała Iren,też już obudzona.- Wolałabym być bliżej lądu.Chet wzruszył ramionami.- Możemy skręcić w stronę lądu.A teraz czemu nie miałabyś wyhodować jakichśroślin, dających żywność i świeżą wodę, abyśmy mogli zjeść i napić się?- I parasolowca, by osłonił nas przed słońcem - dodała.- I żywopłot, dla kącikawiesz-po-co.Zabrała się za to.Wkrótce pili pachnącą wodę z dzbanecznika i jedli przypominającesłodkie bułeczki purchawki.%7ływopłot odgrodził tył tratwy, a puste dzbanki wykorzystywanotam do innych celów.Kilka parasoli dawało miły cień.Zrobiło się całkiem wygodnie.Tratwa z sitowia, reagując na każde szarpnięcie kółkiem tkwiącym w jej nosie,skręciła na wschód, gdzie powinien się znajdować odległy ląd.Smash pociągnął nosem i rozejrzał się dookoła.Potem wskazał na coś i zaanonsował:.- Chyba duża będzie burza!Dor dostrzegł złe chmury, nadciągające od południa.Najpierw wyczuły je wyostrzonezmysły ogra, lecz po chwili były aż nadto widoczne dla wszystkich.- Mamy kłopoty - rzekł Grundy.- Wiem, co mogę zrobić.- Co możesz zrobić? - spytała sucho Iren.- Czy skiniesz swą delikatną, małą rączkąi przeniesiesz nas wszystkich w bezpieczne miejsce?Grundy zignorował ją.Przemówił do oceanu we wszystkich jeżykach, jakich używałyżyjące w nim stworzenia.Po chwili powiedział:- Chyba mam.Ryby niosą wiadomość eklektycznemu węgorzowi.- Komu? - zapytała Iren.- Masz na myśli jedno z tych wstrząsających stworzeń?- Eklektyczny węgorz, głupia.Zbiera zewsząd rozmaite rzeczy.Nie tworzy niczegonowego.Po prostu zestawia razem kawałki i części, które zrobili inni.- Jak takie coś zdoła nam pomóc?- Lepiej zapytaj, dlaczego nam pomoże!- Dobra, drewniana głowo.Dlaczego?- Bo obiecałem mu połowę twoich nasion.- Połowę moich nasion! - wybuchnęła.- Nie możesz tego zrobić!.- Jeśli tego nie uczynię, to sztorm pośle nas wszystkich na dno.- Iren, on ma rację - rzekł Chet.- Obrazowo mówiąc, jesteś my nad beczką.- Wepchnę wstrętnego golema do beczki i zakorkuję tam! - krzyknęła.- W beczcebiało-gorącego pieprzu-kichawca! Nie miał prawa obiecywać mojej własności.- Dobra - rzekł Grundy.- Powiedz węgorzowi nie.Wstrząśnij nim.Z wody wynurzył się wąski łeb.Zimny powiew wiatru zburzył włosy Iren i przykleiłsukienkę do ciała, co sprawiło, że wyglądała bardzo ładnie.Niebo pociemniało.- On mówi, że masz niezłą figurę - przetłumaczył z uśmieszkiem Grundy.Ten niestosowny komplement wytrącił ją z równowagi.Trudno było odmówić komuśo takiej ogładzie towarzyskiej.- No dobrze - powiedziała, dąsając się, - Połowa nasion.Ale to ja wybiorę, którapołowa.- No to rzucaj je, głupia! - Grundy czepiał się kołyszącej się i nabrzmiewającejtratwy.- Przecież wykiełkują!To jest pomysł.- Każ im wszystkim kiełkować.Użyj swej magii.Eklektyczny węgorz żąda zapłatyz góry.Chciała zaprotestować, ale pierwsza kropla deszczu spadla jej na nos, więc siępoddała.- Zapłacisz za to, golemie - wymruczała.Jedno po drugim wrzuciła nasiona dogłębokiej wody, zaklinając każde:Rośnij jak jazń golema! Rośnij jak jego zarozumiała głowa! Rośnij jak zemsta, którąprzyrzekłam niegodziwcowi.Dziwaczne kształty rozwijały się w wodzie.Kiełkowały różowolistne rzepy kręcącesię w miejscu i brązowe pomidory, i żółte kapusty, i niebieskie buraki.Strzelająca fasolapstrykała wesoło, a karczochy*� krztusiły się.Sięgnęła do dalszej części swych zapasów inadeszła kolej kwiatów.Białe pąki tworzyły wielkie bukiety, przystrajając cały ocean wokółtratwy.Odpływały stadami, z nieśmiałym beczeniem bee-eee-ee!- Co to takiego? - spytał Grundy.*�ang.artichoke karczoch; choke - krztusić się- Floksy, głupku - pouczyła go Iren.Stadka floksów, oczywiście - domyślił się Dor.Kwiatowe, białe owoce.Kwiaty petardowe strzeliły czerwonawo, tygrysie lilie warczały, dzwoneczkimiodowców dzwoniły, a krwawiące serca zabarwiły wodę swym życiodajnym płynem.Irysy,które Iren dostała od swej matki, kwitły błękitnie i purpurowo.Mieczyki wyciągały sięradośnie.Begonie rozkwitały i odbiegały, zanim im to nakazano.Barwinki mrugały; krokusyotwierały swe białe wargi i rzucały skandaliczne przekleństwa.Grandy wychylił się z tratwy, by powąchać śliczne, wielokolorowe kwiatuszki, pnącesię ku górze.Wtem coś się wydarzyło.- Hej! - zawołał znienacka, rozwścieczony, ścierając z głowy złocistą maz.- Dlaczego to zrobiły?Iren spojrzała w jego stronę.- A czegóż oczekiwałeś od pachnącego groszku, głupku? - spytała z satysfakcją.-Lepiej trzymaj się z daleka od bratków.W pobliżu Dora trwał szczególnie gwałtowny rozrost - czerwone, pomarańczowe ibiałe kwiaty wybuchały niemal, zanim utworzyły się pączki.- Ale im się spieszy! - skomentował.- Są niecierpliwe - wyjaśniła Iren.Pokaz zakończył się pojawieniem oślepiających, złocistych kul nagietków.- To jest połowa.Przyjmij to lub odrzuć - powiedziała Iren.- Węgorz przyjmuje tę połowę - przetłumaczył Grundy, wciąż strząsający groszki zczupryny.- A teraz eklektyczny węgorz - swoim sposobem - przeprowadzi nas przez sztormku brzegowi.- W samą porę - odezwał się Chet.- Trzymajcie się mocno.Przed nami burzliwyrejs.Węgorz popłynął naprzód.Tratwa za nim.Sztorm uderzył z furią.- Co masz przeciw nam? - spytał Dor szarpiącego wiatru,- Osobiście, nic - powiał w odpowiedzi.- Do moich obowiązków należyoczyszczanie mórz z hołoty.Nie mogą przecież wciąż zaśmiecać powierzchni rozmaiteszczątki i rzeczy.- Nie znam takich - odrzekł Dor.Tratwa kołysała się i skręcała, podążając zaumykającym węgorzem, a jednak jakoś unikali najgorszego.Przepłynął obok nich kawałek deski.- Jestem szczątek - rzekła deska.- Jestem ciągle jeszcze pływającym kawałkiemokrętu, który rozbił się tu miesiąc temu.Z drugiej strony nadpłynęła beczka, sponiewierany pień galareto-beczkowca.- Jestem rzeczą - zadudniła.- Wyrzucono mnie za burtę jako balast, by odciążyćstatek.- Miło było obu was poznać - powiedział uprzejmie Dor,- Węgorz używa ich jako znaczników - rzekł Grundy.- Wykorzystuje wszystko, coznajdzie,- Gdzie ten motłoch*�? - spytała Iren
[ Pobierz całość w formacie PDF ]