[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W porównaniu z ogromem skalnegomasywu czerniejące naprzeciw ruin wyloty jaskiń wydawały się maleńkie.Może nawetbyśmy je minęli, nie zauważając różnicy między parą nisko położonych otworówa tuzinami podobnych nisz, szczelin i szczerb po oderwanych głazach, którenapotkaliśmy wcześniej.Trudno jednak nie wyczuć pustki za plecami, kiedy się niemalszoruje łopatkami po ścianie.A my trzymaliśmy się jej prawie dosłownie.Kamienie,które od wieków spadały z góry, tworzyły wolny od min pomost, a w razie czego mogłyposłużyć jako namiastka okopu.Z jakiegoś powodu czułem, że to miejsce pachniekłopotami.Nad większym otworem tkwił w skalnej ścianie przypominający stalową strzałęczołgowy pocisk przeciwpancerny, dość absurdalny w tym miejscu.Zladów poostrzeliwaniu Pecinaca amunicją odłamkowo-burzącą było niewiele, ale kiedy zacząłemuważniej patrzeć pod nogi, dopatrzyłem się paru większych kawałków rdzawegożelastwa, a bliżej jaskiń nawet jakiegoś pogiętego stabilizatora. Sułtan gdzieś chyba mieszkał przez te lata. Wyjąłem latarkę, ale jej niewłączyłem.Słońce powoli szykowało się do snu, a to było zachodnie zbocze.Kiedystanąłem naprzeciw otworu, mój wzrok sięgnął nadspodziewanie daleko bezposiłkowania się sztucznym oświetleniem.Może dlatego, że wnętrze pomalowano nabiało.Dziura, przy której stałem, przypominała szerokie okno, umieszczone niecały metrnad ziemią.Dało się tędy przecisnąć do środka, ale nie po to wymyślono drzwi, by ludziewchodzili oknami.Przeszedłem parę kroków i przez dużo większy otwór wkroczyłem dojaskini.Niemal od razu serce podeszło mi bliżej gardła.W jednej z nisz stał ni to worek, niplecak, sprawiający wrażenie nowego.Rozglądałem się, prowadząc lufę ślademspojrzenia.Nic, cisza i pustka.Podłoże upstrzone było drobnymi odchodami, możeptaków, może nietoperzy.Ktokolwiek zostawił plecak, nie zamieszkiwał tutaj.Jaskinia miała ze trzydzieści metrów z lewej w prawo, o połowę mniejszą głębokość,wysoko zawieszone sklepienie i odgałęzienia.Większość okazała się niszami,w najlepszym razie głębokimi, ale na południowym końcu, za zakrętem, znalazłem cośzbliżonego do korytarza.Kojarzył się z kopalnianym, i to nie dlatego, że opadał, a wścianach tkwiły kikuty wypalonych pochodni.Przemysłowym dziurawieniem matkiziemi pachniało co innego: stojące pośrodku urządzenia. Marcin? Pociemniało: Jovanka stanęła w drzwiach. W porządku?Pokuśtykałem na wysokość niszy z plecakiem, oglądając uważniej ściany.Byłem jużpewien, czego szukam, więc poszło łatwo. Nie wiem powiedziałem szczerze. Coś mi mówi, że trafiliśmy aż za dobrze.Podszedłem do plecaka i uniosłem pokrywę.Na wierzchu leżała zaskakująco ciężkakasetka z gatunku tych, których używa się w małych sklepach do przechowywaniapieniędzy.Bez przekonania pociągnąłem za uchwyt.O dziwo, wieczko ustąpiło.Wewnątrz nie było kosztowności.Prawdę mówiąc, nie oczekiwałem ich, ale i takzrobiło mi się trochę nieprzyjemnie.Plecak wypełniony był ładunkami minerskimi,podobnymi do stosowanych w górnictwie.W skrzynce, o centymetry od kilkudziesięciukilogramów uśpionej śmierci, jak gdyby nigdy nic połyskiwały tulejki spłonek.Było ichdużo, więcej niż ładunków w plecaku.Gdyby któraś wybuchła. Co tam jest?Obejrzałem się.Jovanka była czarną sylwetką, obramowaną złotoczerwonymblaskiem słońca.Oglądana pod postacią cienia wyglądała fascynująco.Chłonąłemproporcje między łydkami, talią, ramionami i całą resztą składających się na kobiecąfigurę krągłości, ale przy okazji dokonałem też spóznionego odkrycia.W tle, pozaszczątkami budynku i ciemnym błękitem, dostrzegłem leżący obok ruin niemowlęcywózek.Bardzo egzotyczny w tym miejscu. Materiały wybuchowe. Z wysiłkiem uwolniłem się od wizji Jovanki pchającejcoś takiego w zwiewnej sukience, sandałach, gdzieś pośrodku Plant. Widzisz te dziuryw ścianach? Tam dalej stoi sprężarka, generator i młot pneumatyczny.Mnóstwo ciężkiejroboty w to włożono musnąłem najbliższy otwór. Sułtan powiedziała cicho
[ Pobierz całość w formacie PDF ]