[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Od tamtych lat wiele się w życiu nauczyłam.Chciałabym.- zamilkła na moment.- Chciałabym móc jej tokiedyś wynagrodzić. - Co by to dało? Jesteście dziś starsze o dwadzieściacztery lata.Może wyemigrowała do Izraela.ma dzieci,wnuki?Lilka pokręciła głową.- Jest.była w Polsce.Nie uciekła.Czytałam o niej wgazecie.Maluje, wystawia.- To dobrze, Li.Znaczy, że nie przyczyniłaś się do jejbezsensownej ucieczki.- Ale ona kochała Krzysztofa.Bardziej niż ja kochałam go niegdyś.A w końcu dostała go nawłasność głupia gęś.Achim roześmiał się głośno.- Jakie to kobiece! Czy nie sądzisz, że na to zasłużył? Sąmężczyzni, dla których najwyższą zdobyczą jest bezwzględniepodporządkowana kura domowa.- Może małżeństwo Karoliny z Krzysztofem stałoby siępiekłem?Achim objął ją wpół.- Niewykluczone.A teraz zostaw zmywanie.Mam ochotęna coś ciekawszego.- Jego dłonie rozpinały bluzkę.Odwróciłją przytulając twarz do nagich piersi.- Chodz!Dwie godziny pózniej brał prysznic w nie domkniętejłazience.Wszedł do sypialni owinięty w prześcieradłokąpielowe.Przyglądała mu się, gdy się ubierał.Miał ciałoszczupłe, trochę żylaste.I gęsty zarost na piersiach.- Pojedziesz ze mną do Paryża? Usiadła z rozmachem.- Mówisz poważnie?- Jak najbardziej.Muszę pobyć w Paryżu przez jakiś czas.Nie pytaj o szczegóły, bo sam nie wiem, jak to długo potrwa.Chcę się tam przyjrzeć temu i owemu.Dla ciebie też mampewną propozycję.- Mogę się domyślić: żebym sobie kupiła futro z norek?Achim rzucił w nią jaśkiem. - Nigdy nie będzie mnie stać na futro z norek.Może.imitacja? Za to chcę cię poznać z kimś, kto kupuje norkiwłasnej żonie.- Są jeszcze tacy? Na tym najpiękniejszym ze światów?- A jakże.Nazywa się Willi Knopf.Mieszka w Bonn zżoną - Polką.Na imię jej Zofia.Liliana naciąga kołdrę na ramiona.Zrobiło się chłodno.- Trafiła jelenia? Jak jej się to udało?- Nie wiem.I przyznam, że mało mnie to obchodzi.Alezależy mi na tym, byś ją poznała.I spróbowała może coś zniej wyciągnąć.- Co?- To dłuższa historia.Dziś już nie mam czasu.Ale pomysłjest przedni: dwie Polki zamieszkałe w Republice Federalnejpoznają się gdzieś tam, przypadkowo.I gadają, gadają.Lilka skrzywiła się.- Od jakiegoś czasu żyję jak w bajce.Może tylko nie wtej, co trzeba? Zamknął jej usta pocałunkiem.- Mści się u was, Polaków, jedna z tez Marksa: chcecieszybciej zmienić świat niż go tłumaczyć!***- Karolino Stengert, jesteś wspaniała! - Jean Paulobwąchiwał tortownicę.- Nie przeszkadzaj.Piekę ciasto.- Co z nim zrobimy? Wygląda jak krowi placek.Zjemy,czy wybijemy nim okno? Karolina unosi zaróżowioną twarz.Bardzo szybko zaakceptowała nowe lokum przy rue Valerypomiędzy Avenue Victor Hugo i Avenue Foch.Może dlatego,że znajdowało się w doskonałej dzielnicy.Cztery duże pokojez oszkloną werandą, przestronna kuchnia i okropnie błękitnałazienka.Znalazłszy tam rzeczy Jean Paula sądziła, że to jegomieszkanie.On nie wyprowadzał jej z błędu.Wrzeczywistości apartament należał do służb specjalnych, asprzątaczka Anette, przychodząca dwa razy w tygodniu, byławieloletnią pracownicą wywiadu, choć jak sama twierdziła,wolała sprzątać.- Co by było, gdybym przygotowała ci kolację?- Kolację?- Tak.To taki posiłek, który się je, gdy jest ciemno.JeanPaul wydłubuje spieczony agrest z kruchego placka.- Myślałem.że gdzieś wyjdziemy.Co jest? Taka cisza,że słychać tylko szelest zwojów mózgowych.o co chodzi?Chcę znać prawdę, do diabła! Karolina tłumi złość.- Dobrze.Powiem: łysiejesz!Jean Paul wytrzeszcza oczy.Scukrzony owoc utyka wprzełyku.- No.- nie może wykrztusić.Wypija duszkiem szklankęsoku.- To nie było fair play.Karolina posypuje placek cukrem.- Bo i ty nie grasz czysto.Kiedy idziemy gdzieś razemwieczorem, przeważnie potem się gubisz.I pojawiasz się nadranem.Albo wcale.Jean Paul już wrócił do równowagi.Gładzi dłoniąsiwiejącą czuprynę.Nie ma mowy o żadnym łysieniu.- Wiedziałem, że tak będzie, miła.I uprzedzałem.Niewszystko, co robię, jest do wytłumaczenia.Proszę cię,Charlotte, nie komplikuj.Karolina uśmiecha się jadowicie.- A zatem: zjesz deser tu, czy zapakować?Jean Paul jest łasuchem.Bardzo mu smakuje placek a lamaniere polonaise.- To pewien ekspedient pytał zachwyconą klientkę wsalonie samochodowym: Zapakować, czy zje go pani namiejscu?" Ale masz rację, mała.Dziś nie będę nocował z tobą.Sorry
[ Pobierz całość w formacie PDF ]