[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To ty jesteś jeńcem.- Fetysze wplecione w brodę Bataby tworzyły zakrzywionądrabinkę do blizny biegnącej przez pusty oczodół.- O czym z nim rozmawiałeś?- Dyskutowaliśmy o kwestiach wiary, co do których się nie zgadzamy.- Zostaw kapłana - warknął szaman.- Idziesz ze mną.***Właz otworzył się na niebo zasnute dymem.Oślepiająco białe schody prowadziłyspiralą prosto w słońce.Martwe Piaski syczały i migotały.- W górę! - rozkazał Bataba.Devon zaczął się wspinać.Na dachu ogromnej maszyny było jeszcze gorzej.Poczerniałe od sadzy kominywyglądały w blasku słońca jak wysokie kolumny jaskrawej bieli, która zostawiałaodciski na siatkówce.Ząbkowane klify Czarnego Tronu płonęły lśniącą miedzią,rozprażonymi złożami mineralnymi, migotliwymi kryształami.Bataba poprowadził go na sam skraj Zęba.W dole na pustyni rozgrywały się jakieś zawody.Spod końskich kopyt wzbijały siętumany kurzu, jezdzcy wymachiwali długimi, zakrzywionymi kijami.Od czasu doczasu któryś trafiał w szmacianą kulę wielkości pięści i posyłał ją wysoko w górę.- Kabarah - wyjaśnił szaman.- Walczą o klejnoty tłustego kapłana.Grupkamężczyzn goniła za prowizoryczną piłką, spinając wierzchowce ostrogami i głośnowrzeszcząc.- Przeciwko nam zbiera się armia - mówił dalej Bataba.- Wkrótce nie będzieczasu na gry i zabawy.Po bokach zaimprowizowanego boiska leżały rozrzucone wraki dwóch sterowców.Stare kobiety myszkowały w roztrzaskanej gondoli i kłóciły się o znalezione skarby.Ztej wysokości Devon nie potrafił stwierdzić, do którego statku należą te szczątki.Pasysrebrnych powłok wiły się na piasku jak dekoracje z balu.- Nie ufają ci - powiedział szaman, nie odrywając wzroku od gry.- Ja też ci nieufam.- Nie rozumiem dlaczego - zdziwił się Devon.- Nie masz szacunku dla życia.Truciciel prychnął.- Podobnie jak ja, aż się palicie, żeby wyruszyć na wojnę.- Ale z innych powodów, Trucicielu.My staramy się wyrwać cierń z boku Ayen,czyli jej syna wyrzutka i tych, którzy go żywią.Natomiast ty.Z dołu dobiegł triumfalny ryk.Ktoś trafił w cel zaznaczony na boisku.Małychłopiec podniósł szmacianą piłkę i popędził z nią na środek.- Ty nie wahasz się przed zamordowaniem tysięcy ludzi, żeby pomścić rzekomowyrządzoną tobie niesprawiedliwość - ciągnął Bataba.- Nie mów mi, że nie tęsknisz za sprawiedliwością dla swojego ludu i zemstą zalata wojny, która zdziesiątkowała wasze plemię.- Nie przeczę, że czujemy wściekłość.Ale nasz cel jest wyższy.Walczymy, bo takajest wola Ayen.- A jeśli Ayen nie istnieje i nigdy nie istniała, to jaka jest różnica między nami?Moje motywy wynikają z przekonania, a nie z prostej wiary.- To kolejny powód, dla którego ci nie ufamy - odburknął szaman.Devon miał ochotę zepchnąć go z dachu, ale wziął głęboki wdech i pohamowałgniew.Przyzwyczajał się do nieoczekiwanych skutków zażycia anielskiego wina.Gdzieś w środku tlił się w nim lont i czasami doprowadzał do wybuchu, kiedynajmniej się go spodziewał, ale powoli uczył się nad nim panować.Jeden z jezdzców uderzył w piłkę i posłał ją łukiem na skraj boiska.Pozostaligracze popędzili za nią, wzbijając chmury kurzu.- Ci, którzy ocaleli ze statku, mówili, że tłusty kapłan zmobilizował przeciwko namcałe łańcuchowe miasto - rzekł Bataba.- Podobno zgromadził armię, która mogłabyrywalizować z największymi w historii.To by się zgadzało, ale kiedy zobaczyłem jegowyperfumowanego trupa odzianego w jedwabie, wyglądał bardziej na kobietę niżmężczyznę.- Wrócił spojrzeniem do gry.- Nie sądziliśmy, że jednak miał jaja.Na dole wybuchła wrzawa.Najwyrazniej kolejny jezdziec zdobył punkt.Devonpoczuł lekkie mdłości.W tym momencie Ząb zadrżał, przez dach przebiegły wibracje, a potem dało sięsłyszeć i wyczuć równe, rytmiczne dudnienie.Z kominów wzbiły się z sykiemstrumienie piasku nagromadzonego wewnątrz maszyny.- Czas ruszać na wojnę - stwierdził szaman.ROZDZIAA 28ULCISW ciemności Rachel nie miała jak odmierzać mijającego czasu, nie licząc kapaniawody w korytarzu za zakratowanymi drzwiami i straszliwego odoru, który dochodził zdrugiej celi.Przestała wołać Dilla.Siedziała skulona na wilgotnych kamieniach i wzdrygała się lekko na każde cichekapnięcie jak na uderzenie młotem.Starała się o niczym nie myśleć, tylko trwać wbezruchu.Gdy tylko zmieniała pozycję, kajdany wbijały się głęboko w kostkę, a siniakina twarzy i piersi pulsowały boleśnie.Gardło miała wyschnięte, żołądek ściśnięty jakpięść.Odrzuciła miski z mięsem, które zostawili strażnicy, i cisnęła za nimiprzekleństwa.Nikt się nie pojawił, żeby je zabrać.Dzbanek na wodę był już pusty,więc dręczyło ją pragnienie.Podobnie jak anielicę.Ale Carnival miała napić siępierwsza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]