[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.209R S - Postanowiłam zostawić Henry'ego i Lillian sam na sam z matką.Posłuchaj, wiem więcej niż ty.Oboje chcemy dojść prawdy.Zaufaj mi.- Dziwię się, że Hatch Corrigan nie przyszedł z tobą.Zamierzał ją wytrącić z równowagi, to oczywiste.- Cokolwiek Hatch do mnie czuł, dawno się skończyło.- Nieprawda.On tylko nie chce zbrukać swojego uczucia do ciebieczymś tak przyziemnym i wulgarnym jak seks.- Sam ciągnął dalej, jakbynie zauważał narastającej wściekłości Kary: - Ciche i spokojne miejsce, towasze Bluefield.Najpierw eksplozja omal nie zabija pani wicegubernator.W dwa tygodnie pózniej topi się gubernator, a potem dwoje małychmilionerów wywiezionych do innego stanu dostaje takiego pietra, żepostanawia zwiać z letniska.- Kiedy tak to naświetlasz.- Ja nie muszę nic naświetlać, Karo, przytaczam tylko fakty.ZoeWest niezbyt się to wszystko podoba.Mnie i tobie również.Kara milczała przez chwilę.Najważniejsze były dzieci, ich zaufaniedo ciotki.Musiała chronić Lillian i Henry'ego.W najgorszym razie byłanawet gotowa reprezentować ich w sądzie, ale miała nadzieję, że do tegonie dojdzie i że rozmowa obojga z Allyson rozwiąże wszystkie problemy.- Tam stoi furgonetka Pita - powiedziała wreszcie, wskazującrozklekotany pojazd.- Odszukajmy go i porozmawiajmy.Może on wie coświęcej.- Karo.- Podejmij decyzję.- Najchętniej odesłałbym cię najbliższym samolotem do SanAntonio.210R S - Do Austin - poprawiła go.- Mieszkam w Austin, nie w SanAntonio.- Twój brat zająłby się tobą do mojego powrotu.- Sam westchnąłbezradnie.- A tak urwie nam obojgu głowy.Kara uśmiechnęła się niewinnie i pociągnęła Sama ze sobą naposzukiwanie Pita.Chciała koniecznie obejrzeć domek na drzewie, ale wobecności Sama nie mogła tego zrobić.Zatrzymali się koło maszyn na dnie wyrobiska.Kara chciała cośpowiedzieć, ale zobaczyła, że Sam wyciąga broń.- Co ty robisz?- Nie ruszaj się.Kara rozejrzała się i wstrzymała oddech.Pod stromą ścianąwyrobiska dojrzała ciało mężczyzny; leżał nieruchomo, twarzą do ziemi.Rozpoznała jasne włosy, robocze ubranie.- Matko święta, to Pit.Chciała się rzucić ku niemu, ale Sam ją zatrzymał.- Nie ruszaj się - powtórzył, podbiegł do Pita, przyklęknął i zacząłszukać pulsu, rozglądając się jednocześnie wokół.%7łwirowisko świeciło pustkami.Kara nie wytrzymała i podeszła doklęczącego przy Picie Sama.- %7łyje - szepnął.- Musimy wezwać karetkę.Pit był mocnopoturbowany, miał zakrwawione ramię, rękę, ogromny siniak na czole iotwarte złamanie nadgarstka.Tyle zdołała dojrzeć.- Wszystko będzie dobrze, Pit - zaczęła mówić, niepewna, czy jąsłyszy.- Zaraz przyjedzie karetka, zabiorą cię do szpitala.Pit jęknął.- Kara? - wycharczał, nie otwierając oczu.- Chryste.211R S Sam wyjął komórkę, połączył się z 911, w kilku słowach opisałsytuację i podał operatorowi namiary.Kara podniosła głowę i mrużącoczy, próbowała wypatrzyć na szczycie wzgórza drzewo, na którym dziecizbudowały domek.Czy Pit go widział? Poszedł tam i wtedy spadł? GdybySam natrafił na domek, domyśliłby się, co ukrywają dzieci, a ona niezdradziłaby tajemnicy.Wskazała szczyt wzgórza.- Sam, on spadł stamtąd.Może pójdz tam i rozejrzyj się, na wszelkiwypadek - zaproponowała.Sam spojrzał na nią podejrzliwie.- Pójdę, jak przyjedzie karetka.Jeszcze zanim przyjechała, pojawił się Charlie Jerichopowiadomiony o wypadku przez operatora z 911.Zeskoczył z ciągnika ipodbiegł do syna.- Co się stało? Pit, jak się czujesz? - Pokręcił głową.- Wygląda tookropnie.Potrafisz powiedzieć, czy masz jakieś wewnętrzne obrażenia?Połamałeś żebra? - Nie doczekawszy się odpowiedzi, spojrzał na Sama.-Jesteś policjantem, chłopcze.Jak myślisz, to był wypadek?- Nie wiem, panie Jericho, nie mnie to oceniać.Może Pit coś powie,jak już będzie mógł mówić.Charlie podniósł się, zdjął czapkę i otarł pot z czoła.- Pewnie rozbierał ten cholerny domek na drzewie i wtedy zleciał -mruknął.- Mówiłem, że to niebezpieczne, bo zbyt blisko skraju wyrobiska.- Na którym drzewie? - Sam natychmiast zrozumiał, o co chodzi,wszystkiego się domyślił.Posłał Karze wściekłe spojrzenie i nie czekającna odpowiedz Charliego, ruszył na szczyt wzgórza w tej samej chwili,kiedy na drodze pojawiła się karetka.212R S - Na tym wielkim dębie nad samym urwiskiem - zawołał za nimCharlie.Kara obserwowała przez chwilę jego wspinaczkę.Pit mógł spaść, aleteż ktoś mógł go zepchnąć.Pomyślała o tajemniczym mężczyznie wczarnym sedanie, wyjęła telefon i wystukała numer Stockwell Farm.Odebrał Hatch.- Słyszeliśmy już, co się stało.Jesteś tam?- Tak, Hatch.Muszę rozmawiać z Allyson.Natychmiast.- Ty tutaj nie rządzisz - prychnął Hatch i rozłączył się.- Hatch jest jeszcze gorszy niż zwykle - mruknął Charlie i wskazałścieżkę, którą poszedł Sam.- Idz za nim, ja zostanę z Pitem.Kiedy dotarła na szczyt, Sam właśnie zeskakiwał z dębu.- Widzieli tonącego Parisiego, tak? Są świadkami.Sam siędomyśliłem.Pani mecenas jest zwolniona z obowiązku milczenia.- To dzieci, Sam.- Słusznie.Dzieci, które potrzebują opieki kogoś dorosłego zodrobiną oleju w głowie.Twój znajomy, Pit Jericho, mógł zginąć.-Mierzył ją złym wzrokiem.- Co oni ci powiedzieli?- Nie powiedzieli najważniejszego, tego jestem pewna.Cośukrywają, czuję to.Zachowują się tak jak ty, nikomu w pełni nie ufają.- Ty za to jesteś aż nazbyt ufna.- Przyciągnął ją do siebie i objął.-Martwię się o ciebie, Karo.Obawiam się, że nigdy nie przestanę się ociebie troszczyć.Nigdy? Ileż obietnic zawierało się w tym jednym zdaniu.Karzezakręciło się w głowie, ale szybko uwolniła się z objęć Sama.Terazmusiała myśleć o dzieciach, nie o sobie i Samie.213R S - Chciałam, żebyś znalazł ten ich domek, to było jedyne wyjście,ale [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •