[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potrzebowała czasu, żeby dojść do siebie, odnaleźć się w nowej sytuacji.Właśnie do tego bezskutecznie próbował zachęcić ją Carl.8bWśród znajomych Carla były dwie kobiety, serdeczne przyjaciółki, Marlene i Anne.Wiele lat temu, kiedy Marlene rozważała popełnienie samobójstwa, nie zwróciła się o pomoc do Anne.Zwróciła się do Carla.Kilkakrotnie we dwójkę przesiadywali noce, rozmawiali ze sobą lub po prostu milczeli.Carl wiedział, że Anne z odrobiną zawiści myśli o tym, co łączyło go z Marlene że zawsze się zastanawia, jakim jego przymiotom przypisać to, iż dotarł tak blisko Marlene.A odpowiedź była prosta.Chodziło o różnicę między empatią a współczuciem.Carl wiele razy w życiu dodawał otuchy ludziom w podobnych sytuacjach.Oczywiście cieszył się, że może im pomóc, z drugiej strony jednak przyjemnie było przesiąść się na inne miejsce i odegrać inną rolę.Miał wiele okazji, by utwierdzić się w przekonaniu, że nieodłączną cząstką jego charakteru jest litość.Cenił w sobie tę wartość, czuł, że dzięki niej wiele może zdziałać.Dziś był w rozterce.Stanął twarzą w twarz z czymś, czego nigdy wcześniej nie napotkał i co osłabiło, wręcz zdusiło jego zwykłe instynkty.Gdyby w dzień urodzin Renee ktoś mu powiedział, że tak właśnie będzie się czuł za dwa miesiące, w nos by mu się roześmiał.Mogłoby dojść do tego co najwyżej po latach; wiedział, czym jest ząb czasu.Ale dwa miesiące?Po sześciu latach małżeństwa nagle się odkochał.Już sama ta myśl go mierziła, lecz fakt faktem, Renee się zmieniła.Nie rozumiał jej i nie wiedział, jakim uczuciem ją obdarzyć.Bo u niej życie umysłowe nierozerwalnie łączyło się z emocjonalnym, dlatego to drugie pozostawało poza jego zasięgiem.W pierwszym odruchu szukał dla siebie wymówek.Wmawiał sobie, że nie można od nikogo wymagać, by udzielał komuś wsparcia w dosłownie każdej sytuacji kryzysowej.Jeśli żona zachoruje na chorobę psychiczną, to opuszczając ją, popełni grzech, owszem, ale grzech wybaczalny.Zostając, musiałby zaakceptować związek na nowych zasadach, czyli zrobić coś, do czego nie każdy został powołany.Carl nie piętnował ludzi za podobne przewinienia.Zawsze jednak stawiał sobie pytanie: Co ja bym zrobił? I zawsze sobie odpowiadał: Zostałbym.Hipokryta!Najgorsze, że sam kiedyś był w jej położeniu.Tonął w otchłani cierpienia, wystawiał cierpliwość ludzi na ciężką próbę… i ktoś go wyciągnął z tego bagna.Pogodził się z myślą, że opuści Renee, ale zarazem miał świadomość, że będzie to grzech, którego sobie nie wybaczy.9Albert Einstein powiedział: „O ile twierdzenia matematyczne odnoszą się do rzeczywistości, o tyle nie są pewne.O ile są pewne, o tyle nie odnoszą się do rzeczywistości”.9a = 9bCarl w kuchni łuskał groszek na obiad, kiedy weszła Renee.–Możemy chwilę pogadać?–Jasne.Usiedli przy stole.W skupieniu popatrzyła przez okno, jak zwykła zaczynać każdą ważną rozmowę.Nagle wystraszył się tego, co usłyszy.O swoim odejściu planował powiadomić ją dopiero później, za parę miesięcy, kiedy już będzie całkowicie zdrowa.Na razie było na to za wcześnie.–Cóż, między nami układało się różnie…Nie, błagał ją w duchu, nic nie mów.Tylko nie to.–…ale jestem ci naprawdę wdzięczna, że mnie wspierasz – dokończyła.Carl zamknął oczy, przerażony.Na szczęście Renee wciąż wpatrywała się w okno.Wiedział, że będzie mu ciężko, bardzo ciężko.–W głowie mi się dziwnie porobiło… – Urwała.– Czegoś takiego nawet sobie nie wyobrażałam.Gdyby to była zwyczajna depresja, zrozumiałbyś mnie i na pewno byśmy sobie poradzili.Carl pokiwał głową.–W rzeczywistości czułam się jak teolog, który udowadnia, że Bóg nie istnieje.Który nie obawia się, że tak może być, ale jest o tym święcie przekonany.Czy to nie absurdalne?–Nie.–Trudno mi opisać, jak się czuję.Wierzyłam w coś głęboko, z całej duszy, i nagle się okazało, że to nieprawda.W dodatku sama to udowodniłam.Otworzył usta, chcąc powiedzieć, że doskonale ją rozumie, że sam właśnie przez to przeszedł.Powstrzymał się jednak.Ta analogia bardziej ich dzieliła, niż łączyła, więc wolał nic nie mówić.tłumaczył Dariusz KopocińskiHistoria twojego życia (Story ofYour Life)Twój ojciec ma zamiar zadać mi pytanie.To najważniejszy moment w życiu nas obojga i staram się zwracać uwagę na wszystko, by nie umknął mi żaden szczegół.Twój tata i ja wróciliśmy właśnie do domu.Byliśmy na kolacji i na przedstawieniu.Przed chwilą minęła północ.Wyszliśmy na patio, by popatrzeć na księżyc w pełni, a potem powiedziałam twojemu tacie, że mam ochotę potańczyć.Chciał mi sprawić przyjemność, tańczymy więc teraz powoli, para trzydziestoparolatków kołyszących się w blasku księżyca jak dzieciaki.W ogóle nie czuję nocnego chłodu.I wtedy twój tata pyta:–Czy chcesz zrobić dziecko?W owej chwili twój tata i ja jesteśmy małżeństwem już od prawie dwóch lat i mieszkamy na Ellis Avenue.Kiedy się przeprowadzimy, będziesz jeszcze za mała, żebyś mogła pamiętać ten dom, ale będziemy ci o nim opowiadać i pokażemy ci zdjęcia.Bardzo bym chciała opowiedzieć ci też o tej nocy, gdy zostałaś poczęta, ale najlepszy moment byłby wtedy, gdy będziesz gotowa sama mieć dzieci, nie będę więc miała okazji.Gdybym próbowała zrobić to wcześniej, nie przyniosłoby to rezultatu, gdyż przez większą część swego życia nie chciałaś słuchać takich romantycznych – czy, jak mówiłaś, ckliwych – historii.Pamiętam przypuszczenia na temat twego początku, które będziesz snuła, mając dwanaście lat.Urodziłaś mnie tylko po to, żeby mieć darmową sprzątaczkę – stwierdzisz z goryczą, wyciągając odkurzacz z szafki.No jasne – odpowiem.– Przed trzynastu laty wiedziałam już, że trzeba będzie odkurzyć tu dywany, a urodzenie dziecka wydawało się najtańszym i najprostszym sposobem, by uporać się z tym zadaniem.Bierz się wreszcie do roboty.Gdybyś nie była moją matką, to byłoby nielegalne – powiesz rozwścieczona, rozwijając przewód i wtykając go do gniazdka.To będzie w domu na Belmont Street.Dożyję chwili, gdy w obu naszych domach zamieszkają nieznajomi.W tym, w który byłaś poczęta, i w tym, w którym dorastałaś.Twój tata i ja sprzedamy ten pierwszy dwa lata po twoim przybyciu.Drugi podzieli jego los krótko po twoim odejściu.Nelson i ja przeniesiemy się wtedy do domu na wsi, a twój tata będzie mieszkał z tą, jak ją tam zwał.Wiem, jak kończy się ta historia.Myślę o tym bardzo często, podobnie jak o tym, jak się zaczęła, przed kilku laty, gdy na orbitę weszły statki, a na łąkach pojawiły się artefakty.Rząd nie mówił na ich temat prawie nic, za to brukowce wszystko, co tylko ślina na język przyniesie.Potem był telefon.Wezwano mnie na spotkanie.Zauważyłam ich w korytarzu, pod moim gabinetem.Tworzyli dziwnie dobraną parę.Jeden z nich miał mundur, krótko ostrzyżone włosy i aluminiową teczkę.Sprawiał wrażenie, że cały czas przygląda się krytycznie otoczeniu.W drugim łatwo było rozpoznać uczonego.Miał brodę i wąsy, a ubrany był w sztruks.Przyglądał się nakładającym się na siebie kartkom przypiętym do tablicy ogłoszeń.–Pułkownik Weber, jak sądzę? – Uścisnęłam dłoń żołnierza.– Louise Banks.–Doktor Banks, dziękuję, że zgodziła się pani z nami porozmawiać.–Nie ma za co
[ Pobierz całość w formacie PDF ]