[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uwierzył niemal, że może usłyszeć dźwięk wodybiegnącej wśród skał.Savannah.Wiedział, że to jej dotyk pomagał muprzejść przez zgniły smród.Powietrze stało się nagle ciężkie, trudno było oddychać.Nawetowady przestały natarczywie hałasować.Dwaj mężczyźni eskortującyGary'ego zatrzymali się, obrócili swoje twarze ku bagnu i czekali.Cośporuszyło się wśród ciemności.Coś złego i sprytnego.Rozszerzył sięna nich cień, pochłonął ich.Znowu zapanował nagły bezruch, takjakby cień zawahał się zanim przeszedł na otwartą przestrzeń.Rykgniewu i wyzwania wypełnił cichą pustkę, a za nim nastąpiła burzakolejnych.Gdzieś dalej węże z serią plusków wskoczyły do wody.Aligatory z hałasem w otaczającej ciszy ślizgały się po błocie, żebypotem wślizgnąć się do wody i zniknąć w jej mrocznych głębiach.Martin niespodziewanie popchnął Gary'ego od tylu, posyłając gow środek błota.Jego kolana wsiąkły głęboko, niemal do ud.Garyprzełknął strach i powoli wstał, patrząc w twarz dwóm mordercom.- O co chodzi? Sądziłem, że mam spotkać się z Morrisonem.-Powiedział spokojnie.- Morrison zdecydował, że nie ma potrzeby żeby z tobąrozmawiać.- Powiedział Martin.Morrison wyczuwa twoją obecność, powiedział Gregori doSavannah.Jest blisko.Mogę go wyczuć, ale nie jestem w stanie namierzyćjego dokładnej lokalizacji.Ten jest bardzo potężny.Wiele się nauczyłprzez wieki swojego istnienia.Ostrzegł swoje sługi, powiedziała,zaniepokojonaoGary'ego.Umieściła swoje ciało przedśmiertelnikiem.Dał rozkaz, żeby zabić Gary'ego.Ty goń wampira.Jabędę chronić Gary'ego.Gregori zepchnął ją w bok wzmacniając cichą komendę silnymnaciskiem na jej umysł.Nie miał zamiaru ryzykować jejbezpieczeństwa.Tak się nie stanie, Savannah, zawarczał, a w ustach pojawiły siękły.W Martinie wrzała mordercza wściekłość, ciemność, któraniczym plama rozprzestrzeniała się wśród nocy.Skierował małybrzydki rewolwer w serce Gary'ego.- 253 -Mroczna magia- Wejdź do rzeki.Jestem pewien, że aligatory są dzisiaj głodne.-Gary smutno potrząsnął głową.- Żal mi ciebie, Martin.Jesteś pionkiem, którego król poświęca poto, żeby sam mógł uciec.Nie wiesz nawet, że przez cały czas, kiedypolowałeś na wampira, to on decydował o każdym twoim ruchu.- Sądzę, że zabiję cię powoli, Jansen.Nie lubię cię.- PowiedziałMartin.- Nie widzisz, jak on cię zmienił? Stałeś się wszystkim tym, czympogardzałeś.Czy sześć miesięcy temu rozważałbyś w ogóle, żebykogoś zabić? Morrison ci to zrobił.- Naciskał Gary usiłując uratowaćżycie człowieka.Martin wyciągnął ramię spoglądając w dół na pistolet.Naglewyraz jego twarzy zmienił się w szok.Maska zła całkiem zniknęła,kiedy w przerażeniu spoglądał na swoją dłoń.Broń obróciła się, żebywskazać południe.Walczył z nią, starał się ją odrzucić, ale przylepiłasię do jego dłoni.- Evans, pomóż mi.- Krzyknął Martin, a jego głos odbił sięechem wśród wody.Gary cofnął się starając się oderwaćzahipnotyzowane spojrzenie od mężczyzny, który parę chwilwcześniej usiłował go zabić.Ramię Martina kierowało się powoli wkierunku jego własnej głowy.- Evans.- Wrzeszczał.Evans rzucił się na Gary'ego, zwarł się z nim i pchnął w błoto icieknący bród.Przyciskając jego twarz do bagna, usiłował go udusić,tak, aby błoto napełniło jego łapiące oddech usta.Wśród nocyrozbrzmiał głośny dźwięk pistoletu.Rozszedł się przez rozlewisko iwystraszył dzikie zwierzęta mile stąd.Evans nie podniósł głowy żebyzobaczyć jego wynik, bo był zdeterminowany żeby zabić Gary’egoJansena i zostawić jego ciało aligatorom.Gary poruszył sięgwałtownie niemal go zrzucając, ale Evans trzymał się silnie, a jegoręce odnalazły i zacisnęły się wokół obnażonego gardła.Ostrzegło go niskie warknięcie.Odwrócił głowę, żeby ujrzećdwoje czerwonych, palących oczu wpatrujących się w niego bezmrugnięcia zaledwie cale od jego twarzy.Przestraszony Evans puściłGary'ego i stanął na własnych nogach.Od razu mógł ujrzeć ogromnągłowę wilka.Błyszczące czarne futro, żylaste mięśnie.Pysk.Białekły.Krzyknął i rzucił się z powrotem w kierunku rzeki, usiłującstworzyć dystans między sobą a bestią.Gary walczył o oddech z- 254 -Mroczna magiabrudem w ustach i oczach, niezdolny nic powiedzieć.Mógł usłyszećpotworne, powtarzające się krzyki, warczenie nie z tej ziemi, którepodniosło włoski na jego karku, ale był ślepy, czarny klej skleił mupowieki.Musnęło go coś wielkiego, umięśnionego, z futrem.Pachniało dziko i niebezpiecznie.W wodzie rozległ się olbrzymiplusk.Krzyk narastał, a potem został nagle ucięty przez jęk.RamięSavannah owinęło się wokół jego ramion.Ścierała miękką szmatkąbłoto usiłując przywrócić mu wzrok, a on użył swoich palców żebypozbyć się go ze swoich ust.- Było zbyt blisko.- Wyszeptała.- Przepraszam.Gregori niepozwolił mi pomóc.- Gary wypluł więcej brudu z ust.- Nie dziwię się.- Słowa były przytłumione przez kleistasubstancję, ale nadal go rozumiała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •  
    hp") ?>