[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozejrzałem się w poszukiwaniu punktów orientacyjnych, nie zdołałem jednak ustalić, jak daleko na południe od dwunastej mili się znajdujemy.Milczek skinął dłonią i wskazał na coś palcem.Kruk faktycznie skręcił na południe.Ruszyliśmy jego śladem i wkrótce minęliśmy kamień milowy numer szesnaście.— Jak daleko zamierzasz za nim podążać, Konował? — zapytał Jednooki.— Założę się, że spotkał się tutaj z Pupilka i po prostu ruszyli naprzód.— Podejrzewam, że tak było.Jak daleko jest do Grzechotki? Czy ktoś to wie?— Dwieście czterdzieści siedem mil — poinformował Ważniak.— Trudny teren? Może mieć jakieś kłopoty po drodze? Bandyci i tak dalej?— Nic o tym nie słyszałem — odrzekł Ważniak.— Są jednak góry.I to dosyć trudne.Potrzeba trochę czasu, żeby się przez nie przebić.Dokonałem paru obliczeń.Powiedzmy trzy tygodnie, by pokonać ten dystans, nie przemęczając się zbytnio.Kruk nie narzucił wielkiego tempa, mając ze sobą Pupilkę i papiery.— Wóz.Potrzebny nam wóz.Milczek również wsiadł już na konia.Szybko dotarliśmy do budynków.Okazało się, że Otto miał rację.Niewątpliwie była to gospoda.Gdy zsiedliśmy z koni, na zewnątrz wyszła dziewczyna, która popatrzyła na nas wybałuszonymi oczyma i wpadła do środka.Podejrzewam, że wyglądaliśmy na bandę łotrzyków.Ci z nas, którzy nie sprawiali wrażenia twardych facetów, wyglądali na wrednych.Z gospody wyszedł zmartwiony tłuścioch zawiązujący sobie fartuch.Jego twarz nie mogła się zdecydować czy pozostać rumianą, czy zblednąć.— Dobry wieczór — powiedziałem.— Dostaniemy jakiś posiłek i paszę dla zwierząt?— Wina — zawołał Jednooki, zwalniając popręg.— Chcę się zanurzyć w galonie wina.I do tego puchowe łoże.— O ile —jego mowa była trudna do zrozumienia.Język Łąkowa jest odmianą tego, którym mówią w Jałowcu.W mieście nie było trudno się porozumieć, ze względu na nie ustający handel między Łąkowem a Jałowcem, lecz ten facet mówił wiejskim dialektem o odmiennym rytmie — możecie sobie na to pozwolić.Wydobyłem dwie ze srebrnych monet Kruka i wręczyłem mu je.— Powiadom mnie, kiedy przekroczymy tę cenę.— Zawiesiłem wodze na kołku, wdrapałem się po schodach i przechodząc, klepnąłem go w ramię.- Nie przejmuj się.Nie jesteśmy bandytami, tylko żołnierzami.Siedzimy kogoś, kto przejeżdżał tędy jakiś czas temu.Nagrodził mnie zmarszczeniem brwi w wyrazie niedowierzania.Było oczywiste, że nie służymy księciu Łąkowa.Gospoda była sympatyczna i choć grubas miał kilka córek, wszyscy zachowywali się przyzwoicie.Gdy już zjedliśmy kolację i większość udała się na spoczynek, oberżysta odprężył się nieco.— Odpowiesz mi na parę pytań? — zapytałem.Położyłem na stole srebrną monetę.— To może być coś warte.Usiadł naprzeciwko i spojrzał na mnie przymrużonymi oczyma sponad gigantycznego kufla piwa.Osuszył już go od chwili naszego przybycia przynajmniej sześć razy, co tłumaczyło jego tuszę.— Czego chcesz się dowiedzieć?— Ten wysoki facet, który nie umie mówić.Szuka swojej córki.—Hę?Wskazałem na Milczka, który usadowił się na podłodze w pobliżu ognia, czując się jak w domu i zasnął pochylony do przodu.— Głuchoniemej dziewczyny, która przejeżdżała tędy jakiś czas temu.Zapewne wozem.Mogła się tu spotkać z jednym typkiem.— Opisałem Kruka.Jego twarz utraciła wszelki wyraz.Pamiętał go.I nie chciał o tym mówić.— Milczek!Zerwał się ze snu jak oparzony.Przekazałem mu wiadomość przy użyciu palców.Uśmiechnął się paskudnie.— On może na to nie wygląda — powiedziałem oberżyście — ale jest czarnoksiężnikiem.Sytuacja wygląda tak.Tamten facet, który tu był, mógł ci powiedzieć, że wróci i poderżnie ci gardło, jeśli coś powiesz.To odległa groźba.Z drugiej strony ten Milczek może rzucić kilka czarów i odebrać twoim krowom mleko, sprawić, że pola przestaną rodzić, a całe twoje piwo i wino skwaśnieje.Milczek wykonał jedną z tych małych, paskudnych sztuczek, które bawią jego, Jednookiego i Goblina.Świetlista kula zaczęła unosić się po sali jak ciekawskie szczenię zaglądające w różne miejsca.Oberżysta uwierzył mi na tyle, że wolał nie sprawdzać, czy blefu.— No dobra.Byli tutaj.Tak, jak mówiłeś.Latem przejeżdża tędy kupa ludzi, więc nie zwróciłbym na nich uwagi, gdyby nie to, że, jak mówiłeś, dziewczyna była głuchoniema, a z faceta był paskudny typ.Przyjechała rano, jakby jechała przez całą noc.Wozem.On zjawił się wieczorem.Na piechotę.Trzymali się na uboczu.Wyjechali następnego ranka.— Spojrzał na moją monetę.— Przypominam sobie, że płacili takimi samymi dziwacznymi monetami.— Aha.— Przybywacie z daleka, co?— Zgadza się.Dokąd pojechali?— Na południe.Drogą.Sądząc z pytań, które zadawał ten facet, wybierali się do Komina.Uniosłem brwi.Nigdy nie słyszałem o mieście zwanym Kominem.— Leży w dół wybrzeża.Za Grzechotką.Musicie pojechać stamtąd traktem do Igły.Z Igły wyruszycie na Sznurowadło.Gdzieś na południe od Sznurowadła znajduje się skrzyżowanie, na którym skręcicie na zachód.Komin leży na półwyspie Salada.Nie wiem dokładnie gdzie.Tylko tyle, co słyszałem od wędrowców.— Ehe.To długa podróż.Jak ci się zdaje, jak to daleko?— Chwileczkę.Dwieście dwadzieścia cztery mile do Grzechotki.Jeszcze ze dwieście do Igły.Z Igły do Sznurowadła jest około stu osiemdziesięciu.Tak mi się zdaje.Może to było dwieście osiemdziesiąt.Nie przypominam sobie dokładnie.To skrzyżowanie musi leżeć jeszcze ze sto mil za Sznurowadłem.Potem prosto do Komina.Nie wiem, ile to będzie mil.Co najmniej jeszcze sto.Może dwieście czy trzysta.Widziałem razik mapę, co mi ją jeden facet pokazał.Półwysep wystaje na zewnątrz jak kciuk.Milczek podszedł do nas.Wydobył skrawek papieru i maleńkie pióro ze stalowym koniuszkiem.Kazał oberżyście powtórzyć wszystko raz jeszcze.Naszkicował prymitywną mapę, w której dokonywał poprawek, kierując się słowami grubasa, który mówił mu, czy przypomina ona, czy też nie, mapę, którą oglądał.Przez cały czas żonglował kolumną cyfr.Uzyskał przybliżony wynik ponad dziewięćset mil od Łąkowa.Skreślił ostatnią cyfrę, po czym dopisał słowo „dni" i dodał znak plus.Skinąłem głową.— Zapewne przynajmniej cztery miesiące podróży — powiedziałem.— Więcej, jeśli poświęcili trochę czasu na odpoczynek w jednym z tych miast.Milczek nakreślił prostą linię łączącą Łąkowo z koniuszkiem półwyspu Salada i napisał: „ok.600 mil przy 6 węzłach = 100 godz."— Aha — powiedziałem.— Zgadza, się.Dlatego statek dotąd nie odpłynął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]