[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To chyba pan do mnie dzwonił.Ojciec zostawił mi wiadomość z prośbą żebym z panem porozmawiał.- Tak, zgadza się.Może mi pan poświęcić minutę?- Co chce pan wiedzieć?- Pytamy pewnych osób, co robiły w niedzielę po południu.- Wsiadłem do samochodu i pojechałem powłóczyć się po Westchester.Byłem na miejscu około południa i wróciłem.- Nie, nie chodzi o pana.Sprawdzam, gdzie był pański ojciec.Twierdzi, że dzwonił do pana koło drugiej z Long Island.- Owszem, dzwonił.Ale nie odebrałem telefonu.Nie chciałem sobie przerywać wycieczki.- Zciszył głos.- Andrew czasem nie potrafioddzielić biznesu od przyjemności, więc myślałem, że będzie chciał mnie wezwać do biura, a nie miałem ochoty psuć sobie wolnego dnia. Zadzwoniłem do niego około wpół do czwartej.- Pozwoli pan, że rzucę okiem na pański telefon?- Proszę bardzo.- Otworzył aparat i pokazał listę odebranych połączeń.W niedzielę rano rozmawiał z kilkoma osobami, ale po południubyło tylko jedno połączenie: z numerem, który dała mu Sachs - z domu Sterlinga na Long Island.- W porządku.To mi wystarczy.Dziękuję.Na twarzy młodego człowieka malował się niepokój.- Słyszałem, co się stało.To okropne.Zgwałcono i zamordowano kobietę?- Zgadza się.- Szybko go złapiecie?- Mamy kilka tropów.- To dobrze.Takich ludzi należy stawiać pod murem i rozstrzeliwać.- Dziękuję za pomoc.Gdy Sterling junior odszedł, na korytarzu pojawił się Martin i spojrzał na oddalające się plecy Andy ego.- Zechce pan pójść za mną.- Z uśmiechem, który równie dobrze mógł być grymasem niezadowolenia, ruszył w stronę windy.Pułaskiego zżerały nerwy, myślał wyłącznie o dysku.Był pewien, że wszyscy widząjego zarys w kieszeni.Zaczął pleść bez ładu iskładu.- Martin.długo pracujesz w firmie? - Tak.- Też jesteś specjalistą od komputerów?Inny uśmiech, który oznaczał tyle samo co poprzedni.- Niezupełnie.Idąc czarno-białym, sterylnym korytarzem, Pułaski czuł, że nie cierpi tego miejsca.Dusił się tu, był bliski ataku kłaustrofobii.Pragnął sięznalezć na ulicy, w Queens, na południowym Bronksie.Nawet gdyby miało mu grozić niebezpieczeństwo.Chciał stąd wyjść, po prostu pochylić głowę i zwiać.Ogarnęła go fala paniki.Dziennikarz nie tylko stracił pracę, ale postawiono mu zarzuty naruszenia praw własności.Odsiedział sześć miesięcy w więzieniustanowym. Pułaski stracił orientację.Wracali inną drogą niż ta, którą szedł do gabinetu Sterlinga.Martin skręcił i otworzył masywne drzwi.Policjant zawahał się na widok trzech ponurych strażników pilnujących wyjścia, wyposażonego w wykrywacz metalu i aparatrentgenowski.Nie wychodzili z klatek danych, więc nie było systemu do usuwania danych jak w drugiej części budynku, lecz nie mógł tędyprzemycić przenośnego dysku, który na pewno zostanie wykryty.Gdy był tu przedtem z Amelią Sachs, nie przechodzili przez żadnezabezpieczenia.%7ładnych wtedy nie widział.- Nie sądzę, żebyśmy wychodzili wcześniej przez coś takiego - powiedział do asystenta prezesa, starając się zachować swobodny ton.- To zależy od tego, czy ktoś pozostawał w budynku bez nadzoru - wyjaśnił Martin.- Oceny dokonuje komputer i przekazuje naminformację.- Uśmiechnął się.- Proszę nie brać tego do siebie.- Ha, oczywiście, że nie.Serce waliło mu młotem, dłonie miał lepkie od potu.Nie, nie! Nie mógł stracić pracy.Po prostu nie mógł.Za bardzo mu na niej zależało.Dlaczego, u diabła, zgodził się to zrobić? Powtarzał sobie, że trzeba złapać człowieka, który zabił kobietę podobną do Jenny.Strasznegoczłowieka, który bez skrupułów zabijał każdego, jeżeli tak mu pasowało.Jednak to nie było w porządku.Co powiedzieliby jego rodzice, gdyby im się przyznał, że aresztowano go za kradzież danych? Co powiedziałby brat?- Ma pan przy sobie jakieś dane?Pułaski pokazał CD strażnikowi, który obejrzał pudełko, a potem zadzwonił do kogoś, wciskając jeden przycisk w telefonie.Wyprostował się lekko i zaczął mówić półgłosem do słuchawki.Włożył płytę do komputera przy swoim stanowisku i spojrzał na ekran.CDznalazł się widocznie na liście przyjętych przedmiotów; mimo to strażnik sprawdził go rentgenem, uważnie oglądając obraz pudełka i spodniejstrony płyty.Przenośnik taśmowy przesunął CD na drugą stronę wykrywacza metalu.Pułaski zrobił krok naprzód, ale trzeci strażnik go zatrzymał.- Przykro mi, ale zechce pan opróżnić kieszenie i położyć tu wszystkie metalowe przedmioty. - Jestem funkcjonariuszem policji - powiedział, udając rozbawienie.- Departament policji zgodził się przestrzegać naszych reguł zasad bezpieczeństwa, ponieważ świadczymy usługi instytucjom rządowym- odparł strażnik.- Przepisy dotyczą wszystkich.Jeżeli pan chce, może się pan skonsultować ze swoim przełożonym.Pułaski znalazł się w potrzasku.Martin nadal przyglądał mu się badawczo.- Proszę położyć wszystko na taśmie.No dalej, myśl, bezgłośnie krzyczał na siebie.Wykombinuj coś.Myśl!Zablefuj, ratuj się.Nie potrafię.Jestem za głupi.Wcale nie jesteś głupi.Co by zrobiła Amelia Sachs? Lincoln Rhyme odwrócił się, przyklęknął i nie spiesząc się, rozwiązał buty i powolije zdjął.Następnie wstał, postawił wypolerowane buty na taśmie, a obok położył broń, amunicję, kajdanki, radio, telefon oraz długopisy i garśćmonet, które wrzucił do plastikowego pojemnika.Pułaski zaczął przechodzić przez bramkę wykrywacza, który wydał przerazliwy pisk, odnajdując przenośny dysk.- Ma pan przy sobie coś jeszcze?Przełknął ślinę, pokręcił głową i poklepał się po kieszeniach.- Nie.- Musimy sprawdzić ręcznym detektorem.Pułaski podszedł do nich.Drugi strażnik przesunął aparat wzdłuż jego ciała, zatrzymując się przy piersi.Detektor wydał głośny sygnał.Policjant roześmiał się.- Och, przepraszam.- Rozpiął guzik koszuli i pokazał kamizelkę kuloodporną.- Metalowy pancerz.Zupełnie o nim zapomniałem.Nieprzepuszcza niczego z wyjątkiem pełnopłaszczowych pocisków karabinowych.- I pewnie kul z pistolem Desert Eagle - zauważył strażnik.- Moim zdaniem krótka broń na amunicję kalibru pięćdziesiąt to coś nienormalnego - zażartował Pułaski, nareszcie wywołując uśmiech strażników.Zaczął ściągać koszulę. - Nie trzeba.Chyba nie każemy się panu rozbierać.Pułaski drżącymi rękami pozapinał koszulę, tuż nad miejscem, gdzie spoczywał dysk - między kamizelką a podkoszulkiem; ukrył gotam, pochylając się nad sznurowadłami butów.Zebrał z taśmy swój ekwipunek.Martin, który ominął bramkę wykrywacza, poprowadził go przez następne drzwi.Znalezli się w głównym holu, przestronnym, surowymwnętrzu wykończonym szarym marmurem, w którym wyryto ogromne logo firmy - wieżę z oknem.- %7łyczę miłego dnia, panie Pułaski - powiedział Martin i zawrócił.Pułaski ruszył w kierunku masywnych drzwi wyjściowych, starając się zapanować nad drżeniem rąk.Po raz pierwszy zauważył rządkamer monitorujących hol.Wyglądały jak stado przyczajonych na ścianie sępów, które spokojnie czekają, aż ranna ofiara wyda ostatnietchnienie i runie w dół. Rozdział 27Nawet słysząc znajomy głos Judy, w którym mimo smutku odnajdował odrobinę pociechy, Arthur Rhyme nie mógł przestać myśleć owytatuowanym człowieku, rozedrganym narkomanie Micku.Facet wciąż do siebie mówił, co pięć minut wsadzał ręce w spodnie i równie często kierował wzrok na Arthura.- Kochanie, jesteś tam?- Przepraszam.- Muszę ci coś powiedzieć - zaczęła Judy.Pewnie chodziło o adwokata, o pieniądze, o dzieci.Cokolwiek to było, Arthur Rhyme był przekonany, że tego nie wytrzyma.Czuł się,jak gdyby za chwilę miał eksplodować.- Mów - szepnął zrezygnowany [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •  
    php include("menu4/25.php") ?>