[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Brid! - krzyknął, przyłożywszy stulone dłonie do ust.Krzyk zabrzmiałprawie nieprzyzwoicie w to spokojne popołudnie.Gdzieś w pobliżu jakaś kuropatwapodfrunęła do góry, ostrzegając go skrzekliwie:  Wracaj!".Stanął bez ruchu.Nahoryzoncie punkty orientacyjne znikały jeden po drugim, kiedy przesłaniały je oparymgły.- Brid! - ponowił próbę.Echo poniosło cicho głos przez dolinę.Rozczarowanie krążyło gdzieś na obrzeżach jego umysłu.Nie zdawał sobie dotądsprawy, jak bardzo czekał na to, by znów zobaczyć tę dziewczynkę i jej brata.Przedzierając się przez ogromne paprocie, zwane orlicą, zaczął się oddalać odszkockich sosen i schodzić na dół.Jakiś załomek skalny wydał mu się znajomy.Jeślisię nie myli, to zaraz znajdzie potok płynący między stromymi brzegami.Przedzierałsię teraz przez gęste podszycie, czuł, jak twarde gałązki wrzosu i pióropusze orlicydrapią mu nogi.Nie mógł złapać tchu ze zmęczenia, kiedy w końcu przedarł sięAnula & ponaousladansc przez ten gąszcz i wydostał na płaską odkrywkę skalną, gdzie potok, tworząc małewodospady, płynął po stromych pochyłościach do jeziora na dole, do tego jeziora, wktórym Gartnait złapał pstrąga.Zmarszczył czoło.Był pewien, że rozpoznaje tomiejsce, a jednak okazało się, że się mylił.Nigdzie nie dostrzegał małej prymitywnejchatki, w której mieszkali i gdzie on spędził tę fatalną noc.Gramolił się po śliskichskałach.To tutaj.Był pewien, że to było tutaj.Rozglądał się dookoła zakłopotany.Trawa była wysoka, rosła bujnie, zraszana przez wodę z wodospadów, ale nie do-strzegał nigdzie śladów ognia.To oczywiście nie było to miejsce, ale jeśli pójdzie dalej wzdłuż strumyka,znajdzie właściwe.Szukał i szukał, aż zaczęło się robić ciemno.Był coraz bardziejzły na siebie, kiedy tak chodził tam i z powrotem po szczycie wzgórza i wracałwciąż na to samo miejsce.W końcu musiał zrezygnować.Usiadł i zjadł sam wszystkie kawałki ciasta,po czym stwierdziwszy, że nie ma tu już nic do roboty, ruszył z powrotem kuplebanii, zmęczony, zawiedziony i przygnębiony.Gdy wszedł do ogrodu, zawahał się nagle.W gabinecie ojca paliło się światło.Okiennice były zamknięte, więc nie mógł zajrzeć do środka.Obszedł na palcachdom i dotarłszy do drzwi kuchennych, przekręcił gałkę u drzwi.Z ulgą stwierdził, żedrzwi się otworzyły, więc wszedł cicho.Nie zatrzymując się w holu, wbiegł, jakmógł najszybciej, po schodach, a na górze minął swoją oficjalną sypialnię, z którejnie korzystał od dnia, kiedy odeszła matka, i wspiął się po węższych schodach napoddasze.Tam zrobił sobie legowisko z ułożonych rzędem starych poduszek, którenakrył jakimś kocem.W ubraniu i w butach rzucił się na to zaimprowizowaneposłanie i naciągnąwszy koc na głowę, płakał tak długo, aż zasnął.Dwie godziny pózniej usłyszał kroki na podeście pod stryszkiem.Obudził sięnagle i przez chwilę zastanawiał, co się stało.Nadal był całkowicie ubrany.I wtedysobie przypomniał.Nasłuchiwał w napięciu.Znowu jakiś hałas.Odgłos ciężkich kroków.Toojciec.Adam spokojnie wygramolił się z posłania i ruszył w kierunku drzwi.Sercemu waliło.Kroki stawały się coraz głośniejsze i przez chwilę myślał, że ojciecAnula & ponaousladansc wchodzi na poddasze.Potem znów się oddaliły i w głowie Adama zaświtała myśl, żeojciec chodzi po sypialni znajdującej się pod nim.Długo się przysłuchiwał, aż wkońcu, ostrożnie, żeby nie wywołać najmniejszego hałasu, wśliznął się pod koce inakrył głowę poduszką.Nie spał długo.O pierwszym brzasku obudził go śpiew kosa.Wyczołgał się zposłania i podszedł do okna.Dziedziniec kościelny za żywopłotem był pogrążony wmroku.Na wschodzie, ponad wzgórzem, ani jedna jaśniejsza smuga nie zapowiadałazbliżającego się świtu.Powlókł się do okna po drugiej stronie strychu.Z miejsca, wktórym stał, mógł niemal dostrzec wysoki stok góry, gdzie stał kamień z wyrzezbio-nym krzyżem.Szybko się zdecydował.Wciągnął gruby sweter na pogniecione podczas snuubranie i wyszedł z pokoju.Na podeście przed pokojem rodziców przystanął, wstrzymując oddech.Zzadrzwi dochodził ochrypły, przerywany szloch.Wsłuchiwał się przez chwilęprzerażony, po czym odwrócił się i zbiegł ze schodów.W kuchni zgarnął resztę czekoladowego ciasta i pudełko herbatników.Wziąłteż jeszcze jedną butelkę imbirowego piwa, stojącą na zimnej podłodze w spiżarni.Wepchnąwszy to wszystko do plecaka, zatrzymał się na chwilę, chwycił notes paniBarron, w którym robiła listę zakupów, i nagryzmolił w nim:  Poszedłemobserwować ptaki.Proszę się nie martwić".Oparł tę notatkę o czajnik do herbaty,otworzył kluczem drzwi i wybiegł do ogrodu.Było bardzo zimno.W ciągu kilku sekund buty przemokły mu od rosy i nogiskostniały z zimna.Wepchnął ręce do kieszeni i pobiegł szybko w kierunku ulicy.Dotarł już na drugą stronę rzeki, do stóp wzgórza, kiedy pierwszy promień słońcaprześliznął się między odległymi szczytami górskimi i skąpał rzekę Tay wolśniewającym, zimnym świetle.Tym razem nie potrzebował szukać Brid.To ona go znalazła, gdy siedziałoparty o kamień i jadł na śniadanie ostatni kawałek ciasta.- A-dam? - Głos dochodzący z tyłu był łagodny, a mimo to Adam omal niewyskoczył zę skóry.Anula & ponaousladansc - Brid!Patrzyli na siebie bezradnie.Oboje tak bardzo chcieli powiedzieć coś więcej,ale wiedzieli, że to niemożliwe.Dopóki nie znajdą jakiegoś sposobuporozumiewania się, byli bezsilni.W końcu w jakimś natchnieniu, kierowanyintuicją, Adam sięgnął ręką do torby i przeklinając się za to, że zjadł całe ciasto,wyjął herbatniki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •