[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A potem w pewne popoÅ‚udnie (okopywaÅ‚am wtedy grzÄ…dki w ogrodzie warzywnym przyÅ›cieżce wiodÄ…cej ze stajennego podwór­ka) podniosÅ‚am nagle oczy i zobaczyÅ‚am, że on stoi i patrzyna mnie.Przedtem przez dwadzieÅ›cia lat mnie widywaÅ‚, ale teraz patrzyÅ‚ na mnie: staÅ‚ na Å›cieżce ipatrzyÅ‚ na mnie w Å›rodku popoÅ‚udnia.W tym wÅ‚aÅ›nie rzecz: że to musiaÅ‚o być w peÅ‚ni popoÅ‚udnia,w porze, kiedy zamiast znajdować siÄ™ w pobliżu domu on powinien być gdzieÅ› bar­dzo daleko,zagubiony nie wiadomo gdzie na tych swoich stu milach kwadratowych ziemi, której jeszcze jakoÅ›nie zadano sobie trudu mu odebrać - powinien gdzieÅ› tam być, może nawet nie w jednymkon­kretnym miejscu, a wszÄ™dzie naraz (nie rozproszony! wszechobecny tam, rozroÅ›niÄ™ty,ogarniajÄ…cy wszystko, jak gdyby w jakiejÅ› przeciÄ…­gÅ‚ej, nieprzerwanej chwili straszliwego wysiÅ‚kuobejmowaÅ‚, trzymaÅ‚ w caÅ‚oÅ›ci ten kwadrat dziesiÄ™ciomilowy w obliczu tego w czym na pewno,niepokonany i beztrwożny na krawÄ™dzi chaosu, widziaÅ‚ swo­jÄ… ostatecznÄ… i nieodwoÅ‚alnÄ… klÄ™skÄ™).Zamiast tam być, staÅ‚ w ogro­dzie na Å›cieżce i patrzyÅ‚ na mnie z wyrazem twarzy tak dziwnym iobcym, jakby to podwórko, ta Å›cieżka, w chwili kiedy doszedÅ‚ do miejsca, skÄ…d mnie zobaczyÅ‚,byÅ‚y ciemnym bagnem, z którego on siÄ™ wynurzyÅ‚ nie wiedzÄ…c, że wychodzi na Å›wiatÅ‚o.staÅ‚ takprzez chwilÄ™, a potem poszedÅ‚ dalej.Ta jego twarz, sama ta twarz; to nie byÅ‚a miÅ‚ość, tego nie mówiÄ™, ani nie tkliwość czy litość: to byÅ‚ po prostu jakiÅ› nagÅ‚y snop Å›wiatÅ‚a, blask - i to u kogoÅ›,kto dowiadujÄ…c siÄ™ o zbrodni i znikniÄ™ciu swego syna, powiedziaÅ‚ tylko:  Aha.No, Clytie. -PoszedÅ‚ dalej, do domu.Ale to nie byÅ‚a miÅ‚ość, tego nie mówiÄ™; ja nie zamierzam wcale bronićsiebie.MogÅ‚abym powiedzieć, że byÅ‚am mu potrzebna; że skoro i tak już mnie wykorzystywaÅ‚,cze­muż miaÅ‚abym siÄ™ buntować, kiedy zapragnÄ…Å‚ wykorzystać mnie jesz­cze bardziej? Ale ja tegonie mówiÄ™; mogÅ‚abym tym razem powiedzieć, że nie wiem, jak to byÅ‚o, i powiedziaÅ‚abym prawdÄ™.Bo ja rzeczywiÅ›cie nie wiem.PoszedÅ‚ sobie dalej, a ja nie wiedziaÅ‚am na­wet, że już go tam nie ma,bowiem istnieje jakiÅ› metabolizm zarów­no ducha, jak i organizmu, i czas przeżyty gromadzi w nasżary, pÅ‚o­dzi i tworzy coÅ›, co niespodzianie nagle odbiera dziewictwo duchowe ciaÅ‚u gÅ‚odnemu; ajakże, jedna sekunda wystarczy - tak, tak, i traci siÄ™ już swoje godÅ‚o, które wydziera siÄ™ ze słów nie mogÄ™ ,  nie bÄ™dÄ™ ,  nigdy na pewno nie bÄ™dÄ™ , już zamazanych w ciÄ…gu jednej chwili, jednejszkarÅ‚atnej i szalonej chwili.To byÅ‚a moja chwila i mogÅ‚am byÅ‚a wtedy uciec, a jednak nieuciekÅ‚am; stwierdziÅ‚am, że on już poszedÅ‚, a jednak nie wiedziaÅ‚am, kiedy to siÄ™ staÅ‚o;stwierdzi­Å‚am, że moja praca na grzÄ…dce okry zostaÅ‚a już ukoÅ„czona, a jednak nie wiedziaÅ‚am, jak ikiedy jÄ… ukoÅ„czyÅ‚am.Tego dnia wieczorem znów jadÅ‚am kolacjÄ™ razem z tÄ… powÅ‚okÄ… w mgÅ‚achswej utopii już znanÄ… nam i nawet swojskÄ… (znów ani razu na mnie nie spojrzaÅ‚ w czasie tegoposiÅ‚ku; mogÅ‚am byÅ‚a wtedy powiedzieć:  Na pastwÄ™, jakich to marzeÅ„ nieczystych wciąż naswydaje niepoprawne ciaÅ‚o! , ale nie powiedziaÅ‚am); a potem, po kolacji, kiedyÅ›my jak zwyklesiedziaÅ‚y przy kominku w sypialni Judith, on stanÄ…Å‚ we drzwiach i zaczÄ…Å‚:  Judith, ty z Clytie. iurwaÅ‚, podszedÅ‚ do nas i powiedziaÅ‚:  No, wszystko jedno.Rosie nie bÄ™dzie miaÅ‚a nic przeciwkotemu, że i wy dwie to usÅ‚yszycie, bo czasu mamy już maÅ‚o, a zajÄ™cia jesz­cze bardzo dużo.I podszedÅ‚, stanÄ…Å‚ przy mnie i poÅ‚ożyÅ‚ mi rÄ™kÄ™ na gÅ‚owie.(Na co wtedy patrzyÅ‚, nie wiem.Wiem tylko, sÄ…dzÄ…c z samego brzmienia jego gÅ‚osu, że nie patrzyÅ‚ ani na żadnÄ… z nas, ani na żadenprzedmiot znajdujÄ…cy siÄ™ w tym pokoju.) MówiÅ‚:  Możesz sÄ…dzić, że dla twojej siostry, Ellen,niezbyt byÅ‚em do­brym małżonkiem.Prawdopodobnie tak sÄ…dzisz.Ale nawet biorÄ…c pod uwagÄ™fakt, że obecnie jestem już starszy, niż byÅ‚em wówczas, wydaje mi siÄ™, że mogÄ™ ci obiecać, iż dlaciebie bÄ™dÄ™ małżonkiem, jeżeli nie lepszym, to przynajmniej zgoÅ‚a nie gorszym.To byÅ‚y konkury o mojÄ… rÄ™kÄ™.To bÅ‚yskawicznie wymienione spojrzenie w ogrodziewarzywnym, ta dÅ‚oÅ„ na mojej gÅ‚owie w sy­pialni jego córki; ukaz, dekret, pogodna, kwiecistaprzechwaÅ‚ka brzmiÄ…ca jak wyrok (a jakże, i to wyrok jakiegoÅ› sÄ…du) nie wygÅ‚o­szony i usÅ‚yszany,ale jak gdyby odczytany z napisu wyrytego na obojÄ™tnym kamieniu, cokole zapomnianegogrobowca bez nazwiska.Ja nie szukam wymówek.Ja nie zamierzam wcale bronić siebie, do­magaćsiÄ™ żadnej obrony, żadnej litoÅ›ci; jeÅ›li nie odpowiedziaÅ‚am:  Mam wolnÄ… i nieprzymuszonÄ… wolÄ™ ,to nie, dlatego, że nie zosta­Å‚am o to zapytana, i nie dlatego, że na odpowiedz nie byÅ‚o miejsca,żadnej luki, żadnej przerwy.Bo przecież mogÅ‚am dać odpowiedz.MogÅ‚am sama wÅ‚asnymi siÅ‚amiwyrwać takÄ… chwilÄ™, gdybym tylko chciaÅ‚a - chwilÄ™ nie na Å‚agodne  tak , ale na chlaÅ›niÄ™cie naoÅ›lep, rozpaczliwÄ… broniÄ… kobiecÄ…, chwilÄ™ jak ziejÄ…ca rana, z której by siÄ™ dobywaÅ‚ krzyk:  Nie!Nie! i  Na pomoc! i  Ratunku Ach, nie domagam siÄ™ żadnej obrony, żadnej litoÅ›ci - ja, któranawet nie drgnÄ™­Å‚am pod dotkniÄ™ciem tej twardej dÅ‚oni roztargnionego ludojada mo­jegodzieciÅ„stwa - nawet nie drgnęłam siedzÄ…c tam i sÅ‚yszÄ…c, co on mówi do Judith [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •