X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A potem w pewne popołudnie (okopywałam wtedy grządki w ogrodzie warzywnym przyścieżce wiodącej ze stajennego podwór�ka) podniosłam nagle oczy i zobaczyłam, że on stoi i patrzyna mnie.Przedtem przez dwadzieścia lat mnie widywał, ale teraz patrzył na mnie: stał na ścieżce ipatrzył na mnie w środku popołudnia.W tym właśnie rzecz: że to musiało być w pełni popołudnia,w porze, kiedy zamiast znajdować się w pobliżu domu on powinien być gdzieś bar�dzo daleko,zagubiony nie wiadomo gdzie na tych swoich stu milach kwadratowych ziemi, której jeszcze jakośnie zadano sobie trudu mu odebrać - powinien gdzieś tam być, może nawet nie w jednymkon�kretnym miejscu, a wszędzie naraz (nie rozproszony! wszechobecny tam, rozrośnięty,ogarniający wszystko, jak gdyby w jakiejś przecią�głej, nieprzerwanej chwili straszliwego wysiłkuobejmował, trzymał w całości ten kwadrat dziesięciomilowy w obliczu tego w czym na pewno,niepokonany i beztrwożny na krawędzi chaosu, widział swo�ją ostateczną i nieodwołalną klęskę).Zamiast tam być, stał w ogro�dzie na ścieżce i patrzył na mnie z wyrazem twarzy tak dziwnym iobcym, jakby to podwórko, ta ścieżka, w chwili kiedy doszedł do miejsca, skąd mnie zobaczył,były ciemnym bagnem, z którego on się wynurzył nie wiedząc, że wychodzi na światło.stał takprzez chwilę, a potem poszedł dalej.Ta jego twarz, sama ta twarz; to nie była miłość, tego nie mówię, ani nie tkliwość czy litość: to był po prostu jakiś nagły snop światła, blask - i to u kogoś,kto dowiadując się o zbrodni i zniknięciu swego syna, powiedział tylko:  Aha.No, Clytie. -Poszedł dalej, do domu.Ale to nie była miłość, tego nie mówię; ja nie zamierzam wcale bronićsiebie.Mogłabym powiedzieć, że byłam mu potrzebna; że skoro i tak już mnie wykorzystywał,cze�muż miałabym się buntować, kiedy zapragnął wykorzystać mnie jesz�cze bardziej? Ale ja tegonie mówię; mogłabym tym razem powiedzieć, że nie wiem, jak to było, i powiedziałabym prawdę.Bo ja rzeczywiście nie wiem.Poszedł sobie dalej, a ja nie wiedziałam na�wet, że już go tam nie ma,bowiem istnieje jakiś metabolizm zarów�no ducha, jak i organizmu, i czas przeżyty gromadzi w nasżary, pło�dzi i tworzy coś, co niespodzianie nagle odbiera dziewictwo duchowe ciału głodnemu; ajakże, jedna sekunda wystarczy - tak, tak, i traci się już swoje godło, które wydziera się ze słów nie mogę ,  nie będę ,  nigdy na pewno nie będę , już zamazanych w ciągu jednej chwili, jednejszkarłatnej i szalonej chwili.To była moja chwila i mogłam była wtedy uciec, a jednak nieuciekłam; stwierdziłam, że on już poszedł, a jednak nie wiedziałam, kiedy to się stało;stwierdzi�łam, że moja praca na grządce okry została już ukończona, a jednak nie wiedziałam, jak ikiedy ją ukończyłam.Tego dnia wieczorem znów jadłam kolację razem z tą powłoką w mgłachswej utopii już znaną nam i nawet swojską (znów ani razu na mnie nie spojrzał w czasie tegoposiłku; mogłam była wtedy powiedzieć:  Na pastwę, jakich to marzeń nieczystych wciąż naswydaje niepoprawne ciało! , ale nie powiedziałam); a potem, po kolacji, kiedyśmy jak zwyklesiedziały przy kominku w sypialni Judith, on stanął we drzwiach i zaczął:  Judith, ty z Clytie. iurwał, podszedł do nas i powiedział:  No, wszystko jedno.Rosie nie będzie miała nic przeciwkotemu, że i wy dwie to usłyszycie, bo czasu mamy już mało, a zajęcia jesz�cze bardzo dużo.I podszedł, stanął przy mnie i położył mi rękę na głowie.(Na co wtedy patrzył, nie wiem.Wiem tylko, sądząc z samego brzmienia jego głosu, że nie patrzył ani na żadną z nas, ani na żadenprzedmiot znajdujący się w tym pokoju.) Mówił:  Możesz sądzić, że dla twojej siostry, Ellen,niezbyt byłem do�brym małżonkiem.Prawdopodobnie tak sądzisz.Ale nawet biorąc pod uwagęfakt, że obecnie jestem już starszy, niż byłem wówczas, wydaje mi się, że mogę ci obiecać, iż dlaciebie będę małżonkiem, jeżeli nie lepszym, to przynajmniej zgoła nie gorszym.To były konkury o moją rękę.To błyskawicznie wymienione spojrzenie w ogrodziewarzywnym, ta dłoń na mojej głowie w sy�pialni jego córki; ukaz, dekret, pogodna, kwiecistaprzechwałka brzmiąca jak wyrok (a jakże, i to wyrok jakiegoś sądu) nie wygło�szony i usłyszany,ale jak gdyby odczytany z napisu wyrytego na obojętnym kamieniu, cokole zapomnianegogrobowca bez nazwiska.Ja nie szukam wymówek.Ja nie zamierzam wcale bronić siebie, do�magaćsię żadnej obrony, żadnej litości; jeśli nie odpowiedziałam:  Mam wolną i nieprzymuszoną wolę ,to nie, dlatego, że nie zosta�łam o to zapytana, i nie dlatego, że na odpowiedz nie było miejsca,żadnej luki, żadnej przerwy.Bo przecież mogłam dać odpowiedz.Mogłam sama własnymi siłamiwyrwać taką chwilę, gdybym tylko chciała - chwilę nie na łagodne  tak , ale na chlaśnięcie naoślep, rozpaczliwą bronią kobiecą, chwilę jak ziejąca rana, z której by się dobywał krzyk:  Nie!Nie! i  Na pomoc! i  Ratunku Ach, nie domagam się żadnej obrony, żadnej litości - ja, któranawet nie drgnę�łam pod dotknięciem tej twardej dłoni roztargnionego ludojada mo�jegodzieciństwa - nawet nie drgnęłam siedząc tam i słysząc, co on mówi do Judith [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •