[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opuszczając zajęte na czas badań ambulatorium Kent O Donnell pozwolił sobie na pewneprzemyślenie dotyczące dzisiejszego dnia.Było już po południu, a od rana wydarzyło się takwiele, że nie sposób było to wszystko ogarnąć.Wypadki toczyły się lawinowo, jeden po drugim; najpierw doszło do postawienia błędnejdiagnozy u dziecka, które niebawem zmarło.Potem wyskoczyły trzy sprawy równocześnie: zwolnienie Pearsona, rezygnacja Charliego Dornbergera i odkrycie elementarnych zaniedbańw dziedzinie higieny szpitalnej, teraz z kolei pojawiły się zarazki duru brzusznego, co grozipoważną epidemią i wisi nad Trzema Hrabstwami jak miecz Damoklesa.W jednej chwili zawaliło się tyle spraw.Dlaczego? Jak do tego doszło? Czy to symptomjakiejś utajonej choroby, która nagle zawładnęła szpitalem? Czy pojawią się następne? A może toprzejaw ogólnego rozkładu, który dzieje się na ich oczach? Czy winy należy szukać w staniesamozadowolenia, którego on, O Donnell, był moralnym sprawcą?Pomyślał: wszyscy byliśmy pewni, tak bardzo pewni, że obecne porządki szpitalne są lepszeod poprzednich.Wspólnie wypracowaliśmy taki pogląd.Zdawało nam się, że coś tworzymy, żebudujemy świątynię zdrowia, miejsce, gdzie będzie się uczyć sztuki medycznej i ją praktykować.Czyżbyśmy ponieśli porażkę mimo najlepszych intencji? Sromotną, całkowitą? Czy wszyscy sątak głupi i zaślepieni  bujając w obłokach, zwodzeni blaskiem ideałów  że nie widzą ziemskichostrzeżeń, jakie przynosi każdy dzień? A cóżeśmy takiego zbudowali? O Donnell szukałstosownego określenia.Czy to jest faktycznie miejsce, gdzie uzdrawia się ludzi? A może dlawłasnego kaprysu wznieśliśmy pobielony grobowiec  pusty, antyseptyczny ołtarz?Pogrążony w myślach przemierzał bezwiednie korytarze, zupełnie nie zwracając uwagi naotoczenie.Dotarł do swojego gabinetu.Podszedł do okna, przystanął i spojrzał na szpitalne podwórko.Jak zwykle panował tamogromny ruch, ludzie wchodzili i wychodzili.Ujrzał kulejącego mężczyznę, któregopodtrzymywała jakaś kobieta; przeszli przez placyk i zniknęli mu z oczu.Podjechał samochód:wyskoczył z niego mężczyzna i pomógł wsiąść kobiecie.Za chwilę pojawiła się pielęgniarkai podała jej dziecko.Drzwiczki trzasnęły, samochód odjechał.W polu widzenia ukazał sięchłopiec o kulach; poruszał się pośpiesznie, z wprawą kołysząc ciałem.Zatrzymał go starszyczłowiek w pelerynie chyba nie znał drogi.Chłopiec pokazał, którędy ma iść, i razem poszliw stronę głównego wejścia do szpitala.O Donnell pomyślał: ci ludzie przychodzą do nas z błagalnymi prośbami i ufają nam.Czyjesteśmy tego warci? Czy nasze sukcesy łagodzą nasze klęski? Czy z biegiem czasu, drogąnajwiększych poświęceń, potrafimy zrehabilitować się za wcześniej popełnione błędy? Czykiedykolwiek się o tym dowiemy?Zastanowił się nad praktyczną stroną zagadnienia: po dzisiejszym dniu muszą nastąpićpewne zmiany.Trzeba wypełnić konkretne luki  nie tylko te, które wyszły na jaw, ale też inne, które odkryją, jeśli dokładnie zaczną szukać.Należy zmierzyć się z własnymi słabościami orazsłabościami w materii szpitalnej.Niezbędny jest większy samo krytycyzm.Niech ten dzień,pomyślał, stanie się sygnałem ostrzegawczym  wyraznym, jaskrawym; niech będzie apogeumsmutku i znakiem czegoś nowego.Jest dużo do zrobienia, mają mnóstwo pracy.Rozpoczną od patologii  najsłabszego punktu,który sprowadził na nich te problemy.Pózniej przyjdzie kolej na reorganizację innych działów,które  jak podejrzewał  również wymagały gruntownych przeobrażeń.Prace nad wznoszeniemnowych budynków rozpoczną się na wiosnę, w tej sytuacji oba programy muszą być realizowanerównocześnie.O Donnell zaczął snuć plany, jego umysł aktywnie pracował.Ostro zadzwięczał telefon. Doktorze O Donnell, zamiejscowa do pana  powiedziała telefonistka.To była Denise  mówiła matowym głosem, który wcześniej tak go urzekł.Wymieniligrzeczności, po czym oznajmiła:  Kent, kochanie, chcę, żebyś przyjechał na weekend doNowego Jorku.Zaprosiłam parę osób na piątkowy wieczór i zamierzam pochwalić się tobą.Zawahał się przez chwilę, po czym odparł: Ogromnie mi przykro, Denise  nie będę mógł przyjechać. Ależ musisz przyjechać  nalegała. Rozesłałam zaproszenia i nie mogę już odwołać. Obawiam się, że mnie nie rozumiesz  czuł, że nie potrafi znalezć właściwych słów.Mamy tu epidemię.Muszę zostać, dopóki wszystko się nie wyjaśni.Potem czeka mnie jeszczeparę spraw do załatwienia. Przecież powiedziałeś, że przyjedziesz, gdy tylko cię wezwę  słyszał, że jest rozdrażniona.Chciał być z Denise, uważał, że potrafiłby jej wszystko wytłumaczyć.Czy na pewno by potrafił? Niestety, nie wiedziałem, że coś takiego się wydarzy  odparł. Przecież jesteś szefem szpitala.Na pewno możesz przekazać swoje obowiązki na dzień lubdwa  widać było, że Denise nie chce ustąpić. Niestety, nie mogę  odparł łagodnie.Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.Następnie Denise odezwała się lekko: Ostrzegałam cię, Kent, że jestem bardzo zaborcza. Denise, kochanie, proszę cię. zaczął mówić, lecz zaraz urwał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •