[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dlaczego?- Przecież wiesz.Nie wolno ci dotrzeć do niej, do rzeczywistej scenerii, dat, miejsc, ludziktórzy ją otaczali.Czasem jest to ważne, czasem nie.Wiesz, ważne wtedy, gdy mogłoby to cośzmienić - Olegoff wikłał się i plątał.- Dobra, powiedz chociaż imiona, które są podobne fonetycznie - przerwał te wysiłki L.-Ostatecznie, winien mi jesteś coś za ten twój udany powrót.- Marta, Anna.- Nie bardzo pasują do siebie - zauważył przytomnie L.- Tyle mogłem powiedzieć - wzruszył ramionami Olegoff.XVIIIZwiat trupów otaczał L.Może na ironię, przez to, że unikał żywych, w pobliżu odnalezli sięinni.Nauczył się bezbłędnie ich rozpoznawać.Kręcili się wszędzie.Snuli się po ulicach, aleunikali miejsc zatłoczonych, najłatwiej można było natknąć się na nich na pustych ulicach.L.wiedział, dlaczego.Z początku, gdy zaczął ich rozpoznawać w tłumie, przeraził się, jak wielu z nich zdołałopowrócić, przedostać się z powrotem.Inwazja czy co? - pomyślał.Przez dwa dni łaził po ulicach miasta do póznego wieczora, by przekonać się, czy może oniwszyscy zgromadzili się wokół jego domu czy wokół zakładu fotograficznego, w którympracował.Ale stwierdził, że nie, niestety, nie jest on kimś aż tak szczególnym.Bladych byłobardzo wielu i to różnych, zbyt różnych, by wszyscy stale łazili dokoła wędrującego po mieścieL.Odważył się ich zaczepiać.Podchodził i zagadywał do nich.Reagowali bardzo naturalnie.- Niestety, można mnie jeszcze rozpoznać? Szkoda - mówili jedni.- Ach, gratuluję! To pan jest jednym z tych niewielu.Bardzo nam pomagacie, waszażyczliwość.- mówili inni.Snujących się szkieletów nie zauważał, choć gdyby mocniej wytężył wzrok, może cośudałoby się wyłowić z ciemności.Nie miał wrażliwości zupełnej, by widzieć wszystko.Gdy próbował kogoś z nich wyciągnąć na dłuższą rozmowę, zręcznie zmywali się.Co oni tacy bystrzy?.- zżymał się.- Sami inteligentni wrócili, czy co?Jedyną pociechą było to, że nie pomylił się ani razu i ani razu nie zaczepił żywegoczłowieka.Spośród trojga najbliższych, Kosteczki, Poczwarota i Olegoffa, L.witał z niechęcią tegoostatniego.Olegoff wydawał się zbyt natrętny, zbyt spokojny, zbyt zdecydowany.Było w nimcoś, czego L.nie lubił, w szczególności gdy Olegoff rozmawiał z nim w ciemni, gdzie w fotelusiedziała Kosteczka.L.czuł, że nawet mały, kudłaty Poczwarot woli łasić się do tego cholernegotrupa.Rozwój Kosteczki cieszył, bo był bierny; to znaczy, zależał wyłącznie od tego, jak często L.położył dłoń na jej ciepłej, bo rozgrzanej ciepłem wewnętrznym, czaszce.Kosteczka chodziła pociemni, a często zaglądała do biura.To mogło szokować klientów.Tak jak zszokowało T., którywszedł, jego oczy, tak samo jak kiedyś, zrobiły się okrągłe jak kulki i natychmiast wyszedł.L.wziął pod rękę, czy może pod piszczel, Kosteczkę i zdecydowanie wyprowadził z biura.- Oj, stary - burknął T., gdy wrócił po paru minutach.- Piję i piję, a interesy diabli biorą.Znowu mi się szkielety zwidują.Zwariować można.- Szkielety?- No, takie z flakami.Nie do wytrzymania.- Widziałeś coś takiego?- Takie coś, jak kiedyś narysowałeś na zdjęciu.- Przepraszam, stary.Nie przypuszczałem, że cię to tak zasugeruje.- Gdybyś coś takiego zobaczył w rzeczywistości.- Pewnie tak.- L.zdawkowo kiwnął głową.Zdążył go znudzić komizm takich wypowiedzi.XIXTworzenie, czy może powrót, Kosteczki następowało w błyskawicznym tempie.Miałaniemal wszystkie mięśnie, charakterystyczny bladoróżowy kształt macicy zasłonięty został przezpasma mięśni, a na żebrach pojawiły się zgrabne półkule, blado - żółto - bladoróżowe, pokryteornamentem naczyń krwionośnych.Było to piękne, bo nie wyglądało jak odsłonięta rana, lecz jaknaturalny kształt żywego organizmu.Ona za każdym razem jest skończona.- znalazł trafne określenie.L.- Za każdym razemmogłaby istnieć właśnie w takiej formie.Może gdzieś istnieją takie istoty.Poczwarniak ugryzł go w łydkę.- Ty kudłaty wstrętniaku!.- mruknął, ale odruchowo zaczął bawić się z niewidzialnymstworzeniem.- Mógłbyś i ty się wreszcie pokazać.Czy masz białe, czy płowe, czy fioletowefuterko.- męczenie niewidzialnego przyjaciela opłacił pogryzionymi palcami.Alepogryzionymi lekko, choć dotkliwie, jakby Poczwarniak wiedział, że to może boleć, tylko żemiał zle ustawiony celownik i gryzł nieco za mocno.Może był zazdrosny o wszystko oprócz siebie i dlatego tak gryzł, a może tylko o Kosteczkę.- Robisz, Lutek, wspaniałą robotę - powiedział Olegoff, oglądając ostatnie swoje zdjęcia izdjęcia Kosteczki.- Tyle serca.- Ostatnio naoglądałem się pracującego serca.- Nie żartuj.Rzadko który z was potrafi być taki.Nawet jeśli jest Przewodnikiem.- Jeśli tak mówisz, to upewnij mnie: czy robię dobrze? Po prostu, dobrze?- Tak.Robisz dobrze.Po prostu, dobrze.- Nie rozumiem dlaczego.- Chociaż nie rozumiesz dlaczego - uśmiechnął się Olegoff.Znowu był taki denerwującoswobodny, pewny siebie.Tego zawsze brakowało L.Teraz znowu wyszedł na zastrachanegodzieciaka.Było to zawstydzające, tym bardziej że Kosteczka siedziała rozparta w fotelu i swoimiodsłoniętymi gałkami oczu wpatrywała się w Olegoffa.Te oczy miały atramentowe tęczówki.Taki ciemny błękit, że aż nieprawdopodobny.- Dlaczego nie rozmawiacie ze sobą? - L.wskazał na Kosteczkę.- Przecież wy też nie.- Olegoff lekko odgarnął włosy z czoła.- Lutek, Lutek - znów wpadłw ten nieznośny ton.- Mówię ci to, co mogę.Czasem nawet nieco więcej.Gwarantuję.- Zrób mi kawę - dodał po chwili, uśmiechając się bezczelnie.L.miał ochotę go wyrzucić,jak nigdy dotąd.Powstrzymał się jednak i zrobił kawę trupowi.- Jakie ona ma naprawdę włosy?.- wskazał głową za siebie.- Dość ciemne - uśmiechnął się Olegoff.- Ale to blondynka.Lekko pociągnął łyk kawy.- Chłopie, to cudowne, kocham kawę - mruknął.- Mmm.zawsze gorzką.- Jak długo będziesz do mnie przychodził?- No, wiesz.- Oleg wykonał taki nieokreślony ruch dłonią.- Masz mnie łagodnie podprowadzić do śmierci?- Mam nadzieję, że wręcz przeciwnie.- Mówiąc metaforą, no nie? - L.łypnął badawczo.- Akurat nie to.- Olegoff machnął ręką.- Dość w tobie życia i dla siebie, i dla mnie, i dlaniej.- A kot? Co z kotem? - zaniepokoił się L.- Dlaczego Poczwarniak nie staje się widoczny?- Los kota kończy się z jego śmiercią.Dusza zwierzęcia.Nie zobaczysz go.- Poczwarniaka?! - jakoś nie mogło to dotrzeć do L.- Kota Poczwarota? Przecież czuję, jaktu się łasi i mnie obgryza.- Niestety, Lutek.- Bardzo mnie zraniłeś, Oleg, bardzo pokochałem tego niewidzialnego ktosia.Przecież wNiebie nie może nie być kota, bo byłoby tam troszkę za mało szczęścia.Olegoff zwiesił głowę.- Mogę ci więcej powiedzieć o tym kocie - powiedział.-Chcesz?- Tak.- Naprawdę mieszkał w Cheshire.Nazywał się Adriennee Boverman.Spalił się wraz z.-urwał Olegoff, a jego ciemne oczy znieruchomiały.- Z Kosteczką? - dopowiedział L., ale ściśnięte gardło jakoś tak wolało, by pociekły łzy, bylenie usłyszeć zbyt trudnej odpowiedzi.- Och, stary - westchnął Olegoff i jakoś tak przygarbił się, zakląsł w sobie.XXPoczwarniak zniknął.L.płakał, zasypiając, i nie wstydził się tych łez.Jak myślał, utraciłkogoś kochanego i szczerze oddanego.Starannie kontrolował proces odtwarzania się Kosteczki; co dziennie kilkakrotnie jąfotografował; na kliszy zawsze rysowało, się to samo, co widział gołym okiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]