[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oto skarb numer dwa, tatusiu.Pamiętasz? On je wprostuwielbiał.Wyciągnęła coś w moim kierunku, ale byłem tak zdezorientowany, że w pierwszejchwili nie poznałem, co to jest.- Obwarzanki! Nie pamiętasz, jak bardzo lubił je Gerald? Jak chodził po domu z kawałkiemobwarzanka w ustach? Naturalnie w starych, dobrych czasach, jeszcze zanim przezornie odesłałeśgo do wariatkowa.Rzuciła mi je, ale ja ich nie chciałem.Wydały mi się bardzo ciężkie.Kawałki twardego ciasta.Jak tylko ich dotknąłem, natychmiast zobaczyłem świat widziany jego oczami.OczamiGeralda/dziecka/człowieka/szaleńca/zwierzęcia.Barwy ryczały i szeptały.Przemawiały głosami.Wszystko przemawiało głosami.Krzesła nagle przestały być krzesłami, ponieważ przestałemrozumieć, do czego służą.Zapachy.Najsłabszy zapach przeistaczał się w eksplozję sto razywiększą od tego, co znałem do tej pory, czasem dobrą, a czasem złą.Zrodki chemiczne, kwiaty,robaki ryjące w ziemi, brudne naczynia wstawione do zlewozmywaka.Rzeczy.Czułem jewszystkie.Moje usta.Coś było w moich ustach, coś dobrego.Obracałem to.Przyjemnie dotykałozębów.Miękkie.Chodziłem wszędzie, gdzie mogłem.Czasem spotykałem ludzi.Oni także przyjemnie pachnieli.Czasem dotykali mnie, mówili coś do mnie albo popychali tam, gdzie miałem akurat być.Jeśli misię tam nie podobało, zaczynałem krzyczeć.W porządku, mówili wtedy.W porządku, w porządku,w porządku.Wszystko było w porządku i dobrze smakowało, a ja wąchałem świat i słuchałemludzi robiących różne hałasy, aż nagle rozległ się HUK i on wszedł, a ja upadłem na podłogę izacząłem krzyczeć, ponieważ on tu był.Sprawia mi ból.Wrzeszczy na mnie.Aapie mnie za ramię,popycha i krzyczy.Nienawidzę go.Nienawidzę go.Biję go.Biję i biję.Ta duża rzecz sprawi muból.Podniosę ją i uderzę go, a on się przewróci.Jest zły.Czasem robi się miękki i obejmuje mnieramieniem, ale jest zły.Inni mówią coś do niego, ale oni też się go boją.On na nich krzyczy.Wychodzi z pokoju i robi HUK drzwiami.Jak już sobie poszedł, ludzie zaczynają znowurozmawiać i są mili.On jest zły.Nienawidzę.Zły.Nienawidzę.Zły.HUK.- Przestań!Nie rozumiem.- Przestań, Annette! Natychmiast zostaw go w spokoju! Krzyczą.Nic nie rozumiem.Ten białypodchodzi do mnie i zabiera mi to, co mam w ustach.Ocknąłem się w swoim gabinecie i natychmiast wszystko zrozumiałem.Przez kilka ostatnich minutoglądałem świat w potwornie zniekształcającym, roztrzaskanym na drobne fragmenty zwierciadlezmysłów mojego syna.Jego świat składał się z kawałeczków piękna, przerażenia i tajemniczości,wymieszanych bez ładu i składu, niepokojących bardziej niż cokolwiek, co można sobiewyobrazić.Prawdziwe piekło na ziemi.Zrozumiałem z tego tylko jedno: mój syn mnie nienawidzi.Spośród wszystkich zniekształconych fragmencików, dziwnych urywków, które był w stanie pojąć,wykrystalizowało się tylko jedno świadome uczucie: nienawiść do mnie.Była to jego jedynaprawda i ostateczne objawienie.Byłem dla niego uosobieniem zła.Chciał, żebym umarł.- Wynoś się stąd.Wracaj do domu i zaczekaj na mnie.- Przecież kazałaś mi posprzątać mu dom.- Annette, idz stąd!Siedziałem na podłodze mrugając szybko powiekami niczym ktoś, kogo ocalono przed jegowłasnym życiem, i obserwowałem, jak wrzeszczą na siebie dwie kobiety: siwowłosa i młodsza,która mogłaby być jej córką.- Dlaczego nie pozwolisz mi skończyć? Daj mi go! Zasłużył sobie nato!- Wynoś się, Annette.Nie będę już tego powtarzać! Mój syn.Jego umysł przypominał kamień alboraczej powietrze pełne obłoków, przez które każdy musiałby spaść i roztrzaskać się na ziemi, amimo to wiedział, jak mnie nienawidzić.Pragnął mojej śmierci.Czyżbym naprawdę był taki zły?Czy naprawdę byłem takim potworem? - Dla niego - owszem, ale on ma kłopoty ze zrozumieniemwiększości rzeczy.Pozwól, że ci pomogę.Zupełnie opuściła mnie energia.Wcale mi nie przeszkadzało, że siedzę na podłodze.Musiałemspaść z fotela.Mimo to nie mogłem pozwolić, żeby dzwigała mnie jak worek kartofli.- Dupki! - wrzasnęła Annette, po czym wybiegła z pokoju.Miała rację: naprawdę byłem dupkiem.W dodatku jednym z tych najbardziej parszywych.- On mnie nienawidzi.Jest do tego zdolny.To zdumiewające.Wydawało nam się, że to przekraczajego możliwości.Mimo to mnie nienawidzi.- Znam to uczucie, chłopcze.Kiedy powiedziałam mojej córce, że mam raka, pierwszą rzeczą, ojaką zapytała, było to, czy sporządziłam testament.- Beenie wyszła z pokoju, a po chwili wróciła zdwoma szklankami soku grapefruitowego.Wręczyła mi jedną i poleciła, żebym najpierw się napił,a porozmawiamy pózniej.Byłem taki pusty i wypalony w środku, że z pewnością zjadłbymszklankę, gdyby mi kazała.Pociągnąłem niewielki łyk; zimny, kwaskowy płyn opłukał mojewyschnięte gardło.- Nie pamiętasz? - zapytała unosząc brwi.- Co mam pamiętać? Beenie, czy ja naprawdę byłem taki okropny, taki zupełnie do niczego?- Nie mówię o tym.Nie pamiętasz tej szklanki? Podążyłem wzrokiem za jej spojrzeniem, alezobaczyłem tylko zwykłą szklankę.I co z tego?- I co z tego?- Naprawdę z niczym ci się nie kojarzy?Spojrzałem ponownie.- Nie.- Boże Narodzenie 1975 roku.Norah chciała, żeby wszystko odbyło się bardzo uroczyście i wpadłana pomysł, że przed kolacją napijecie się po drinku, więc kazałeś jej nalać każdemu po szklancesoku grapefruitowego.- A potem rzuciliśmy szklanki do kominka, ja pierwszy.Nawet Gerald.Obserwował nas i zrobił to samo co my.To były bardzo drogie szklanki.Roberta okropnie sięrozzłościła, ale w końcu rzuciła też swoją.Czuliśmy się jak Rosjanie.- W twoim życiu było wieleprzyjemnych momentów.Nie, wcale nie jesteś takim złym człowiekiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]