[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakieś dziecko zawiadamia rodziców, że jak natamtejsze warunki ma się dobrze, hala jest wielka, wszyscy nic, tylko fruwają, a jeśli ktośuważa, nie zaznaje bólu.Stara kobieta mówi, że nie schowała żadnych pieniędzy i nic na tonie poradzi.Dziewczyna jęknęła, wszyscy z ciekawością wyciągnęli głowy, ale niczegowięcej się nie doczekali.Wydała dzwięk, jakby się krztusiła, ale zaraz uniosła głowę, lekkimruchem oswobodziła dłonie z uścisku mężczyzn, poprawiła na sobie nocną koszulę ioszołomiona uśmiechnęła się pod nosem.No dobrze, powiedział Gauss.Vogt, przestraszony, spojrzał ponad stołem.Dopiero teraz zauważył ich obu.Humboldt, z twarzą nieruchomą jak maska i bladą, poprosił go na słówko.Fascynujące, powiedziała kobieta w czerni.Jedyny w swoim rodzaju moment łączności pomiędzy światami, dorzucił Lorenzi.Wszyscy popatrzyli na niego z wyrzutem, bo wymówił te słowa bez włoskiego akcentu; czymprędzej powtórzył je jak należy.Dziewczyna rozglądała się zmieszana.Gauss uważnie jąobserwował.Vogt zapytał, czy przyszli tutaj za nim.Baron odparł, że w pewnym sensie tak.Mieliby prośbę.Rozmowa w cztery oczy.DałGaussowi znak, żeby został, i wyszedł z komendantem do przedpokoju.Vogt wyszeptał, że chodzi o babcię.Nikt nie wie, gdzie są pieniądze, on jest w trudnejsytuacji, a dżentelmen musi spłacać długi, choćby nie wiadomo co się działo, więc próbujewszystkich sposobów.Humboldt odchrząknął, na kilka sekund zamknął oczy, jakby sam siebie przywoływał doporządku, i zaczął mówić o synu astronoma, tego w pokoju.Młodzieniec był na jakimśbłazeńskim zgromadzeniu i tam został aresztowany, a teraz można by go jeszcze zwyczajnieodesłać do domu.Komendant gładził wąsy.I posłuży to krajowi, Prusom bardzo zależy na współpracy z profesorem.Sprawą najwyższej wagi jest, żeby go teraz nie spłoszyć.Najwyższej wagi, powtórzył Vogt.Gdzie indziej za coś takiego przyznają ordery.Komendant oparł się o ścianę.Cóż, zarzuty przeciw tym ludziom nie są błahe.Zgromadzenie wybitnie zagrażające bezpieczeństwu Prus.Z początku nawet sądzono, żeprzemawiał ten obrzydliwy autor Niemieckiej sztuki gimnastycznej, on we własnej osobie.Ale, dzięki Bogu, był to raczej jeden z wielu naśladowców, którzy się pod tamtegopodszywają i włóczą po kraju.Tak czy owak, jest w drodze do Freyburga specjalny goniec,który do końca to wyjaśni.Istna zaraza z takim pozorowaniem tożsamości, powiedział Humboldt.Jego dwajwspółpracownicy, Daguerre i Niepce, pracują nad wynalazkiem, który temu zapobiegnie,zwierzchność będzie wtedy rozporządzała oficjalnymi podobiznami, przez co już nikt niebędzie mógł się podawać za sławną osobistość.Baron dobrze zna ten problem, dopiero co wTyrolu jakiś mężczyzna miesiącami żył sobie na koszt gminy, bo utrzymywał, że jestHumboldtem i zna się na poszukiwaniu złota.Vogt odpowiedział, że w każdym razie sytuacja jest trudna.Co nie znaczy, że nic się nieda zrobić, zaznaczył i spojrzał wyczekująco.Ale będzie z tym kłopot.Zdaniem Humboldta wystarczyłoby, że pan komendant pójdzie do więzienia policyjnegoi odeśle młodzieńca.Nazwiska jeszcze nie spisano i nikt się o niczym nie dowie.Z tym się wiąże pewne ryzyko.Ale niewielkie.Wielkie czy nie, w cywilizowanym świecie należy się za coś takiego rewanż.Pan komendant może liczyć na wdzięczność Humboldta.Przejawy wdzięczności bywają rozmaite.Baron zapewnił, że będzie go darzył przyjaznią i zawsze chętnie wyświadczy przysługę.Vogt westchnął.Przysługa przysłudze nierówna.Humboldt zapytał, co ma na myśli.Vogt jęknął.Popatrzyli bezradnie po sobie.Do cholery! odezwał się obok głos Gaussa.Czyżby naprawdę baron nie rozumiał? Facetchce, żeby go przekupić.Komendant pobladł.Profesor mówił dalej ze spokojem, że on chce dostać w łapę, fagasina jeden.Małysrajmurek.Vogt ostrym głosem zawołał, że sobie wyprasza, czegoś takiego nie zniesie!.Barondawał Gaussowi gorączkowe znaki.Zaciekawieni ściągali ludzie z salonu, ten łysy i kobietaw czerni szeptali sobie na ucho, a zza nich spozierała dziewczyna w nocnej koszuli.Profesor odparł komendantowi, że, owszem, zniesie.Kiedy z kogoś taki wrednyśmierdziomuch, taki pazerny bzdziel, taki gównozjad, to prawdę też jakoś strawi. Dosyć już tego! krzyczał Vogt.O nie, wcale nie dosyć.Rano Vogt przyśle sekundantów!Na miły Bóg! wołał Humboldt.To wszystko jakieś nieporozumienie!Wylecą za drzwi.Już Gauss wyobraża sobie, jakie to nicponie, skoro ich bierze naposyłki byle szczoch.Kopa dostaną, w dupę i nie tylko.Vogt zapytał zdławionym głosem, czy to znaczy, że pan szanowny nie da mu satysfakcji.Gauss odparł, że nie, to jasne.Jeszcze czego.%7łeby go jakiś pierdzimąka kropnął w łeb?Komendant zaciskał pięści, chwytał powietrze i patrzył w sufit.Dzwoniąc zębami,powiedział, że syn pana profesora ma, zdaje się, kłopoty.Niech profesor nie myśli, że goprędko zobaczy! Nerwowym krokiem dopadł wieszaka, chwycił płaszcz, porwał kapelusz iwybiegł.Ale to mój kapelusz! zawołał łysy mężczyzna i pospieszył za nim.%7łe niby co, powiedział w końcu Gauss, kiedy chwilę panowało milczenie.Spojrzałjeszcze powłóczyście na medium, schował ręce w kieszeniach i poszedł sobie.Na schodach dogonił go Humboldt.Toż to jakaś straszliwa pomyłka, przecież Vogt niechciał żadnych pieniędzy!No proszę, odparł profesor.Wysoki urzędnik państwa pruskiego nie jest przekupny.Nigdy się tak nie zdarzyło.No proszę!Baron gotów był dać za to głowę.Gauss wybuchnął śmiechem.Wyszli na dwór i zobaczyli, że o dziwo, ich powóz tymczasem odjechał.Humboldt powiedział, że w takim razie pójdą pieszo.Trudno, to w końcu niezbyt daleko,a swego czasu przebywał nie takie odległości.Znowu? Gauss już nie mógł o tym w kółko słuchać.Wściekli spojrzeli po sobie i ruszyli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •