[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po drugiej stronie Vince Desjardins schował sięmiędzy pobliskimi drzewami, a Fuzzy Bracowicz dołączył do niego.Jednak innizostali na swoich miejscach i Ace znów zaczął się uśmiechać.- Zostań ze mną, Gordie - rzekł Chris niskim, drżącym głosem.- Zostań ze mną,człowieku.- Jestem tu.- Idzcie już - powiedział Chris do Ace'a i jakimś cudem zdołał powiedzieć topewnym głosem.Mówił tak, jakby tłumaczył coś tępawemu dziecku. - Dorwiemy was - rzekł Ace.- Nie zapomnimy wam tego, jeśli tak myślicie.Zabardzo podpadliście, mały.- No i dobrze.Teraz idzcie i przyjdzcie kiedy indziej.- Dopadniemy cię, Chambers.Za.- Wynocha! - wrzasnął Chris i skierował na niego lufę pistoletu.Ace się cofnął.Jeszcze przez moment patrzył na Chrisa, kiwnął głową i odwróciłsię.- Chodzcie - powiedział do pozostałych.Znów obejrzał się przez ramię naChrisa i na mnie.- Zobaczymy się wkrótce.Weszli pod osłonę drzew między bajorem a drogą.Chris i ja staliśmy zupełnienieruchomo mimo padającego gradu, który siekł nam skórę i zalegał wszędzie wokółjak śnieg w środku lata.Staliśmy, nasłuchiwaliśmy i przez tę szaloną muzykę gradubębniącego o pnie drzew usłyszeliśmy odgłos dwóch ruszających samochodów.- Zostań tu - powiedział mi Chris i ruszył przez bagienko.- Chris! - zawołałem z paniką w głosie.- Muszę.Zostań tu.Wydawało się, że nie było go długi czas.Już nabrałem przekonania, że Ace lubEyeball schowali się w lesie i dopadli go.Czekałem, mając za towarzysza jedynie RayaBrowera, aż ktoś - ktokolwiek - powróci.Po jakimś czasie pojawił się Chris.- Udało nam się - rzekł.- Odjechali.- Jesteś pewny?- Taak.Oba samochody.Podniósł ręce nad głową i trzymając w złączonych dłoniach pistolet, potrząsnąłnimi triumfalnym gestem mistrza.Potem opuścił je i uśmiechnął się do mnie.Myślę,że był to najsmutniejszy i najbardziej wystraszony uśmiech, jaki widziałem w życiu.- Obciągnij mi grubego druta - kto ci powiedział, że masz grubego, Lachance?- Największego w czterech okręgach - odparłem.Zacząłem się trząść.Przez moment ciepło spoglądaliśmy na siebie, a potem, może zmieszani tym, cowidzieliśmy, obaj spuściliśmy wzrok.Przeszył mnie paskudny dreszcz strachu i nagłeplusk!-plusk! - gdy Chris przestąpił z nogi na nogę, powiedziało mi, że i on tozauważył.Oczy Raya Browera stały się szerokie i białe, wytrzeszczone i pozbawionezrenic, jak oczy greckiego posągu.W następnej sekundzie zrozumieliśmy, co się stało,jednak zrozumienie nie zmniejszyło przerażenia.Jego oczodoły wypełniły sięokrągłym, białym gradem.Teraz lód topił się i woda spływała mu po policzkach, jakby opłakiwał swoją groteskową sytuację - nędznego trofeum, o które walczą dwie bandygłupich chłopaków.Jego ubranie również było białe od gradu.Zdawał się okrytywłasnym całunem.- Och, Gordie, o rany - powiedział wstrząśnięty Chris.Powiedz coś, jak rany.Coza wariactwo.- Nie sądzę, żeby jemu.- Może wtedy słyszeliśmy jego ducha.Może on wiedział, że do tego dojdzie.Poważnie mówię, to wariactwo.Za nami zatrzeszczały gałęzie.Błyskawicznie obróciłem się na pięcie,przekonany, że zaszli nas od tyłu, ale Chris nadal przyglądał się ciału, rzuciwszy tylkojedno, obojętne spojrzenie przez ramię.To byli Vern i Teddy, w dżinsachprzemoczonych i przyklejonych do nóg, z minami psów, które dobrały się do jajek.- I co teraz zrobimy, człowieku? - zapytał Chris i poczułem się nieswojo.Możemówił do mnie, może.ale nadal patrzył na ciało.- Zabierzemy go ze sobą, no nie? - zapytał zdumiony Teddy.- Będziemybohaterami.Prawda?Przeniósł spojrzenie z Chrisa na mnie i znów na Chrisa.Ten podniósł głowę, jakby gwałtownie budząc się ze snu.Wykrzywił usta.Wielkimi krokami podszedł do Teddy'ego, oparł obie ręce na jego piersi i mocnopchnął.Teddy zatoczył się, zamachał rękami łapiąc równowagę i usiadł z głośnymchlupnięciem.Zamrugał oczami jak zaskoczony piżmoszczur.Vern czujnieobserwował Chrisa, jakby miał do czynienia z wariatem.Może w tym momencie niebyło to dalekie od prawdy.- Trzymaj dziób na kłódkę - powiedział Chris do Teddy'ego.- Spadochroniarzedo ataku, akurat.Ty nędzny tchórzu.- To przez ten grad! - wrzasnął Teddy, zły i zawstydzony.- To nie przez nich,Chris! Boję się burzy! Nic na to nie poradzę! Rzuciłbym się na nich wszystkich,przysięgam na moją matkę! Jednak boję się burzy! Kurwa! Nic na to nie poradzę!Znów zaczął płakać, siedząc tam w wodzie.- A co z tobą? - spytał Chris, zwracając się do Verna.Ty też boisz się burzy?Vern bezradnie potrząsnął głową, nadal zaskoczony furią Chrisa.- Hej, człowieku, myślałem, że wszyscy uciekamy.- To chyba czytałeś w myślach, bo uciekłeś pierwszy.Vern dwukrotnie przełknął ślinę i nic nie powiedział. Chris patrzył na niego ponurym i gniewnym wzrokiem.Potem obrócił się domnie.- Musimy zrobić nosze, Gordie.- Skoro tak mówisz, Chris.- Pewnie! Jak skauci.- Jego głos przybrał dziwny, głuchy ton.- Jak pieprzeniskauci.Nosze z kijów i koszul.Jak w podręczniku.Racja, Gordie?- Taak.Jeśli chcesz.Jednak jeśli tamci.- Pieprzyć ich! - wrzasnął.- Jesteście wszyscy bandą tchórzy! Pieprzcie się,świry!- Chris, oni mogą zadzwonić do konstabla.Zemścić się na nas.- On jest nasz i zabierzemy go stąd!- Ci faceci mogą powiedzieć, co zechcą, żeby nas wrobić powiedziałem mu.Moje słowa zabrzmiały słabo, głupio i bezradnie.- Powiedzą cokolwiek, a potem będąkłamać, żeby się osłonić.Człowieku, wiesz, jak ludzie mogą narobić ci kłopotu,opowiadając kłamstwa.Tak jak z pieniędz.- Nie obchodzi mnie to! - wrzasnął i rzucił się na mnie z pięściami.Jednakzahaczył nogą o klatkę piersiową Raya Browera i ciało zakołysało się z głuchymłoskotem.Chris potknął się i runął jak długi, a ja czekałem, aż wstanie i może da mi wzęby, lecz on tylko leżał tam, gdzie upadł, głową w kierunku nasypu, z ramionamiwyciągniętymi nad głową, jakby zamierzał dać nurka, dokładnie w takiej samej pozie,w jakiej leżał Ray Brower, gdy go znalezliśmy.Spojrzałem na stopy Chrisa, abyupewnić się, że nadal ma na nich trampki.Wtedy zaczął płakać i wrzeszczeć, miotającsię w błotnistej wodzie, rozpryskując ją wokół, tłukąc pięściami, rzucając głową z bokuna bok.Teddy i Vern gapili się na to z rozdziawionymi ustami, ponieważ nikt nigdynie widział Chrisa Chambersa płaczącego.Po chwili czy dwóch podszedłem donasypu, wspiąłem się na górę i siadłem na jednej z szyn.Teddy i Vern poszli za moimprzykładem.Siedzieliśmy tak w deszczu, nie rozmawiając, wyglądając jak Trzy MądreMałpy, jakie sprzedają na straganach i w nędznych sklepikach z pamiątkami, którezawsze wyglądają, jakby stały na krawędzi bankructwa.28Minęło dwadzieścia minut, zanim Chris wspiął się na nasyp i usiadł obok nas [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl