[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Comógłby zrobić? Nic.Bo i po co?Złamał przysięgę.Nie wrócił po nią.Przycisnęła ręce do piersi.Zupełnie nic dla niego nie znaczę,pomyślała z nagłą rozpaczą.Byłam tylko towarzyszką dziecinnychzabaw.Należę do przeszłości.Może mnie nie pamięta? Wtedyrównież mu nie powiedziałam, jak mam naprawdę na imię.A przecież wczoraj, gdy mnie obmywał z błota i krwi, robił to taktroskliwie.Martwił się trochę?Nie, za nic w świecie nie mogła mu powiedzieć.Nie chciała, żebydla niej narażał życie.Zginąłby, nie osiągnąwszy celu.Sama muszęporadzić sobie z Reynoldem Grantem, uznała.Jutro to dokładnieprzemyślę.Wtuliła się głębiej w miękkie i rozkosznie ciepłe futra.Muzyka.Nie, śpiew ptaków.To skowronki.Alena zatrzepotałapowiekami.W oczy uderzył ją jasny promień światła.Hetty rozchyliła zasłony w oknie.- Dobrze spałaś, pani?Alena spojrzała na niebo.Słońce na pewno wyszło zza horyzontujuż dawno temu. - Która godzina? - zapytała, unosząc się na łokciach.- Przespałaś śniadanie, pani, ale przyniosłam ci kawałek sera ipiwo.- Hetty wskazała głową w kierunku kominka, przy którym namałym stoliku stała taca ze strawą.- Dziękuję.- Zeszłego wieczoru szybko zapadłaś w sen i spałaś jak kamień.Edwina powiedziała, żeby cię nie budzić.Iain, to znaczy, naczelnikklanu nalegał na rozmowę z tobą, ale Edwina mu nie pozwoliła.- Przyszedł tutaj? - Aż ją zemdliło na myśl, że już odkrył, kimnaprawdę jest i dlaczego uciekła.- Tak.Był wściekły, kiedy Edwina stanęła przed drzwiami izapowiedziała, że go nie wpuści.A zatem stara sługa była bardziej troskliwa, niż by to sięwydawało na pierwszy rzut oka.- Podziękuj jej w moim imieniu.Hetty uśmiechnęła się i podniosła wieko niewielkiego kufra,stojącego w nogach łóżka.Wyjęła wełnianą suknię w kolorze bladejzieleni.Podeszła bliżej, aby pomóc Alenie się ubrać.Tego było już za wiele.Alena nie przywykła, by ktoś jej ciągleusługiwał.- Nie musisz się tak o mnie troszczyć.Sama się ubiorę.- Jesteś ze mnie niezadowolona, pani? - spytała dziewczyna zełzami w oczach.- Och, Hetty.- Alena chwyciła ją za ręce.- Nawet tak nie myśl!Bardzo się cieszę, że jesteś przy mnie.Po prostu trochę miniezręcznie.Hetty natychmiast poweselała.- Bardzo lubię ci usługiwać, pani.Edwina mówi, że mam siępostarać, bo inaczej Iain, to znaczy, naczelnik klanu, będzieniezadowolony.- Naprawdę? - Alena uśmiechnęła się, bardziej do siebie niż dopokojówki.- Tak! Trzeba go było widzieć wczoraj wieczorem.Martwił sięniczym owca o jagnię.Poczuła, że się czerwieni, więc naciągnęła suknię przez głowę,aby schować się przed wzrokiem Hetty.- Zlicznie wyglądasz, pani. Alena zbyła ten komplement wzruszeniem ramion.Nigdy niemyślała o strojach.Najczęściej chodziła w spódnicy do konnej jazdy iskórzanych butach.- Czyja to suknia?- Należała do lady Ellen.Nosiła ją, gdy była młoda.- Matka Iaina? Jesteś zupełnie pewna, że powinnam nosić jejstroje? Iain nie będzie się gniewał?Hetty wzięła ze stołu szczotkę do włosów.Zaczęła czesać Alenę.- Na pewno nie.Edwina twierdzi, że mu się spodobasz.Mam siępodobać? - pomyślała Alena.Przypomniało jej się pytanie, którechciała zadać od przyjazdu do Braedun Lodge.- A nie byłoby lepiej, gdyby suknie lady Ellen trafiły do jegożony?Z zapartym tchem czekała na odpowiedz Hetty.- Iain nie jest żonaty.Nie ma nawet kochanki.Nie to co Gilchrist.Ten to potrafi.- Hetty spojrzała na nią spod oka.- Kto to jest Gilchrist?- Gilchrist Mackintosh, młodszy brat Iaina.Przystojny jak diabli.Drugiego takiego w życiu nie widziałam.Oczywiście poza moimWillem.Obie podskoczyły, słysząc trzask pękających desek na dziedzińcu.W powietrze wzbiło się głośne rżenie konia i chór męskich okrzyków.Alena szybko podbiegła do okna i wyjrzała na zewnątrz.Czarny ogier szalał po zagrodzie.Stawał dęba i napinał rzemień,na którym był uwiązany.Duncan i podobny do niego młodzieniecusiłowali uspokoić rozhukane zwierzę.Niestety, bezskutecznie.Alena z przerażeniem spojrzała na małego chłopca, najwyżejczternastoletniego, który niebezpiecznie blisko podszedł do konia.Duncan machnął ręką, aby go przepędzić, ale chłopak nie cofnął sięani kroku.- Co to za malec, Hetty?- Zwięci pańscy, miejcież nas w swojej obronie! To ConallMackintosh, najmłodszy brat Iaina.Ogier znów stanął dęba, a chłopiec podszedł jeszcze bliżej.Alena,nie myśląc wiele, pędem wypadła z izby, boso zbiegła po schodach iwyskoczyła na dziedziniec.Koń zarżał.Chłopak uchylił się przeduderzeniem kopyt i próbował pochwycić rzemień. - Conall! - Głos na pewno należał do Iaina, ale samegonaczelnika nie było widać w pobliżu.- Odejdz stamtąd natychmiast!Chłopak nie zwracał uwagi na nawoływanie brata.Koń był bliskipaniki.Gęstniejący tłum gapiów wprawiał go w przerażenie.Conallznów sięgnął ręką do rzemienia.Alena dobrze wiedziała, że ogierstanie dęba.- Nie podchodz bliżej! Doskoczyła, złapała chłopaka i szarpnęłago w tył.Oboje padli na ziemię.Przez krótką, okropną chwilęmyślała, że wszystko na nic.Kopyta gruchnęły o ziemię, o kilka caliod głowy chłopca.Nie było więcej czasu.Po oczach konia poznała, że dalej będzieszalał.Zerwała się, wyciągnęła sztylet i przecięła rzemień.Ogier byłwolny.Jednym płynnym ruchem złapała go za grzywę i wskoczyła muna grzbiet.Chwilę pózniej rzucił się do biegu.Alena umiała jezdzić konno po mistrzowsku.Bez siodła, bez wodzy, popędziła karosza wokół zagrody.Czuła,że zwierzę z wolna się uspokaja.Poklepała go po spoconej sierści iszepnęła mu coś do ucha cichym i łagodnym głosem.Zwolnił biegu.Duncan złapał Conalla i odciągnął na bok.Alena spojrzała naniego.Wzruszyła ramionami.- A niech mnie! - mruknął starszy mężczyzna i pogłaskał siwąbrodę.Ten dzień miał się zacząć w zupełnie inny sposób.Ogier szedł powoli.Alena dopiero teraz zauważyła Iaina,stojącego samotnie w bramie zagrody.Tłum otaczał go kręgiem, wpewnym oddaleniu.Przypuszczała, że Iain wcale nie pochwalał jejwyczynu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •