[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Weisl był oficeremarmii austriackiej (a potem został między innymi dowódcą artyleriiizraelskiej na pustyni Negew).Ten bardzo sympatyczny, żądny przygódczłowiek stanie się pózniej jednym z moich najbliższych przyjaciół.Podczas swoich studiów w Wiedniu należał do mojej korporacji Unitas,a w 1924 roku, kiedy go poznałem, był korespondentem  Neue FreiePresse na Bliskim Wschodzie.Zorientowawszy się, że partia syjonistyczna w Wiedniu jest w rękach płatnej biurokracji, której zależy przede wszystkimna utrzymaniu stanowisk, %7łabo i jego zwolennicy postanowili pozyskaćsobie korporacje stanowiące rezerwuar młodzieńczej energii, trwonionejteraz na jałowe zbieranie składek.Von Weisl szturmem zdobył Unitas.Po trzech spotkaniach dyskusyjnych przeszliśmy jak jeden mąż podsztandary  syjonistycznych aktywistów.%7łabotyński został wybranyna honorowego członka korporacji, który to tytuł nadano dotąd tylkoHerzlowi i Nordauowi, i zamówiono dla niego złotą odznakę.W maju1924 roku, z wyłożonym aksamitem pudełkiem z odznaką honorowegokorporanta, pojechałem na stację graniczną Lundenburg  trzecią klasą,ale w świetnym nastroju.Towarzyszył mi przypominający Falstaffa Puttl , którego bali się wszyscy pangermaniści.Na zatłoczonymperonie rozpoznaliśmy %7łabotyńskiego na podstawie fotografii wychodził z austriackiego urzędu celnego z Boską komedią w oryginalepod pachą[5].Przypadło mi krępujące zadanie powitania go w Austriii przypięcia mu do płaszcza naszej odznaki na oczach zdumionychpodróżnych i urzędników celnych.Puttl i ja, wyglądający jak Dawidi Goliat, mieliśmy na sobie fioletowo-biało-złote szarfy korporacyjne.Z ulgą stwierdziłem, że  %7łabo wygląda raczej jak Dawid.Zachował siębardzo uprzejmie i kilkoma życzliwymi słowami podziękowałza zaszczyt.Zaprotestował dopiero wtedy, gdy Puttl próbował przepasaćgo szarfą.Schował ją do kieszeni, tłumacząc, że mogłaby wystraszyćkelnera w wagonie restauracyjnym, do którego nas zaprosił.Pózniejzwierzył mi się, że rzadko kiedy bywał tak zażenowany jak w owejchwili.Od razu mnie polubił i po zakończeniu krótkiego pobytuw Wiedniu zabrał mnie do Czechosłowacji jako sekretarzai współprelegenta na dalszy ciąg swojego cyklu odczytów.W ten sposóbznalazłem się na wojennej ścieżce prowadzącej do Syjonu.Tragedia %7łabotyńskiego, który głośno opowiadał sięza utworzeniem państwa żydowskiego po obu brzegach Jordanu,polegała na tym, że o dobre kilka lat wyprzedził swój czas.Istniałazasadnicza różnica temperamentów między nim a syjonistycznymprzywództwem, którego uosobieniem był dr Weizman.Przywódcyzaklinali się na wszystkie świętości, że syjonizm nie dąży do utworzeniapaństwa żydowskiego; sama nazwa została usunięta z oficjalnej frazeologii syjonistycznej.Za kulisami jednak cytowano słynne słowaWeizmana:  Zawsze o tym myśleć, nigdy o tym nie mówić.Tak więcoficjalna dyplomacja syjonistyczna pukała do kuchennych drzwi,tymczasem %7łabotyński dobijał się do drzwi frontowych.Z perspektywyczasu wydaje się, że obie taktyki były konieczne do osiągnięcia celu.Bez ostrożności i makiawelizmu oficjalnego przywództwa z jednejstrony i kawaleryjskich szarż opozycji %7łabotyńskiego oraz jejspadkobierców, terrorystów, z drugiej, ruch syjonistyczny albo osiadłbyna mieliznie, albo poniósłby heroiczną klęskę.Ale jest to mądrość po fakcie.W 1924 roku, gdy zaangażowałemsię w działalność syjonistyczną, wszystko było dla mnie jasne i proste:my, opozycja, mamy rację, a reszta się myli.Im bardziej pochłaniała mnie polityka, tym mniej czasupoświęcałem studiom.Po trzecim semestrze przestałem praktyczniechodzić na wykłady.Przed egzaminem zamknąłem się na tydzień lubdwa w pokoju, kułem po całych nocach i jakoś udało mi się zdać.Aleczytanie o maszynach parowych, sprężarkach, liniach wysokiegonapięcia, prądnicach, wytopie stali i próbach wytrzymałości materiałównudziło mnie coraz bardziej.Inżynieria społeczna była znacznieciekawsza od inżynierii materiałowej.A nauki stosowane miały przecieżbardzo słaby związek z tajemnicami wszechświata.Wieczorami chodziłem na zebrania polityczne i brałem udziałw bardzo przyjemnej działalności korporacyjnej.W ciągu dnia, zamiastsłuchać wykładów, zaszywałem się w bibliotece uniwersyteckieji czytałem o sprawach nie mających nic wspólnego ze studiami aniz polityką.Odkryłem Freuda.Przeczytawszy prawie wszystko,co do owego czasu opublikował, sięgnąłem po pismapsychoanalitycznych odstępców, Adlera, Stekela i Junga, a potempo dzieła z zakresu psychiatrii, psychologii eksperymentalneji psychologii sztuki.Jednocześnie starałem się śledzić na bieżącorewolucyjne odkrycia w dziedzinie fizyki teoretycznej, które też byłybardzo odległe od przedmiotu moich studiów.A więc u progudwudziestego roku życia rozdwojenie mojej osobowości i aspiracji stałosię jeszcze wyrazniejsze.Jedna połowa była fanatyczna, nietolerancyjnai zdeterminowana, a druga roztapiała się w  oceanicznym uczuciu. Kiedy miałem osiemnaście albo dziewiętnaście lat, mój ojcieczbankrutował.Nigdy już się nie podzwignął.Wkrótce po opuszczeniudomu rodzinnego musiałem wziąć rodziców na utrzymanie.Wszystko, co ojciec robił, robił w wielkim stylu, i nie inaczej byłoz bankructwem.Po przeprowadzce do Wiednia został prezesem nowoutworzonej firmy importowej.Miał samochód służbowy, któryw Wiedniu 1919 roku był ewenementem, i mieszkał w apartamenciew hotelu Grand, stanowiącym szczyt wiedeńskiego szyku.Wszystko tooczywiście było zbyt piękne, aby mogło długo trwać.Po roku lub dwóchojciec odszedł z firmy, aby założyć własny interes, i apartament w hoteluGrand zamienił najpierw na umeblowane mieszkanie w arystokratycznejdzielnicy Belvedere, a potem na pokoje w pensjonacie w znacznie mniejreprezentacyjnej dzielnicy Alsergrund.W okolicach roku 1922 ojciec wszedł w spółkę ze starą firmąimportową pana W.Wierny swej maksymie robienia interesów  w styluamerykańskim , nie zawarł ze wspólnikiem żadnej umowy, całeprzedsięwzięcie opierało się na wzajemnym zaufaniu.Ale były to lataszalejącej inflacji, kiedy musiano oszukiwać, aby przeżyć, gdy szacownepanie domu szły na ulicę, żeby utrzymać rodzinę, a renomowane firmywdawały się w spekulacje walutowe.Ten sabat czarownic, któryna zawsze zniszczył ciało i duszę środkowoeuropejskiegomieszczaństwa, wytworzył trujące jady totalitarnych ideologii; był topoczątek końca cywilizowanego życia nad Dunajem i na wschódod Renu.Nic więc dziwnego, że pan W., potomek kilku pokoleńszacownych kupców, uległ pokusie oszukania mojego prostodusznegoojca.Mechanizm oszustwa był bardzo prosty: transakcje finansowefirmy księgowano kilka dni lub tygodni przed ich zawarciem lub po nim.Wobec gwałtownych zmian kursowych, które powodowała inflacja,machinacje te wystarczyły, aby pokazny zysk stał się na papierze dużąstratą.Księgi rachunkowe prowadził stary i zaufany buchalter firmy panaW., więc mój ojciec nigdy ich nie sprawdzał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •