[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Ale wię-cej nie mówcie do mnie takim tonem.Co zrobić, na przykład? Co zrobić?  Reynolds wyraznie walczył o to, żeby zachować spokój.Znalezć przyjemniaczka, który to zrobił. Będzie to bardzo trudne  ocenił Mallory. Moim zdaniem, niemożliwe.Jeżeli przyszedł z zewnątrz, to do tej pory odszedł już stąd daleko i oddala się odnas z każdą chwilą.Obudzcie Andreę, Millera i Grovesa i każcie im tu przyjść,sierżancie.A potem pójdziecie do majora Broznika i powiecie mu, co się stało. A pewnie, że im powiem  rzekł z goryczą Reynolds  i powiem również,że gdyby pan mnie posłuchał, to by do tego nie doszło.Ale nie, skądże znowu,pan nie będzie słuchał. No więc wy mieliście rację, a ja się myliłem.A teraz wykonajcie polecenie.Reynolds zawahał się, najwyrazniej bardzo bliski otwartego buntu.Na jego za-gniewanym obliczu malowały się na przemian to podejrzliwość, to nieposłuszeń-stwo.Jednakże coś szczególnego w minie Mallory ego sprawiło, że przeważyłw nim umiar i uległość, skinął więc tylko ponuro, nieprzyjaznie głową, odwróciłsię i odszedł.Mallory zaczekał, aż skręci za róg baraku, wyjął latarkę i bez większych na-dziei zaczął przeszukiwać ubity śnieg przed wejściem.Jednakże niemal zaraz po-tem znieruchomiał, pochylił się i przysunął latarkę blisko ziemi.Zlad odciśniętej stopy był zaiste bardzo fragmentaryczny, obejmował zaledwieprzednią część podeszwy prawego buta.Odcisk zawierał dwa  ptaszki , z któ-rych pierwszy miał wyrazną przerwę.Mallory przyśpieszył kroku idąc tam, gdziewiódł odcisk szpiczastego noska, i napotkał jeszcze dwa identyczne karbowane,słabo odciśnięte, ale łatwe do rozpoznania nacięcia, zanim zmarznięty śnieg za-stąpiła zmarznięta ziemia obozowiska  grunt tak twardy, że nie zachowującyżadnych śladów stóp.Mallory wrócił po własnych śladach, starannie zacierającwszystkie trzy odciski czubkiem buta, i przy baraku radiowym znalazł się zaled-wie o sekundy przed Reynoldsem, Andreą, Millerem i Grovesem.Wkrótce potemdołączył do nich major Broznik z kilkoma innymi partyzantami.Przeszukali wnętrze baraku radiowego, ale nie znalezli nic zdradzającego toż-samość mordercy.Centymetr po centymetrze obejrzeli ubity śnieg wokół chaty,68 z tym samym całkowicie negatywnym skutkiem.Potem zaś, wzmocnieni już li-czebnie przez kilkudziesięciu zaspanych partyzantów, przeszukali jednocześniei zabudowania, i las wokół obozowiska  ale ani sam obóz, ani otaczające godrzewa nie wydały żadnych tajemnic. Na tym możemy zakończyć  zdecydował Mallory. Wymknął się. Na to wygląda  zgodził się major Broznik.Był głęboko zatroskanyi okropnie zły, że coś takiego wydarzyło się w jego obozie. Na resztę nocytrzeba zdwoić warty. Nie ma potrzeby  odparł Mallory. Nasz znajomy nie wróci. Nie ma potrzeby!  powtórzył Reynolds, małpując go bezlitośnie. Codo tego biedaka Saundersa też nie było, pana zdaniem, potrzeby.I gdzie on jestteraz? Zpi spokojnie w łóżku? Diabła tam! Nie ma.Andrea mruknął ostrzegawczo, zrobił krok w stronę sierżanta, ale Mallorypowstrzymał go krótkim, pojednawczym gestem prawej ręki. Oczywiście, zależy to wyłącznie od pana, majorze  powiedział. Prze-praszam, że z naszego powodu pan i pańscy ludzie macie bezsenną noc.Do zoba-czenia rano. Uśmiechnął się z przymusem. Chociaż to przecież już niedługo.Odwrócił się, żeby odejść, i wówczas spostrzegł, że drogę zastąpił mu sier-żant Groves, którego zazwyczaj zadowolona mina była w tej chwili lustrzanymodbiciem zawziętej wrogości Reynoldsa. A więc wymknął się, czy tak?  spytał Groves. Wymknął się do wszyst-kich diabłów i przepadł.I na tym koniec?Mallory otaksował go spojrzeniem. No, niezupełnie.Tego bym nie powiedział.Niedługo znajdziemy go. Niedługo? Prędzej niż skona ze starości. W ciągu doby?  spytał Andrea, wpatrując się w Mallory ego. Szybciej.Andrea skinął głową, a potem wraz z Mallorym odwrócił się i odszedł w stronębaraku gościnnego.Reynolds z Grovesem  oraz stojący tuż za ich plecami Mil-ler  śledzili wzrokiem dwójkę odchodzących, a potem spojrzeli sobie w nadalściągnięte i zachmurzone twarze. Spójrz tylko na tę przemiłą parkę poczciwców.Są kompletnie przybici lo-sem biednego Saundersa. Groves pokręcił głową. Nic ich to nie obchodzi.Po prostu nic. Och, tego bym nie powiedział  wtrącił nieśmiało Miller  po prostu nieokazują tego po sobie.A to zupełnie co innego. Twarze jak u Indian  mruknął Reynolds. Jednego słowa żalu z powoduśmierci Saundersa. No, bo to przecież banał, a różni ludzie różnie reagują.Owszem, żal i gniewto naturalna reakcja w takich wypadkach, ale gdyby Andrea i Mallory tracili czasreagując w ten sposób na wszystko, co ich spotyka, to załamaliby się kompletnie69 dawno temu.A więc przestali na to reagować w taki sposób.Robią, co należy.Tak jak zrobią co należy z mordercą waszego przyjaciela.Być może to do was niedotarło, ale przed chwilą wysłuchaliście wyroku śmierci. A ty skąd to wiesz?  spytał niepewnie Reynolds.Kiwnął głową w stronęMallory ego i Andrei, którzy właśnie wchodzili do baraku gościnnego. Skądwiedzą to oni? Nie zamienili ani słowa. Telepatia. Jak to  telepatia ? Za dużo trzeba by wyjaśniać  odparł ze znużeniem Miller. Zapytajciemnie o to rano. VI.Piątek, godz.08:00 10:00Korony wysokich sosen, ich gęste, splecione, ośnieżone konary tworzyły pra-wie nieprzenikalne sklepienie, które skutecznie zasłaniało widok z przycupnię-tego na dnie jamy obozu majora Broznika na przebłyskujące na ułamki sekundniebo w górze.Nawet przy pełni księżyca w letni dzień na dole panował w najlep-szym razie półmrok  takiego zaś ranka jak dzisiejszy, w godzinę po świtaniu,przy śniegu sypiącym z zachmurzonego nieba, natężenie światła niewiele różniłosię od tego o dwunastej w rozgwieżdżoną noc.W baraku służącym za jadalnię,gdzie Mallory i jego oddział jedli śniadanie z majorem Broznikiem, było wyjąt-kowo ciemno, a mrok bardziej potęgowały niż rozpraszały dwie kopcące lampy,będące tu jedynymi prymitywnymi zródłami światła.Ponurą atmosferę znacznie pogłębiało zachowanie się i miny siedzących przystole.Jedli w posępnej ciszy, z opuszczonymi głowami, przeważnie nie patrzącna siebie.Wypadki minionej nocy bardzo wszystkich poruszyły, ale nikogo aż takbardzo, jak Reynoldsa i Grovesa, których twarze wyraznie zdradzały szok, jakimbyło dla nich zamordowanie Saundersa.Nie tknęli jedzenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl