[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poprzebijane ptaki i anioły leżały na dachach, a jeden Srebrnomieczywpadł przez dachdo seraju, zostawiając drogę ucieczki dla dziesiątek kobiet, któreczmychały w popłochu.Wiele z nich miało w brzuchach dzieci Jorama,inne niosły dzieci w ramionach.O świcie z Miecza został tylko stalowy szkielet, szkło zniknęło,warstwa po warstwie, labirynt korytarzy rozpadł się, klatki z ptakami,malowane parawany i podesty łóżek rozpłynęły się, jakby nigdy nieistniały.Dzień - olśniewający, bezchmurny - stał się mozaiką ciszy iprzerażenia, pospiechu, plotek i ciał oblewanych przez wodę nadalekich plażach Thisalene.Co się stało?Mówiło się, że imperator zginął z rąk Pomoru Dzikich, następcatronu także.Nikogo więc nie zaskoczyło, że Pomór i jego bękarcia braćzniknęli ani że Srebrnomieczy, którzy przeżyli tę noc i wpadli dobaraków Bastardów, zastali je opustoszałe i nigdzie w Astrae nie zostałślad po choćby jednym z nich.Nie było ich nigdzie indziej w Astrae.Bastardzi odlecieli zchmurami, mówiło się.Ale nie odlecieli.Chmury popłynęły na odległy kraniec świata,gdzie młoda królowa Stelian odłożyła diadem ze skarabeuszem,odrzuciła w tył czarne włosy i wysłała swoich mędrców, żeby odnalezlizródło niezwykłego zjawiska.A co do Bastardów, to polecieli do jaskiń Kirinów, żeby tam czekaćna ich brata Akivę, siódmego tego imienia, i oddać mu siebie i swojemiecze.Lekarstwo na marazmUzuję się jak mucha uwięziona między szybami i ledwie żywa-wydusiła Zuzana głosem tak przyklapniętym, jak jej włosy.- Dokładnie tak - zgodził się Mik.- Wachluj szybciej.To była kolej Zuzany na obsługę wachlarza, czyli wyschniętych liścipalmowych, które znalezli na dachu hotelu.Mik miał na sobie tylkoszorty, siedział na krześle z nogami na łóżku i odchylał się, żebyodsłonić szyję na powiew chłodnego powietrza.- Jesteś boginią cyrkulacji - pochwalił ją.- A ty jesteś okazem spoconej męskości.Zmiech Mika byłprzytępiony upałem.- Przez tydzień żyłem otoczony klatami żołnierzy potworów i wiem,że jeśli jestem okazem czegokolwiek, to tylko wymoczka.- Nie jesteś wymoczkiem.- Wachlarz wędrował w górę i w dół, aZuzana formułowała komplement.To prawda, że otoczenie torsów jakze stali i bicepsów większych niż jej głowa rzuciło nowe światło nafizyczność Mika, ale naprawdę, komu byłby potrzebny taki wielkimięsień? No, chyba że ktoś zajmował się zabijaniem aniołów, wtedyowszem, może się przydać.Powiedziała Mikowi: -Masz idealnemięśnie skrzypka.- Tak, a ty operatorki marionetek.Chimery powinny się wstydzić!Przestała wachlować i opadła na łóżko.To było niewygodne łóżko wtanim hotelu i od upadku na materac zazgrzytały jej zęby.- Aua - jęknęła bez przekonania.- Hej! Nie jesteś jeszcze nawet w połowie swojej zmiany!- Wiem, ale pogrążyłam się w marazmie.- Akurat teraz?- Właśnie teraz.Wiedziałeś, że tak się skończy.Mik pozwolił krzesłu opaść na wszystkie cztery nogi i wykorzystałten moment do rzucenia się na łóżko obok niej.- Aua - zamruczała znowu.- Znam lekarstwo na marazm - oznajmił Mik, usiłując doto-czyć siędo niej, ale zwątpił w połowie i położył się na plecach.-Ale jest na toza gorąco.- Stanowczo za gorąco - zgodziła się Zuzana, która nie miaławątpliwości, jakie lekarstwo ma na myśli Mik.- Jakim cudem w tymkraju w ogóle są mieszkańcy? Kto robi dzieci w takim upale?- Więc jedzmy - podchwycił.- Nad morze.Do domu.Do Australii.Nie wiem.Dlaczego wciąż tu jesteśmy, Zuze?Tutaj, czyli w Ouarzazate, największym mieście w południowymMaroku.Wyglądało jak scenografia żywcem wyjęta z Mumii czypodobnego filmu, co było o tyle prawdopodobne, że miasto byłożywym studiem filmowym na skraju Sahary.Było trochę wyblakłe,bardzo gorące i choć ich hotel rzekomo miał klimatyzację, włączałasię co najwyżej w środku nocy, czego nie zauważali, bo noce były tuwystarczająco chłodne, żeby leczyć marazm i zasiedlać ojczyznę.Dlaczego wciąż tam byli, cały dzień po niewidzialnej ucieczce zzamku potworów, ze stopami świeżo zmasakrowanymi od marszu iofiarnymi siniakami, które dopełniały ich chwalebnego wyglądu?- Nie chcę wracać - przyznała Zuzana cichutko.- Z powrotem doturystów, sekt anielskich, marionetek i prawdziwego życia? -Marudziła, świetnie o tym wiedziała.- Chcę robić potwory, czarować ipomagać Karou.- To też jest prawdziwe życie - oznajmił.- A co ważniejsze,prawdziwa śmierć.To zbyt niebezpieczne.- Wiem - przytaknęła i wiedziała, ale nie mogła znieść myśli ozostawieniu Karou tutaj.Jeśli Thiago już raz ją zabił, skąd mogławiedzieć, że nie zabije jej znowu? - Czemu do cholery ona nie matelefonu? - sarkała.Karou była bogata, nie mogła się szarpnąć natelefon satelitarny czy coś w tym stylu? Nieważne.Jeśli Zuzanamiałaby pewność, że jej przyjaciółce nic nie grozi, ona też byodetchnęła.Co nie znaczy, że przestałaby marudzić.Zgodziła się opuścić kazbę i oto znalazła się tutaj.Niech będzie.Alenie obiecywała, że wyjedzie z kraju.Nie mogła pozbyć się wrażenia, żejeśli oddalą się jeszcze trochę, cały czar zeszłego tygodnia pryśnie i niezostanie jej nic poza szaloną historią, którą będzie mogła opowiadaćwnukom, o tym jak przez tydzień mieszkała w wielkim zamku z piaskuna skraju Sahary, była asystentką wskrzesicielki i tworzyła ogromnychuskrzydlonych żołnierzy na wojnę toczącą się w innym świecie.A wnuki będą za jej plecami stukać się w czoło, bo przecież to było,do diabła, kompletne wariactwo.A wtedy co? Nie będzie miała innego wyjścia, jak stać się nie-widzialna, bo przecież już to umiała, o mój Boże! i przetrzepać ichniewdzięczne karki zwiniętą gazetą, a oni będą z krzykiem biegać pojej cuchnącej kapustą babcinej kuchni.- Będę najwredniejszą babcią na świecie - wymruczała zrzędliwie ijakby z pewną tęsknotą.- Co?- Nic.- Przekręciła się na brzuch i padła twarzą w poduszkę.Wrzasnęła w nią, zaczerpnęła pełne usta zatęchłego smrodku i na-tychmiast zapragnęła włożyć język pod kran z bieżącą wodą.Napewno poszewka została wyprana po poprzednim gościu, oceniła.Napewno.Dlatego smakuje jak brudna ludzka głowa.Mik położył rękę na jej plecach i coś rysował.Odwróciła się doniego.- Maluję w twoim pocie - poinformował.- To było serce.- Serce z potu.Jak romantycznie.- Chcesz romantyczności? Proszę bardzo.Co teraz napiszę? Poczułakoniuszek jego palca przesuwający się na skórze i mówiła na głoskażdą literę, jaką rozpoznała.- Z-U-Z-A-N-O.Zuzano.C-Z-Y.Czy.W-Y-J-D-Z-I-E-S-Z.-Zrobiła przerwę.- Wyjdziesz.- Leżała bez ruchu i wsłuchiwała się wdotyk następnej litery. Z".- Zamilkła.Patrzyła na twarz Mika.Uśmiechał się do siebie chytrze, skupiony był na pracy.Na szczęcemiał jasny kilkudniowy zarost.Promień słońca wpadał przezwyłamaną listewkę w okiennicy i oświetlał jego rzęsy, wyglądały nazakurzone światłem.- Z - wykrztusiła w końcu.O mój Boże, Zuzano.czy wyjdziesz z.Serce zaczęło jej walić.Czy on to czuł, dotykając jej pleców?Kiedy rozmawiali o małżeństwie jeszcze w Pradze, opierała się.Nocóż.Zawstydziła się, że przyłapał ją na takich myślach, to nie było wjej stylu, nie była laską, która marzy o ślubnej sukni, a poza tym byłajeszcze za młoda.Poczuła A".- A - wyszeptała.Ręka Mika zamarła.- yle - skomentował.- To było E.- E? Nie tak się pisze.- Przerwała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]