[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sarze zwykle udawało się dopiąć swego.Wykopała nawet z szafy w pokojuVolfa trzy książki należące niegdyś do matki Sanzo, stare powieści w szkolnych wyda-niach.Lisha, która sprawiała wrażenie bardzo skrępowanej, natychmiast zaczęła czytaćjedną z nich, Młodego Liyve Karantaya.Z początku czytała nieco schrypniętym gło-sem i nerwowo, wkrótce jednak zainteresowała ją treść książki.Wyszła, zanim Sara i Al-brekt wrócili do domu, mówiąc: Czy mam przyjść jutro?Jeśli chcesz odparł Sanzo. Podoba mi się twój głos.Trzeciego popołudnia ta długa, łagodna, romantyczna opowieść zupełnie ją oczaro-wała.Sanzo, znudzony, lecz spokojny, słuchał cierpliwie.Przychodziła mu czytać dwalub trzy razy tygodniowo, kiedy nie potrzebowała jej matka; Sanzo zaczął przychodzićdo domu przed czwartą, na wszelki wypadek, gdyby przyszła. Podoba ci się ten Liyve powiedział pewnego dnia, kiedy Lisha zamknęła książ-kę.Siedzieli przy stole w kuchni.Było duszno i cicho, zapadł wieczór po długim, wrze-śniowym dniu. Och, on jest taki nieszczęśliwy odparła z takim współczuciem, że po chwi-li sama się z siebie roześmiała.Sanzo uśmiechnął się.Uśmiech odmienił jego przystoj-ną, skupioną twarz, ożywił ją.Sięgnął ręką, natrafił na książkę i leżącą na niej dłoń Li-shy.Przykrył ją swoją dłonią. Dlaczego lubisz go z tego powodu? Nie wiem!Wstał gwałtownie i obszedł stół, aż stanął przy jej krześle, tak że nie mogła wstać.Najego twarz powrócił zwykły wyraz skupienia. Czyjestjuż ciemno? Nie.Mamy wieczór. Chciałbym cię zobaczyć powiedział i lewą ręką niepewnie dotknął jej twarzy.Dziewczyna wzdrygnęła się na ten bardzo delikatny dotyk, a potem zamarła w bezru-29chu.Sanzo ujął ją za ramiona, znów początkowo niepewnie, a potem mocniej, i posta-wił ją na nogi.Drżał; ona stała spokojnie w jego ramionach, przyciśnięta do niego.Uca-łował jej usta i twarz, jego ręka zaczęła walczyć z guzikami jej bluzki, po czym Sanzo na-gle ją puścił i odwrócił się.Lisha zaczerpnęła głęboko powietrza, jakby szlochała.Wokół nich krążył słaby wrze-śniowy podmuch wiatru, wpadający przez otwarte okno w innym pokoju.Wciąż stałodwrócony tyłem i Lisha powiedziała: Sanzo. Lepiej już idz rzekł. Nie wiem.Przepraszam cię.Nie wiem, Lisho.Stała przez chwilę, a potem pochyliła się i dotknęła ustami jego dłoni spoczywającejna stole.Wzięła chustę i wyszła.Kiedy zamknęła za sobą drzwi, zatrzymała się na pode-ście schodów.Przez moment nie było słychać żadnego dzwięku, a po chwili dobiegło jąz mieszkania szuranie krzesła po podłodze oraz gwizdana melodia; tak bardzo przytłu-miona, że Lisha nie była pewna, czy dochodzi zza tych drzwi.Ktoś wchodził po scho-dach i dziewczyna zbiegła na dół, lecz melodia utkwiła jej w głowie; znała słowa tej sta-rej piosenki.Nuciła ją, przecinając podwórko.Dwóch żebraków na ulicy się spotkało:Daj mi chleba, bracie, bo mam za mato!Po dwóch dniach przyszła znowu.%7ładne z nich nie miało wiele do powiedzenia,więc od razu zaczęła czytać.Dotarli do rozdziału, w którym chorego poetę Liyvego od-wiedza w jego mansardzie hrabianka Luisa; rozdział nosił tytuł Pierwsza noc.Lishamiała sucho w ustach i kilka razy słowa utknęły jej w gardle. Muszę się napić wody powiedziała, ale po nią nie poszła.Kiedy wstała, Sanzoteż wstał i kiedy zobaczyła, że wyciąga rękę, ujęła ją.Tym razem w jej akceptacji była jedna niewyrazna chwila, ruch stłumiony zanim gouczyniła, zanim poznała, że się czemuś oparła. Dobrze szepnął i jego ręce stały się delikatniejsze.Dziewczyna miała zamknięteoczy, a on otwarte; stali tak nie w blasku lampy, lecz w ciemności i w samotności.Następnego dnia spróbowali czytać, ponieważ wciąż nie mogli ze sobą rozmawiać,lecz lektura skończyła się wcześniej niż poprzednio.Potem przez kilka dni Lisha byłapotrzebna w pralni.Przy pracy śpiewała piosenkę.Idz do piekarza, poproś go o klucz,Jak ci go nie da, powiedz, że czekam już.Jej matka nachylona nad balią podjęła melodię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]