[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przypadkowa uwaga o drzewach - podczas próby Ransomaprzybliżenia im produkcji papieru - wypełniała im jakąś lukę w jego lakonicznych odpowiedziachna pytania z dziedziny botaniki; opis ziemskiej nawigacji wyjaśniał im parę problemów z zakresumineralogii; opis maszyny parowej dawał im wiedzę na temat ziemskiego powietrza i wodywiększą od tej, jaką miał kiedykolwiek on sam.Już na początku zdecydował, że będzie całkowicieszczery, bo teraz czuł, że zatajanie czegoś jest niegodne hnau, a także daremne.Sorny byłyzdumione tym, co powiedział im o ludzkiej historii - o wojnach, niewolnictwie i prostytucji.- To dlatego, że oni nie mają Ojarsy - zauważył jeden z uczniów.- To dlatego, że każdy z nich chce sam być małym ojarsą - powiedział Augray.- I nie może być inaczej - rzekł stary sorn.- Zawsze musi być jakaś władza, ale jak stworzeniemoże władać samym sobą? Maleldil rządzi eldilami, eldile hnau, hnau zwierzętami.Te stworzenianie mają eldilów.Są jak ktoś, kto próbuje podnieść samego siebie za wł osy, albo ktoś, kto chcezobaczyć cały kraj, będąc na jednym z nim poziomie, jak samica, pragnąca urodzić małe bez samca.Dwie sprawy szczególnie ich zdumiewały.Jedna - to niewiarygodnie wielka (według nich)ilość energii, jaką ludzie zużywają na tworzenie i posiadanie rzeczy.Druga zaśto fakt, że na Ziemijest tylko jeden rodzaj hnau.Uważały, że niewątpliwie ma to daleko idą ce skutki, przejawiające sięw zaniku wzajemnej sympatii i zawężeniu horyzontu myślowego.- Wasze myśli muszą być na łasce waszej krwi - powiedział stary sorn.- Nie możecie ichporównywać z myślami płynącymi w innej krwi.Była to dla Ransoma rozmowa bardzo męcząca i przykra.Ale kiedy w końcu położył się dosnu, nie myślał o ludzkiej nędzy lub o swojej ignorancji.Myślał o pradawnych puszczachMalakandry i o tym, jak by to był o, gdyby wzrastał tu, widząc wciąż kilka mil od siebie ó wbajecznie kolorowy kraj, do którego nigdy nie można dotrzeć, a który kiedyś był zamieszkany.Rozdział 17Wczesnym rankiem Ransom znowu zajął miejsce na ramieniu Augraya.Wędrowali ponadgodzinę przez te same jasne pustkowia.Daleko, na północy, niebo zapłonęło podobną do chmurywielką masą matowej czerwieni, pędzącą na zachód jakieś dziesięć mil ponad pustkowiem.Ransom, który nigdy dotąd nie widział chmury na malakandryjskim niebie, zapytał, co to jest.Sornwyjaśnił, że to piasek z wielkich północnych pustyń niesiony przez wiatry.Często się zdarza, aniekiedy kurzawa wznosi się na siedemnaście mil i opada gdzieś w handramicie jako oś lepiającaburza piaskowa.Widok tej groz nej, skłębionej masy pędzącej przez nagie niebo uświadomiłRansomowi, że naprawdę znajduje się na zewnątrz Malakandry, że nie przebywają już w jakimśświecie, lecz pełzają po powierzchni obcej planety.W końcu chmura opadła i wybuchła gdzieśdaleko na zachodnim horyzoncie, a czerwona poświata, przypominająca łunę pożaru, długo jeszczenad nimi wisiała, dopóki cały ten obszar nie zniknął za zakrętem doliny.Teraz otworzył się przed nimi nowy widok.Przypominało to na pierwszy rzut oka ziemskikrajobraz szarych podgórskich grzbietów, podnoszących się i opadających jak morskie fale.Dalekopoza nimi piętrzyły się na tle granatowego nieba pionowe ś ciany i wieżyce znajomych zielonychskał.W chwilę pózniej Ransom dostrzegł, że to, co brał za pasma wzgórz, było pożłobionąpowierzchnią kożucha błękitnoszarej mgły zalegającej nad rozległą doliną.Mgła rozwiewała sięszybko, gdy z górskich wyżyn zstępowali w dół, do handramitu, a już teraz przeświecały przez niąbarwne zarysy kraju leżącego na dnie kanionu.Droga w dół stawała się coraz bardziej stroma
[ Pobierz całość w formacie PDF ]