[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Marco, co z tobą?Książę westchnął.- Nic konkretnego.Tylko.Widzisz, ja wyczuwam niebezpieczeństwo.Smith i Castillo popatrzyli na niego nie rozumiejąc, o co chodzi.Pozostałych, bardziejjuż nawykłych do zachowań Marca, jego słowa szczerze zmartwiły.Wkrótce otrzymali odpowiedz, skąd się biorą jego przeczucia.Do jadalni wszedł kilkunastoletni syn gospodarzy.Z wahaniem podszedł do Indry,która widocznie budziła w nim najwięcej zaufania.Bo poza tym w sali znajdowało się tyludziwnych ludzi.Chińczycy i Murzyni, Indianie oraz dwie ogromne istoty w ogóle do nikogoniepodobne, i jeden mężczyzna taki przystojny, że człowiek nie miał odwagi na niego patrzeć.- Mama uważa, że powinienem państwu powiedzieć - oznajmił chłopiec.- Nie wiem,czy to ma jakieś znaczenie, ale kiedy przed chwilą wracałem ze wsi, to widziałem.choć tonie jest sezon łowiecki, i w ogóle żadnych zwierząt nie ma, to w jałowcach dookoła naszegodomu leży mnóstwo mężczyzn z bronią.Bardzo nowoczesną, widziałem taką w telewizji,lasery i w ogóle.Chociaż bowiem rozwój przemysłu i technologii od początku trzeciego tysiącleciacechowała stagnacja, to produkcji śmiercionośnej broni ona nie dotyczyła.W tej dziedzinieludzie zawsze potrafią dbać o postęp.Wszyscy podskoczyli, słysząc słowa chłopca.- Tutaj? - spytał Ram z niedowierzaniem.- Jak oni nas tu znalezli?Królestwo Zwiatła, tego samego dniaDotarli do bazy Zinnabara, gdzie Judy i Altea zostały uśpione.Wciąż nie wiedziały,dokąd jadą, ponieważ nikt nie miał zaufania do stanu nerwów Judy.Kiedy się ponownie obudziły, otaczało je ciepłe, złociste światło.Siedziały w gondoli,podobnej do tej, jakiej używał Jori, i płynęły w powietrzu, niezbyt wysoko nad cudowniekwitnącymi łąkami i rzekami, w których niebo odbijało się złociście, a nie niebiesko.- Gdzie jesteśmy? - spytała Altea, która ocknęła się pierwsza.Jaskari ukucnął obok jej fotela. - Witaj w mojej ojczyznie, w Królestwie Zwiatła - uśmiechnął się.- Jesteś we wnętrzuZiemi i teraz już wszystko będzie dobrze.Jack Loman nigdy cię tu nie dosięgnie.Minęło sporo czasu, zanim Altea otrzymała odpowiedzi na wszystkie swoje pytania iopanowała się jakoś po przeżytym wstrząsie.Ale oczy Jaskariego zawierały w sobie tyleciepła, a jego ręce spoczywały na jej ramionach i uspokajały ją, w końcu więc przestała pytaći rozkoszowała się chwilą.- Dokąd jedziemy? - brzmiało jej ostatnie pytanie.- Do Sagi, to jest miasto Marca.Ja też tam mieszkam, ale teraz pracuję na tereniehodowli zwierząt.Wyślemy je na Ziemię, kiedy zapanują tam odpowiednie warunki.Altea,ja.- Tak, co chciałeś powiedzieć? - spytała łagodnie, czując, że serce zaczyna jej mocniejbić.- Dużo myślałem o tym, co zrobiliśmy.- Rozejrzał się dokoła, by sprawdzić, czy niktgo nie słyszy.- To ma dla mnie znaczenie.A gdy najwyrazniej czekał na odpowiedz, Altea wyszeptała:- Dla mnie też.Energicznie pokiwał głową.- Chciałabyś zamieszkać blisko mnie?- Nie mogę sobie wyobrazić nic lepszego.- Bo ja bym chciał, byśmy się lepiej poznali.I.- uśmiechnął się szeroko.- I znowu tozrobili.Ale teraz inaczej, z uczuciem.Bo szczerze mówiąc, po tym, co zrobiliśmy tam, byłomi trochę przykro.- Powiedzmy, że to była tylko próba.- Tak będzie najlepiej - roześmiał się.- Altea, ja zacząłem cię lubić.tak naprawdę,wiesz.- Ja także.To znaczy, chciałam powiedzieć, że ja też lubię ciebie.Ale zdaje się, żemama otwiera oczy.Jaskari uścisnął jej rękę i wstał.Altea z błogim uśmiechem przymknęła powieki iwsłuchiwała się w kroki Jaskariego, który szedł do tylnej części gondoli.Potem w milczeniuwyjęła z torebki rękopis swojej powieści, podarła go na kawałki i wyrzuciła.Nikomu niebędzie to już potrzebne.Nsen, środa przed południem Lada moment wybuchnie panika.Pedro de Castillo krzyczał:- A mówiliście, że tu jest bezpiecznie! Co teraz zrobimy?Sol popatrzyła na Marca i rzekła spokojnie:- Pozwól, że ja się tym zajmę.Mieszkańcy Królestwa Zwiatła odetchnęli.Ale ci z Ziemi rozglądali się przestraszeni.Marco skinął głową.- Działaj, Sol.Chłopiec pokaże ci, gdzie oni są.- W trzech miejscach - tłumaczył chłopak zdyszany.- Oni mnie nie widzieli, bowszyscy patrzyli tylko w stronę zabudowań.- Miałeś szczęście - powiedział Ram.- Myślę jednak, że zostaliśmy otoczeni.- I wy mówicie o tym tak spokojnie? - denerwował się Smith.- Sol poradzi sobie z nimi.Naprawdę możemy kończyć śniadanie.Uczeni i czworo obrońców środowiska posłało Ramowi spojrzenia świadczące, że poczęści rozumieją, i wszyscy usiedli.Ale rozumieli naprawdę tylko po części, ponieważ niepotrafili uplasować Sol.Nie bardzo wiedzieli, kim jest ta pani, która ma się zająć draniamiukrytymi w krzakach.Sama powiedziała, że bywa duchem, jeśli chce.Smith był wzburzony.- Zostaliśmy wciągnięci w pułapkę.Idę do pokoju po rewolwer.- Ja także - powiedział Wong.Marco skinął głową.- Tylko trzymajcie się z daleka od okien.gdyby zaczęli strzelać.- Myślę, że nie zdążą - wtrącił Kiro złośliwie.Pedro de Castillo został na miejscu.Nikt nie może powiedzieć, że brak mu odwagi.- O ile dobrze zrozumiałem, to miały tu być żona i córka Lomana? One pewnie też sąw niebezpieczeństwie.- Pasierbica - sprostował Marco.- Nie sądzę, żeby ona przyznawała się dopokrewieństwa z tym draniem.I proszę się nie martwić, ich już tu nie ma, są bezpieczne.Absolutnie bezpieczne.- Gdzie?- Pózniej będzie czas o tym porozmawiać.Została tylko jedna z tych trzech urato.Coto było? Na podwórzu rozległ się straszny łoskot, a z pobliskich wzgórz słychać było krzyki.Zebrani ostrożnie wyjrzeli przez okno.Zobaczyli gromadę mężczyzn biegnących w dół dojeziora w szalonej ucieczce przed czymś, czego obserwujący nie mogli zobaczyć.- Chodzcie no i popatrzcie! - zawołał Kiro od okna, które wychodziło na podwórze.Pobiegli.Pośrodku dziedzińca leżała supernowoczesna broń Lomana, wszystko zrzucone nawielki stos, połamane, powykrzywiane, na pół stopione, do niczego nieprzydatne.Po prostuzłom.- Nie, och.nigdy nie widziałem czegoś podobnego - szepnął de Castillo najwyrazniejwstrząśnięty.- I ludzie uciekają, jakby ich ktoś gonił.W chwilę pózniej na dziedzińcu pojawiła się Sol i starannie otrzepała ręce.- Ona to zrobiła? Sama? - jęknął de Castillo.- Nie, nie sama - uśmiechnęła się Louise Carpentier.- Ale nie widzę nikogo więcej.- Tak, to prawda, nikogo nie widać.- A więc i tym razem zostaliśmy uratowani - powiedział Bogote.- Dziękuję! - zawołałw stronę sufitu.Na chwilę zaległa cisza.Wszyscy byli tacy zmęczeni, jakby brali udział wprzepędzeniu napastników.- Niczego nie rozumiem - westchnął de Castillo.- A co to się stało ze Smithem?- I z Wongiem - dodał Bogote.- Pójdę rozejrzeć się za nimi.Zniknął w starszej części hotelu.- Gdybyście państwo teraz mogli mi wytłumaczyć.- zaczął de Castillo.Marco uniósł rękę.- Przykro mi, jeszcze nie.To by nam zabrało zbyt wiele czasu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •