[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaproponowałem wtedy:- Sketch, pojedzmy tam samochodem.Usiądziesz z przodu, będzieszwtedy lepiej widział.OK?Spojrzał na bolesne obtarcia na mojej prawej nodze i zgodził się.Jezdziliśmy zygzakiem przez kilka przecznic w kierunku najwyższegopunktu w mieście.W końcu zatrzymaliśmy auto i postawiliśmy chłopcana masce.Patrzył na miasto, a potem obrócił się i znowu coś wskazał.Trwało to aż do północy, a my błądziliśmy na ślepo po ulicach.Okołopierwszej Sketch narysował jeszcze dwa obrazki.Najpierw starszą panią,która siedziała na fotelu z wysuwanym podnóżkiem i patrzyła przez okno.Była w szlafroku i rannych pantoflach, pokój był niemal pusty.Niewyglądał jak dom, raczej jak szpital.Na stoliku obok stał portretmężczyzny w mundurze i leżała sfatygowana Biblia.Wziąłem od niego obrazek.- Znasz tę panią?Wzruszył ramionami i kiwnął głową.- Wydaje ci się, że ją znasz? Znów pokiwał głową.- Mieszka w domu? W mieszkaniu? Pokręcił przecząco głową.Mandyuklękła przy nim.- Czy z tą panią mieszkają inni starsi ludzie? Przytaknął.-Wielu?306Wzruszył ramionami i potaknął.Mandy wykręciła numer informacji izapytała o adresy domów opieki w najbliższej okolicy.Operator podał jejdwa: Sherwood Villas i Cedar Lakes Community.Sketch przeczytał tenazwy i wzruszył ramionami.Wujek zlokalizował Sherwood Villas wodległości dwóch mil od miejsca, gdzie teraz byliśmy.Przyjechaliśmy nakiepsko oświetlony parking i wujek pozwolił Sketchowi wysiąść.Chłopak rozejrzał się, zagryzł wargę i pokręcił głową.Wujek ponownieprzejrzał mapę i pojechaliśmy kilkanaście przecznic dalej, do CedarLakes.Wjechaliśmy na długi podjazd obrośnięty po obu stronach zielonątrawą i drzewami magnolii, a nogi chłopca zaczęły podskakiwać, jakbyobudziła się pacynka.Wjechaliśmy na parking wielkiego centrum dlaemerytów, które składało się z wielu budowli.Niektóre nawet tworzyłymałe osiedla, z garażami, wszystko było bardzo dobrze oświetlone.Wujek jeszcze się nie zatrzymał, gdy Sketch wyskoczył z samochodu ipobiegł pędem do wejścia.W pewnej odległości od drzwi zatrzymał się,wrócił do nas, wsadził szachy pod pachę i znów pobiegł w tę samą stronę.My wszyscy ruszyliśmy za nim.Gdy dobiegł do drzwi wejściowych,okazało się, że są zamknięte.Zza biurka wstał strażnik i podszedł wnaszym kierunku.Nacisnął guzik i pomachał do nas.Sketch pchnął drzwi,ominął jego biurko i pobiegł korytarzem w lewo.Strażnik krzyknął zzabiurka:- Hej, nie wolno tu wchodzić o tej porze!Cala nasza trójka pobiegła za Sketchem korytarzem, wzdłuż któregowidać było jedne drzwi obok drugich, jak w hotelu.Strażnik biegł zanami, a wielki pęk kluczy, który wisiał przy jego pasku, obijał się okrótkofalówkę.Jedyną rzeczą, która robiła jeszcze więcej hałasu, byłyjego skrzypiące buty.Sketch biegł korytarzem przed siebie, potem skręciłw lewo, na klatkę schodową, a potem znów korytarzem na307wprost.Strażnik zaczął mieć trudności ze złapaniem oddechu, więczatrzymał się i nacisnął guzik krótkofalówki, wzywając na pomocjakiegoś Grega i Berta i mówiąc im, że jakiś zwariowany dzieciak biegapo Seattle West.Mandy i ja zostawiliśmy go i ruszyliśmy za Sketchem nadrugie piętro.Chłopiec biegł teraz jak sprinter, na końcu zatrzymał się,nacisnął klamkę ostatnich drzwi po prawej stronie i otworzył je.Wszedłem do środka tuż za nim.Na środku pokoju zobaczyłem ogromnyfotel ustawiony na wprost wielkiego okna, które wychodziło nawieżowiec.Sketch zapalił światło i podszedł do łóżka.Zwietlówka razmrugnęła, a potem zalała pokój światłem.Zobaczyliśmy sporą postaćleżącą w łóżku, jej nogi wystawały spod kołdry.Starszy mężczyzna zrzadkimi siwymi włosami, krzaczastymi brwiami i wielkimi uszamiwpatrywał się w nas oczami wielkości spodków.Chłopiec przyglądał sięmężczyznie, a mężczyzna nam.Sketchowi nie spodobało się to, cozobaczył, bo odciągnął kołdrę i zajrzał pod nią.Strażnik wbiegł tuż za nami, kaszląc.Trzymał w ręku zapaloną latarkęskierowaną na nasze twarze.Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł złapaćtchu.Sketch obrócił się, podszedł do okna, usiadł na fotelu i wpatrzył sięw podłogę.Starszy człowiek usiadł na łóżku, pociągając spory haust zinhalatora.Strażnik w końcu złapał oddech.- Nie wolno wam tu być.Wszyscy natychmiast wychodzą!Podniosłem do góry rysunek starszej kobiety siedzącej przy oknie.- Sketch, czy to na pewno ten pokój?Pokiwał głową, dalej wpatrzony w podłogę, gryząc wargę.- Wszystko panu wyjaśnię - zwróciłem się do strażnika.Odwróciłemsię do starszego mężczyzny, który patrzył nanas, ale nie wypowiedział ani słowa.308- A pan, czy długo pan mieszka w tym pokoju?- Jaaaakiś rok - zająknął się.Zwróciłem się znowu do strażnika.- Orientuje się pan może, czy w tym pokoju mieszkała kobieta?Pokiwał głową i gestem zaczął wypraszać nas z pokoju.- Bardzo przepraszam, panie Tuttles - zwrócił się do mężczyzny nałóżku.Wypchnął nas wszystkich na korytarz, gdzie już czekali inni strażnicyrazem z wujkiem.- No to macie kłopoty.- Proszę mi dać minutę, a wszystko panu wyjaśnię.- A ciebie już od dawna tu nie widziałem.- Po raz pierwszy strażnikpopatrzył na chłopca.- Zna go pan? - zapytałem.-Jasne, przychodził tu zwykle do pani Hampton, właściwie przez całyczas, gdy mieszkał w tym Sparksie.- W Sparksie?- Tak, w domu dla chłopców, kilka przecznic stąd.- Czy pani Hampton wciąż tutaj jest? Bert spojrzał na Grega i uniósłbrwi.- Może nie śpi - wzruszył ramionami drugi strażnik.Bert, czując sięupoważniony, poprowadził nas z sobą.Zjechaliśmy na parter i przeszliśmy do drugiego budynku, do któregopotrzebna była karta elektroniczna do otwarcia drzwi.To skrzydłoprzypominało raczej szpital.Gdy weszliśmy, pielęgniarki przy swoimstanowisku śledziły około piętnastu monitorów wiszących nad ichgłowami.-To jest San Antonio - powiedział Bert.- Nazwa oznacza, że jest tooddział dla chorych na alzheimera.- Wskazał na budynek, któryopuściliśmy.- Gdy nie są już w stanie żyć samodzielnie w Seattle,przenosimy ich do San Antonio.309Trzymał w rękach kartę do drzwi, którą miał i tak przyczepioną doplastikowego rzemyka i zawieszoną na szyi.- Nie można wejść ani wyjść bez takiego klucza.Niektórzy lubią iśćprzed siebie, ale potem nie potrafią wrócić.Spojrzał na Sketcha.- Trochę urosłeś.Ile to minęło, dwa lata?Chłopiec wzruszył ramionami i przełożył szachy spod jednej pachypod drugą.Bert wskazał na nie.- Wygląda na to, że dalej grasz.Ona niestety już nie gra.Oczy Sketchasię zwęziły, ale maszerował dalej za Bertem.Strażnik zatrzymał się przystanowisku pielęgniarek i zapytał:- Greta, co u pani Hampton?- Nie śpi.- Pielęgniarka wskazała monitor.Poszliśmy dalej do pokoju sto osiem i Bert się odsunął.Sketch pchnął drzwi i wszedł do środka.Starsza pani siedziała nałóżku.Włosy miała mocno przerzedzone, gryzła paznokieć, jej oczy byłyzgaszone.Gdy zobaczyła Sketcha, uśmiechnęła się i poklepała miejsce nałóżku.Chłopiec podsunął krzesło i wspiął się na łóżko.Usiadł po turecku,przodem do niej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]