[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Rozdział 9RzezimieszkiBracia d Aunay wyszli z wieży Nesle i brodzili niezdecydowani w błocie,wpatrując się w ciemność.Przewoznik znikł. Tak i myślałem.Ten przewoznik wcale mi się nie podobał. rzekł Filip.Trzeba się było mieć na baczności. Dałem mu za dużo pieniędzy.Aajdak uważał, że zarobił dniówkę, i poszedłprzyglądać się kazni. Byłoby dobrze, gdyby tylko o to szło. A ty myślisz, że o co chodziło? Nie wiem.Ten człowiek sam się zaofiarował nas przewiezć, jęcząc, że nicnie zarobił przez cały dzień.Mówimy, żeby zaczekał, a on sobie idzie. A co mogłeś zrobić? Nie mieliśmy wyboru.On jeden tylko był. Właśnie  rzekł Filip  i coś za dużo pytał.Nadstawił ucho śledząc, czy dosłyszy szmer wioseł; lecz nic nie było słychaćprócz plusku rzeki i dalekiego gwaru ludzi powracających do swych domów w Pa-ryżu.Tam na Wyspie %7łydowskiej, która od jutra miała przybrać nazwę WysepkiTemplariuszy, wszystko zgasło.Swąd dymu mieszał się z mdłą wonią Sekwany. Nie pozostało nam nic innego, jak wracać piechotą. powiedział Gau-tier. Zabłocimy pludry po uda.Ale niewielka to przykrość za dużą przyjem-ność.Podali sobie ramiona, żeby się nie pośliznąć, i szli wzdłuż fosy Nesle. Zastanawiam się, od kogo je otrzymały  rzekł nagle Filip. Co otrzymały? Jałmużniczki. Jeszcze o tym rozmyślasz?  odparł Gautier. Ja się o to wcale nietroszczę.Co mnie obchodzi, skąd pochodzi podarunek, jeżeli mi się podoba.Jednocześnie gładził wiszącą u pasa jałmużniczkę i czuł pod palcami wypu-kłość cennych kamieni.68  Krewniaczka.Niepodobna, żeby to był ktoś z królewskiego dworu podjął Filip. Małgorzata i Blanka nie ryzykowałyby, żeby ktoś rozpoznał u nastrzosiki.Albo.albo udają, że je dostały, a w rzeczywistości zapłaciły za niez własnej szkatuły.Skłonny był teraz przypisywać Małgorzacie wszelkie subtelności. Co wolisz?  rzekł Gautier. Wiedzieć czy mieć?W tej chwili w pobliżu ktoś zagwizdał.Skoczyli i jednocześnie chwycili zasztylety.Spotkanie o podobnej godzinie, w tym miejscu, według wszelkich da-nych groziło niebezpieczeństwem. Kto idzie?  zawołał Gautier.Znów usłyszeli gwizd i zabrakło im nawet czasu, by przyjąć obronną postawę.Sześciu mężczyzn wyskoczyło z mroku i rzuciło się na nich.Trzech napastni-ków atakując Filipa przyparło go do muru, chwyciło go jednocześnie za ręce, bynie mógł posłużyć się bronią.Trzej pozostali nie tak łatwo poradzili sobie z Gau-tierem.Powalił na ziemię jednego z napastników, a właściwie jeden z nich samsię rzucił na ziemię, by uniknąć ciosu sztyletem.Ale dwaj inni opasali Gautiera,wykręcając mu nadgarstek, by zmusić do wypuszczenia sztyletu.Filip uczuł, że napastnicy usiłują odebrać mu jałmużniczkę.Niepodobna wołać o pomoc.Odsiecz mogła nadbiec tylko z pałacu Nesle.Obaj bracia odruchowo milczeli.Trzeba albo wyswobodzić się własnym fortelem,albo ulec.Wygięty do tyłu w łuk, opierając się o mur, Filip walczył zawzięcie.Niemógł pozwolić na odebranie jałmużniczki.Rzecz ta stała się dlań najcenniejszą naświecie i był gotów na wszystko, byle ją zachować.Gautier był skłonniejszy doustępstw.Niechaj ich okradną, lecz pozostawią przy życiu.Tylko czy je darują,czy obrabowawszy, nie wrzucą ich trupów do Sekwany?W tejże chwili nowy cień wyłonił się z ciemności.Jeden z napastników wrza-snął:  Uwaga, kamraty, uwaga!.Nowy przybysz wmieszał się w bójkę.Zabłysło ostrze krótkiego miecza. Ach! Aotry! Wisielcy! Chłystki!  krzyczał potężnym głosem, rozdającciosy na prawo i lewo.Złodzieje rozpierzchli się jak muchy przed rozpędzonym wiatrakiem.Kiedyjeden z rzezimieszków przebiegał w zasięgu jego ręki, schwycił go za kołnierzi cisnął nim o mur.Cała banda uciekła o nic nie pytając, a tupot galopady oddalałsię wzdłuż fosy.Pózniej zapanowała cisza.Filip d Aunay zwrócił się, dysząc, do brata: Ranny?  spytał. Nie  odrzekł również bez tchu Gautier, pocierając ramię. A ty? Też nie.Ale zaiste wyszliśmy cudem.Razem zwrócili się do wybawcy, który powrócił do nich i chował miecz dopochwy.Był bardzo wysoki, barczysty, potężny.Ciężko sapał.69  Panie  zwrócił się do niego Gautier  winniśmy postawić za pana pięk-ną świecę.Bez was niechybnie płynęlibyśmy brzuchem do góry.Komu jesteśmywinni.Człowiek śmiał się donośnym, grubym, trochę wymuszonym śmiechem.Wiatrpędził chmury i pod tarczą księżyca rwał je w strzępy.Obaj bracia poznali hrabie-go Roberta d Artois. Ależ, na Boga, to wy, Dostojny Panie!  wykrzyknął Filip. A, do diabła, kawalerowie  odparł mężczyzna  i ja was poznaję! Bra-cia d Aunay!  wykrzyknął. Najładniejsi chłopcy na dworze.Do licha, jeślioczekiwałem.Przechodzę brzegiem i słyszę tam jakiś hałas.Mówię sobie:  Napewno rabują jakiegoś spokojnego mieszczanina.Co prawda Paryż zaśmieco-ny jest rzezimieszkami, a ten prewot Ployebouche.powinni nazwać go Ploy-ecul* [przyp.: Nieprzetłumaczalna gra słów: Ployebouche  kulisty, Ployecul kulizadek].bardziej jest zajęty lizaniem pięt Marigny emu niż oczyszczaniemwłasnego miasta. Dostojny Panie  rzekł Filip  nie wiemy, jak was zapewnić o naszejwdzięczności. Głupstwo!  rzekł Robert d Artois, waląc łapą po ramieniu Filipa, aż tensię zachwiał. Cała przyjemność po mojej stronie.To zwykły odruch każde-go rycerza spieszyć na ratunek napastowanym.Lecz przyjemność jest podwójna,skoro chodzi o pomoc szlachetnym panom, a na dodatek dobrym znajomym, więcrad jestem, że ocaliłem najlepszych giermków moim kuzynom Valois i Poitiers.%7łałuję tylko, że tak ciemno.Ach! Gdyby księżyc pokazał się wcześniej, chętniebym rozpruł kilku z tych opryszków.Nie śmiałem kłuć na serio, bojąc się wasprzedziurawić.Ale powiedzcie mi, kawalerowie, za czym węszycie w tym bagni-stym zakątku? My.my przechadzaliśmy się  odparł zmieszany Filip d Aunay.Olbrzym wybuchnął śmiechem. Przechadzaliście się! Piękne miejsce i piękna godzina na przechadzkę!Przechadzaliście się w błocie po pośladki.Niezły dowcip! I chcą, żeby im uwie-rzyć! Ach! Młodość!  mówił jowialnie, przygniatając ramię Filipa. Wciążw pogoni za miłostką, a pluderki w ogniu! Dobrze to być w waszym wieku.Nagle spostrzegł połyskujące jałmużniczki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •