[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mama Megan nie może się doczekać, kiedy Dziwaczka przeniesie się dojakiegoś miłego domu starców - powiedziała Jess.- Wkurza ją, że domDziwaczki psuje wygląd ulicy.To sprawia, że nie może wyciągnąć tyle, ile bychciała za sąsiednie domy.Była zachwycona, kiedy rodzice Malawyremontowali swój nowy dom.Eve musiała przyznać, że i ona była zadowolona, że Mal tu zamieszkał.Wyciągnęła rękę, żeby przesunąć dłonią po żywopłocie biegnącym wokółpodwórka Veroniki Martin.%7ływopłot był przerośnięty, całkiem zaniedbany.Inaczej niż żywopłot Mala, pomyślała.W końcu zabrała rękę, ale żywopłot nadal szeleścił.Eve zmarszczyła brwi, przyglądając się gałązkom.Zdecydowanie szeleściły.Wiał delikatny wietrzyk.Może to dlatego.Ale teraz żywopłot się trząsł.Nie było mowy, żeby wietrzyk powodował cośtakiego.- Jess.- zaczęła Eve.Nim zdążyła dokończyć, z żywopłotu wysunęła się chuda,biała dłoń i złapała ją za nadgarstek.Eve krzyknęła.Chciała wyrwać rękę, ale chude palce były mocno zaciśnięte najej nadgarstku.Zerknęła między gałęzie.Zobaczyła parę starczych oczu.Dziwaczka.- Uważaj na cienie - wychrypiała kobieta.Jej głos był szorstki, chrapliwy, jakbynie mówiła od lat.- One kryją się w cieniach.Eve wyszarpnęła rękę, a palce Dziwaczki ześliznęły się i jej dłoni, zostawiającna jej grzbiecie ślady paznokci.- W nogi!- Demony! - zaskrzeczała za nimi Dziwaczka,kiedy rzuciły się do ucieczki.- Demony!Eve i Jess nie zatrzymały się aż do Marigold Lane, przy której stał kościół.Evew świetle księżyca widziała wyraznie jego iglicę.Ciężko dysząc, zwolniły domarszu - szybkiego marszu.Została im już tylko jedna przecznica.- Powinnam była włożyć swoje adidasy cheerleaderki.- Jess z trudem łapałaoddech.- To świętokradztwo wkładać je z innego powodu niż dopingowanie -przypomniała jej Eve.- Czy nie jest to pierwsza zasada chearleadingu?- Och, racja.- Jess się uśmiechnęła.- Zdaje się, że znów będziemy musiały iśćna zakupy, żebym kupiła jakieś normalne adidasy.- Tak.- Eve żałowała, że nie były na zakupach.Na Main Street ciągle byliludzie.I te staroświeckie latarnie, bajkowe światełka na drzewach.Tutaj, poza61księżycem, jedynym zródłem światła były okna domów, ale one znajdowały sięcałe kilometry od ulicy.Dlatego cienie są gęstsze, wytłumaczyła sobie Eve, próbując nie myśleć o tym,jak tamtego dnia, kiedy oglądały wystawy, Katy powiedziała, że wcześniejrobiło się ciemno.Czy wtedy Katy widziała cienie? Czy to dlatego wydawałosię jej, że było ciemniej?Poza Main Street zawsze jest ciemniej, pomyślała.To dlatego teraz jestciemniej.To jedyny powód.Tyle że to nie wyjaśniało, czemu cienie zdawały się ruszać; owijały się wokółjej kostek jak Spiffy przed sklepem żelaznym; sięgały po nią z krzaków i drzewjak palce Dziwaczki.Zerknęła na Jess.Czy Jess też to widziała? Eve wolała nie pytać.Jeśli Jess nieuważała, że cienie poruszają się, jakby były żywe, lepiej było jej niedenerwować.Jess zdawała się nie spuszczać wzroku z kościoła.Bardzo dobrypomysł.Eve również utkwiła wzrok w kościele i dalej stawiała nogę za nogą.Wkrótce będą bezpieczne w środku.Ale cienie były lepkie.Może trochę dziwne określenie na cienie, ale było tojedyne słowo, jakie przyszło Eve do głowy: lepkie.Jakby były z gęstej, czarnejmelasy albo czegoś takiego.Z każdym krokiem szło jej się coraz trudniej.A dotego cienie.mruczały.Nie, zdecydowała Eve.To mruczenie, te wszystkie syki i ciche jęki to działo sięw jej głowie.Ponosiła ją wyobraznia.Wyluzuj, dziewczyno, jeszcze tylkoniecała przecznica, powiedziała sobie, próbując poskromić wyobraznię.Ale mruczenie nie ustało.Zrobiło się głośniejsze i Eve uświadomiła sobie, żesłyszy słowa: skóra", dusza", śmierć", udręka".A potem słowa utworzyłyzdania, które malowały tak straszne obrazy, że Eve zrobiło się słabo.Najpierwprzenikniemy pod skórę twojej matki, potem wypijemy jej krew i wyssiemy szpikz jej kości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]