[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziewczyny zachichotały wspólnie i dołączyły do grupy, któraprzechodziła do następnej sali.Marcin został, przykładał ucho dościany w różnych miejscach, w końcu znalazł takie, gdzie wyciesłychać było najlepiej.Przedziwny był to dzwięk, ciarki przechodziłyod niego po plecach.Długie, modulowane, prawie nieprzerwanewycie torturowanego człowieka albo zwierzęcia.Cokolwiek wydawałoten dzwięk, musiało być w opłakanym stanie.Chociaż może mu sięwydaje, może to wiatr, wentylacja jakaś.Zgasło światło, delikatna, połączona z szeptami łuna dobiegałajedynie z kierunku, gdzie zniknęła jego klasa.Położył się z uchemprzy podłodze, coś nie dawało mu spokoju w tym dzwięku, czegośnie słyszał do końca.Szukając najlepszej jakości, szurał uchem pozimnym lastryku, coraz lepiej słyszał wycie, był już pewien, żedobywało się z więcej niż jednego gardła.I oprócz wycia było cośjeszcze, inny rodzaj dzwięku, znajomy, zwierzęcy.Już miał go nazwać, kiedy poczuł bolesne uderzenie w bok. Co jest, kurwa. Ciemność rozjaśniło trupie światłokomórkowego wyświetlacza. Mario? Ocipiałeś?Marcin wstał, otrzepał ubranie. Bo takie wycie. Ta, jasne, na skrzypcach wycie.Ty wez się lepiej napij,Vivaldo.3Doktor nadkomisarz Jarosław Klejnocki siedział z nogązałożoną na nogę, pykał fajkę i patrzył na nich spokojnymspojrzeniem, ukrytym za grubymi okularami.Okulary byłynaprawdę grube, nie było w tym żadnej przenośni, na tyle grube, żemożna było dostrzec wybrzuszony kształt soczewek i żeby widocznyza nimi fragment twarzy naukowca wydawał się znacznie węższy odreszty.Do tego krótkie siwe włosy, broda równie krótka, niżej golf,tweedowa marynarka, spodnie od garnituru i czerwone sportowebuty w stylu House'a.Ubranie delikatnie na nim wisiało, Szacki pomyślał, że jeszczeniedawno musiał być gruby, pewne zmizernienie, odrobinanadmiarowej skóry na policzkach, sposób ubierania się i powolneruchy świadczyły o tym, że przez lata przyzwyczajał się do swojejtuszy.Którą mu pewnie zabrała choroba albo litościwa żona,uznawszy, że nie chce, aby przedwcześnie owdowił ją cholesterol.Oprócz Klejnockiego i Szackiego w sali konferencyjnejprokuratury byli Basia Sobieraj i Leon Wilczur, który wcześniejoprowadzał naukowca po miejscach zbrodni.Okna były zasłonięteżaluzjami, na dużym rozkładanym ekranie wyświetlano zdjęciazwłok.Sobieraj siedziała tyłem do ekranu, nie chciała na to patrzeć.Klejnocki pyknął jeszcze raz fajeczkę i odłożył ją na specjalnystojaczek, który wcześniej wyjął z kieszeni.Gdyby ktoś zorganizowałkonkurs na typowego krakowskiego wykształciucha, nadkomisarzmiałby prosty wybór albo grand prix, albo przewodniczący jury.Szacki nagle poczuł irytację.Pozostawała tylko nadzieja, że za tymprzerostem formy kryje się inna treść niż jasnowidztwo w naukowymprzebraniu. Wziąłem ostatnio, wyobrazcie sobie państwo, udział wkonkursie na najbardziej polski wyraz.Wiecie, co zaproponowałem?Chuj-kurwa-złamany, pomyślał Szacki, uśmiechając sięuprzejmie. %7łółć powiedział z emfazą Klejnocki. Z dwóch powodów.Popierwsze, składa się ono z samych znaków diakrytycznychcharakterystycznych ekskluzywnie dla języka polskiego i w tensposób zyskuje rangę tyleż oryginalności, co niepowtarzalności.Kurwa mać, to nie może być prawda.To nie jest tak, że ontutaj siedzi i słucha tego wykładu, niepodobna. Po drugie, mimo że wyraz ten językowo jest tak dystynk-tywny, zawiera pewne treści uogólniające, w symboliczny sposóbstanowi o naturze wspólnoty, która się nim, przyznajmy, że niezbytczęsto, posługuje.Oddaje pewien charakterystyczny nad Wisłą stanmentalno-psychiczny.Zgorzknienie, frustrację, drwinę podszytą złąenergią i poczuciem własnego niespełnienia, bycie na nie i ciągłenieusatysfakcjonowanie.Klejnocki przerwał, wytrząsnął popiół z fajki i w zamyśleniuzaczął ją ponownie nabijać, czerpiąc tytoń z aksamitnego woreczkaw kolorze sukna na stole bilardowym.W pomieszczeniu rozszedł sięzapach wanilii. Dlaczego o tym mówię? Też zadajemy sobie to pytanie nie wytrzymała Sobieraj.Klejnocki skłonił jej się uprzejmie. Zapewne, droga pani prokurator.Mówię o tym, bo za-uważyłem, że oprócz zbrodni w afekcie istnieje coś takiego jakzbrodnia, nazwijmy to, w żółci.Dość charakterystyczna dla tegomiejsca na Ziemi, które chcąc nie chcąc, nazywamy ojczyzną.Afektto nagły wybuch emocji, chwila podniecenia i zaślepienia, któraznosi wszystkie narzucone przez kulturę hamulce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]