[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Peter - przerwała Karen - uważam, że Jaime jest przygotowany. - Zgadzam się z Karen - stwierdził Dubois, zwracając się do Keplera.- I jeśli panBerenguer jest skłonny stosować się do naszych norm postępowania, powinniśmy dać mu tęszansę jak najwcześniej.Choćby jutro.- Dobrze - zgodził się Kepler.- Wy go znacie lepiej niż ja.Znacie też ryzyko.Jeśli ztym wszystkim chcecie posunąć się dalej, niech będzie jutro.- Co pan na to, panie Berenguer? - spytał Dubois.- Chce pan przyłączyć się do nas?- Chcę tego doświadczyć - potwierdził Jaime, mając wrażenie, że zdał egzamin.Karenmówiła mi o niektórych normach obowiązujących w grupie i jestem gotów ich przestrzegać.- Pózniej dowie się pan o szczegółach - odezwał się Kepler - ale trzy punkty sąpodstawowe: po pierwsze nie mówić nikomu o tym, co pan widział; po drugie, pomagać zewszystkich swoich sił braciom w osiągnięciu celu grupy; po trzecie, ścisłe, choć utrzymane wgranicach rozsądku, posłuszeństwo przywódcom grupy.- Jestem gotów stosować się do tych zasad, zwłaszcza że chodzi o posłuszeństwo wgranicach rozsądku.- A więc jutro złoży pan uroczystą przysięgę - Dubois wolno wymawiał słowa.- Iproszę pamiętać, że nie ma drogi odwrotu.- Już się nie uśmiechał, jego twarz się zmieniła,jakby to była inna osoba.Jaimego przeszedł dreszcz.Kogo mu on przypominał?- Proszę to przemyśleć tej nocy.Jeśli rano będzie pan niezdecydowany, nie masprawy.Rytuał może poczekać, a pan będzie mógł dołączyć do grupy z mniejszym stopniemzaangażowania.Proszę o tym pomyśleć i jeśli nie czuje się pan gotów, niech pan zaczeka.Jaime spojrzał na Karen.Uczyniła gest potwierdzający.- Jeśli zmieni pan zdanie, proszę jutro rano powiedzieć to Karen - polecił Kepler.Jeślinie, spotkamy się o jedenastej.Niech to pan przetrawi.- Musi być pan pewny.- Zapraszam cię na kolację do siebie - powiedziała Karen po wyjściu.Jaime poczuł jej ciepłą i miękką dłoń i był bardzo szczęśliwy.Ale natrętny głos w jego najgłębszym wnętrzu znów odezwał się ostrzegawczo. SOBOTAJaime był ubrany w białą tunikę i być może dlatego salka przypominała mupoczekalnię solarium, w której klienci się przebierają.Tylko niewiele osób, jak mupowiedziano, jest w stanie za pierwszym razem przypomnieć sobie swoje poprzednie życie.Był więc w nastroju oczekiwania, ale i pewnego lęku, jaki w nim budził dziwny rytuał isposób, w jaki tu się znalazł.- Potem ci wszystko wytłumaczę - powiedziała mu Karen.Tego ranka obudził się, czując ciepły dotyk jej ciała.Zmiejąc się co chwila, zjedliśniadanie w kuchni zalanej już słońcem.Potem wsiedli do samochodu.Karen podjechała naparking przed centrum handlowym i zanim się zatrzymała, powiedziała:- Musisz to włożyć.Nie zdziw się, jeśli nic nie będziesz widział, ale o to chodzi.Były to okulary przeciwsłoneczne z zakrytymi bokami.Kiedy Jaime je włożył,rzeczywiście nic nie widział.- Po co ten teatr, Karen?- Zaufaj mi.Pózniej zrozumiesz, teraz tylko mi ufaj.Jaime nie miał innego wyjścia.Zorientował się, że Karen manewruje na parkingu,ustawia samochód i otwiera drzwiczki po swojej stronie.- Proszę cię, nie ruszaj się i nie dotykaj okularów - uprzedziła go, zanim wysiadła.Potem zaprowadziła go do innego stojącego w pobliżu samochodu i posadziła z tyłu.- Dzień dobry, Berenguer - poznał głos Keplera - podoba się panu nasz mały seanstajemnic?- Staram się, Kepler, staram się.Karen usiadła obok niego i wzięła go za rękę.Samochód ruszył.Jazda trwała około godziny.Jaime wyczuł, że na drodze były zakręty i wzniesienia.Musieli znajdować się w górzystym terenie.Kiedy się zatrzymali, usłyszał, że otwierają sięautomatyczne drzwi do garażu.Potem wysiedli i przechodzili przez jakieś korytarze i kiedywreszcie zdjął okulary zobaczył, że znajdują się w małej salce.- Byłeś bardzo grzeczny - powiedziała Karen tonem, jakim się mówi do małych dzieci.- A teraz rozbierz się do naga, zdejmij buty i włóż tę tunikę.Nie ruszaj się, póki po ciebie nieprzyjdę.Po pięciu minutach pojawiła się Karen, bosa i też w białej tunice.Biorąc ją za rękę,Jaime skorzystał z okazji, by pomacać swoją przyjaciółkę przez tkaninę.Stwierdził z przyjemnością, że ona też jest naga pod tuniką.Zrobił gest, jakby chciał zedrzeć z niej szatę, aona się żachnęła.- Przestań, to nie jest odpowiednia pora - ostrzegła go, dotykając piersi i marszczącbrwi.- Zachowuj się poważnie.To jest dla nas bardzo ważne, i będzie, mam nadzieję, ważnetakże dla ciebie.Nie mogę się przez ciebie ośmieszyć.Jaime widział cały komizm tej sceny, pomyślał jednak, że lepiej robić, co każe Karen io nic nie pytać.- Dobrze, będę grzecznym chłopcem.Poprowadziła go krótkim, słabo oświetlonym korytarzem, otworzyła jakieś drzwi,odchyliła ciężką kotarę.Był to pokój średniej wielkości.Jego ściany pokrywały wielkie,ciemnogranatowe kobierce prawdopodobnie zasłaniające okna i drzwi.Zcianę w głębistanowiła skała.Jaime odniósł wrażenie, że znajdują się w podziemiu.Na skalnej ścianie, za szybą, wisiał gobelin o wymiarach trzy na dwa metry.Padało naniego łagodne światło jedynej elektrycznej lampy znajdującej się w pokoju.Na solidnym drewnianym stole stał pozłacany kielich, wysadzany zielonymi iczerwonymi kamieniami oraz cztery świece, których płomienie wydzielały dziwny zapach.Wzrok Jaimego padł od razu na kobierzec [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •