[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chodz - powiedział Carter, klepiąc Gabriela po ramieniu,czego nigdy nie robił.- Muszę ci coś pokazać.Kiedy zjechali do podziemnej części budynku, szli chyba zkilometr szaro-białymi korytarzami.Celem ich wędrówki okazała się zaopatrzona w oknaplatforma obserwacyjna wychodząca na ogromną otwartąprzestrzeń o atmosferze giełdy na Wall Street.Na wszystkichczterech ścianach migotały monitory ekranowe wielkościbillboardów.Pod nimi dwieście ekranów komputerów oświetlałodwieście twarzy.Czym dokładnie zajmowali się ci ludzie, Gabrielnie wiedział.Prawdę powiedziawszy, nie był już pewien, czy wogóle nadal jest w Langley, czy w ogóle jeszcze w stanie Wirginia.- Uznaliśmy, że nadszedł czas, by zebrać wszystkich podjednym dachem - wyjaśnił Carter.- Wszystkich? - zapytał Gabriel.- To twoja operacja - powiedział Carter.- To z powodu j e d n e j operacji?- Jesteśmy Amerykanami - powiedział Carter jakby zeskruchą.- Wszystko robimy na dużą skalę.- Czy to ma swój własny kod pocztowy?- Szczerze mówiąc, na razie to nawet nie ma nazwy.Narazie nazywamy to na twoją cześć Raszidystanem.Pozwól, że cięoprowadzę.Szybka rundka za piątaka.- Uważam, że w tych okolicznościach zasługujęprzynajmniej na porządną rundkę za dziesięć centów.- Naprawdę musimy wdawać się w kolejną przepychankę?- Tylko jeśli to się okaże absolutnie konieczne.Carter poprowadził Gabriela wąskimi krętymi schodami nadół do centrum operacyjnego.W pomieszczeniu było duszno,cuchnęło świeżo położoną wykładziną i przegrzanymi obwodamielektrycznymi.Młoda kobieta o nastroszonych czarnych włosachbez słowa przeszła obok nich i usiadła przy jednym z wielu stołówpośrodku sali.Gabriel popatrzył na jeden z monitorów ekranowychi zobaczył kilku sławnych waszyngtońskich ekspertówrozmawiających w ciepłej poświacie studia telewizyjnego.- Czy oni planują atak terrorystyczny?- Nic mi o tym nie wiadomo.- To dlaczego ich obserwujemy? - spytał Gabriel,rozglądając się po sali ze zdumieniem połączonym z rozpaczą.-Kim w ogóle są ci ludzie?Nawet Carter, nominalny szef całej operacji, zdawał sięzastanawiać przez chwilę nad odpowiedzią.- Większość to pracownicy Agencji - powiedział wreszcie -ale są tu też ludzie z Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, FBI,Departamentu Sprawiedliwości i z Ministerstwa Skarbu orazkilkudziesięciu prywatnych zleceniobiorców.- Czy to zagrożony gatunek?- Wręcz przeciwnie - odparł Carter.- Ci ludzie z zielonymiidentyfikatorami, których tutaj widzisz, to wszystko prywatnizleceniobiorcy.Nawet ja nie jestem pewien, ilu ich pracuje obecniew Langley.Wiem natomiast jedno.Większość z nich zarabia znaczniewięcej ode mnie.- Na czym?- Część z nich to niegdysiejsi agenci antyterrorystyczni,którzy potroili swoje dochody, zatrudniając się w prywatnychfirmach.W wielu przypadkach robią dokładnie to samo coprzedtem i mają te same uprawnienia.Ale teraz płaci im nieAgencja, tylko ACME Security Solutions albo inna prywatnainstytucja.- A reszta?- Eksploratorzy danych - powiedział Carter - a dzięki temuwczorajszemu spotkaniu w Zurychu trafili na żyłę złota.- Wskazałjeden ze stołów.- Ta grupka zajmuje się Samirem Abbasem,naszym przyjacielem z banku TransArabian.Rozbierają go nakawałki, e-mail po e-mailu, jedna rozmowa telefoniczna podrugiej, jedna transakcja finansowa po drugiej.Udało im siędotrzeć do danych poprzedzających jedenasty września.Jeśli o naschodzi, już sam Samir wart jest ceny, jaką płacimy za udział w tejoperacji.Zdumiewające, że zdołał ujść naszej uwagi przez tewszystkie lata.To gruba ryba.Podobnie jak jego przyjaciel zuniwersytetu w Mekce.Dziewczyna o czarnych nastroszonych włosach podałaCarterowi teczkę.Następnie Carter zaprowadził Gabriela dodzwiękoszczelnej sali konferencyjnej.Jedyne okno wychodziło nasalę centrum operacyjnego.- Oto twój chłopak - powiedział Carter, podając Gabrielowifotografię formatu osiem na dziesięć cali.- Ucieleśnieniesaudyjskiego problemu.Gabriel spojrzał na fotografię i ujrzał szejka Marwana BinTayyiba patrzącego na niego bez uśmiechu.Saudyjski duchownymiał długą rozczochraną brodę salafijskiego muzułmanina i wyraztwarzy człowieka, który nie lubi być fotografowany.Czerwono-biała ghutra wisiała mu głowie, odsłaniając białą czapeczkętaqiyah pod spodem.W przeciwieństwie do większościsaudyjskich mężczyzn nie przywiązywał nakrycia głowy czarnymokrągłym sznurem, znanym jako agal.Była to manifestacjapobożności, znak, że mało dbał o wygląd zewnętrzny.- Co o nim wiadomo? - spytał Gabriel.- Pochodzi z wahhabickiego centrum na północ od Rijadu.W jego rodzinnym mieście znajduje się wręcz gliniana chata, gdziekiedyś podobno mieszkał sam Wahhab.Mężczyzni z tego miastazawsze uważali się za strażników prawdziwej wiary, najczystszychz czystych.Nawet teraz obcy nie są tam mile widziani.Jeśli jakiścudzoziemiec pojawi się w mieście, miejscowi zakrywają twarze iidą w przeciwną stronę.- Czy Bin Tayyib ma powiązania z Al-Kaidą?- Słabe - odparł Carter - ale niezaprzeczalne.Był kluczowąpostacią w przebudzeniu islamskiego żaru, który ogarnąłKrólestwo po przejęciu Wielkiego Meczetu w tysiąc dziewięćsetsiedemdziesiątym dziewiątym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]