[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Liczyła, że przez pierwsze kilka dni będzieloustraktowana jak użyteczny, lecz bezmyślny mebel, dzięki czemu będziemiała okazję bezpiecznie przysłuchiwać się rozmowom.- Weź swoje rzeczy, May - powiedział Bryce i ruszył do konia.-Umiesz gotować? - zapytał, poprawiając siodło.- Umiem - podążyła za nim.- A jeździć konno?anda- Nauczę się.- Im szybciej, tym lepiej - zaśmiał się beztrosko.- No, gotowe,możemy jechać.scMei nie czuła się speszona faktem, że musi usiąść w siodle za obcymmężczyzną, trzymać go oburącz w pasie i przycisnąć swoje ciało do jegopleców.Gotowa była na znacznie większe poświęcenia, by dopiąć celu ipołączyć się z Thomasem.Będzie tym ludziom gotowała i umilała imżycie.Będzie udawała miłą, grzeczną i potulną Chinkę.A potemniepostrzeżenie wykradnie perłę, która dla Archera Llewellyna okazałasię cenniejsza niż życie przyjaciela, i zostawi Llewellynów, by sami sięzagryźli.polgaraROZDZIAŁ PIĘTNASTYPierwszy dzień w Jimiramirze wywarł na Mei niezatarte wrażenie.Bryce Llewellyn, w przeciwieństwie do rodziców, okazał sięczłowiekiem uprzejmym i szlachetnym.Viola wydawała się osobąopętaną szaleństwem, Archer natomiast budził grozę - bez skrupułówsięgał po wszystko, czego pożądało jego serce, jakby chciał zaprzedaćduszę diabłu.Jimiramira odzwierciedlała emocjonalny niepokój jej mieszkańców.Dom był ogromny, zaprojektowany w sposób absolutnie nie pasujący dolousdzikiego krajobrazu.Pierwszego dnia Mei, spacerując po pokojach,natknęła się na zupełnie puste albo umeblowane pojedynczymi sprzętamipomieszczenia, nieotynkowane ściany, okna niedbale zasłoniętearkuszami blachy, podłogę przypominającą klepisko.Zamieszkałe pokoje nie wyglądały wiele lepiej.Pokrywała je grubawarstwa kurzu, z którym nie sposób było walczyć w tym klimacie.Kiedy Mei przesunęła palcem po chropawym blacie stołu, rdzawy pyłandazasnuł w mgnieniu oka oczyszczony fragment.W kącie salonu stałorozklekotane pianino bez kilku klawiszy, którego od lat nikt nie stroił.Na jednej z półek, niczym na ołtarzyku, niszczały stare fotografie wscramkach z potłuczonymi szybkami.Okopcone ściany i osmalonykominek przypominały o pożarze, o którym wspominał poprzedniegowieczora Bluey.Mei zachodziła w głowę, czy Viola Llewellynspowodowała go przypadkiem, czy też może zamierzała żywcempogrzebać siebie i rodzinę.Kuchnia znajdowała się pomiędzy domem a jadalnią dla mężczyzn.Roiło się w niej od tłustych much, które obrzydliwym rojem obsiadałyna wpół zgniłe warzywa, a okno, pracowicie obetkane gazą dla ochronyprzed owadami, spełniało rolę pułapki, w której kłębiła się bzyczącapolgarachmara.Mei od początku zabrała się do pracy.Do czasu, gdy nadszedł Bryce,zdążyła wyczyścić blat tak, by móc przygotować śniadanie.Przywitał jąkrótkim „dzień dobry", niemalże bez słowa zjadł to, co naprędceprzygotowała, a potem wstał, posprzątał okruchy ze stołu i zaniósłnaczynia do zlewu.- Powinienem ci wyjaśnić parę rzeczy, zanim mama się obudzi -powiedział.- Moja matka nie czuje się najlepiej.Czasami jest spokojna,prawie się nie odzywa i nie reaguje na pytania.- Podszedł do wiadra zodpadkami i wyrzucił resztki śniadania.-Niestety, właśnie przeżywakolejny kryzys.- urwał nagle, popatrzył na Mei i pokręcił zezdziwieniem głową.-Naprawdę nie rozumiem, po co cię tu przysłali.- Twoja mama źle się czuje? - podchwyciła Mei.- Tak - westchnął - a teraz właśnie ma zły okres.Krzyczy, płacze,nie kojarzy osób.Trzeba jej stale pilnować.Pamiętaj, niezależnie odtego, jak by się zachowywała, nie wolno jej zostawiać samej wlouspomieszczeniu, gdzie pali się ogień.Żadnych lamp, żadnych kominków.Już raz omal nas nie spaliła.- Czy wtedy, kiedy gorzej się czuje, powinnam raczej zajmować sięnią czy domem? - zapytała Mei.- Dobre pytanie - uśmiechnął się Bryce.- Nie da rady ogarnąćwszystkiego.Ale nie martw się.Mam nadzieję, że jutro uda nam sięandanająć nowego kucharza.Aborygeni mają nieopodal obóz.Pojadę do nichpo południu i zobaczę, co się da załatwić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]