[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chwost dzwonka jest przy kominku.Verity się odwróciła.W rzeczy samej, był.- Słucham? - spytała.Czyżby coś jej umknęło?-Powinnaś zadzwonić po Henty.Ona cię zaprowadzi dosypialni.Verity pobladła.Przez ostatnie dwa dni była oprowadzana po domu przez gospodynię, panią Henty.Zaciśnięte ustai lodowaty ton głosu kobiety jasno dowodziły, co myśli o wybrance swojego pana.- Nie ma potrzeby.Zapewne pani Henty ma dość pracyi bez tego.Wczoraj wskazała mi mój pokój, trafię tam bezproblemu.- Uśmiechnęła się z trudem.- Dziękuję.136Ostrożnie zamknęła za sobą drzwi i znieruchomiała,ciężko oddychając.Potem usłyszała męskie głosy.Odwróciła się czujnie.Max i Richard szli do salonu.Perspektywaspotkania z Maxem wydała się Verity przerażająca.Zbytdużo dowiedziała się od lady Arnsworth.Uniosła skrajsukni i uciekła.Lady Arnsworth poskarżyła się, kiedy tylko Max i Richardweszli do salonu.-Twoja żona odmówiła dotrzymywania mi towarzystwa.Udała się na spoczynek.Po tym wszystkim, co dla niej zrobiłam.To przechodzi wszelkie pojęcie.Doprawdy, Max! Czy tenślub był konieczny? Moim zdaniem.- Ciociu Almerio.Zacisnęła wargi.-Tak?- Był konieczny.- Każda dziewczyna, która pakuje się w tego typu sytuację,zasługuje na.-Dość - przerwał Max ciotce.Przemówił znacznie ostrzej, niż zamierzał, ale przynajmniej przerwał jej tyradę.Miał poczucie winy.Chociaż podczas kolacji siedział daleko od świeżo poślubionej żony, doskonale widział, że niewiele zjadła.Almeria korzystała z każdejsposobności, aby wytykać Verity wady pod pozorem udzielania jej wskazówek.- Max! Zagrasz w karty? - Niecierpliwy ton Richarda dowodził, że zadał to pytanie już co najmniej raz.Karty! Max zamierzał zaprzeczyć, lecz dostrzegł niezado-137woloną minę Ałmerii.Zgodził się niechętnie.Bez czwartegogracza mieli ograniczone możliwości, a ciotkę należało ugłaskać przed porannym powrotem do Londynu.W przeciwnymwypadku jej ostry język wyrządzi nieopisane szkody reputacjinowej lady Blakehurst.Obiecał sobie w duchu zatroszczyć się o Verity.Pózniej zajmie się jej towarzyską ogładą.Verity kilka razy skręciła w niewłaściwą stronę, zanim odnalazła odpowiedni korytarz i stanęła przed drzwiami, które,jak sądziła, prowadziły do jej pokoju.Pamiętała, że przy jejdrzwiach wisiał portret damy o wyjątkowo nieprzystępnymwyrazie twarzy.Rzecz jasna, przed ślubem spała w jednymz pomieszczeń dla gości, nie w komnacie pani domu.Otworzyła drzwi i stanęła na progu, zastanawiając się, czytrafiła do właściwego pomieszczenia.Nie była to sypialnia,lecz salon, w którym zapalono wszystkie lampy, jakby w przewidywaniu na czyjeś przybycie.Z wahaniem weszła do środka, usiłując sobie przypomnieć,co mówiła pani Henty, gdy oprowadzała ją po domu.Wówczas nie weszły do tego pokoju. Oto apartamenty.Jego lor-dowska mość mieszka na końcu korytarza".Apartamenty.Zatem to właściwy pokój.Verity przeszła pomiękkim dywanie i zrobiła wielkie oczy na widok drugiegopomieszczenia.Pomyślała, że tak wielka i wystawna sypialniaz pewnością nie należy do niej.A może.?Na świeżo posłanym łóżku leżała jej nocna koszula, skromna i postrzępiona.Tak, zdecydowanie trafiła do swojej sypialni.Verity poczuła się zażenowana - potrafiła sobie wyobrazić138chichoty i szepty w pokojach służby.Z pewnością w niedługim czasie służący poznają prawdę o jej małżeństwie.Służbazawsze wszystko wie.Rozejrzała się i w rogu dostrzegła skrzynię po ojcu.Porysowane i obłupane drewno zupełnie nie pasowałodo eleganckich mebli.Verity uroniła łzę, którą pośpiesznie otarła drżącą dłonią.Nie miała śmiałości płakać nawettutaj, we własnej sypialni.Max mógł w każdej chwili wejść.Zerknęła na zegar ustawiony na marmurowej półce nadkominkiem.Zresztą straciła Maxa.W miejsce czułego i namiętnego kochanka pojawił się lord Blakehurst, ugrzeczniony mąż.Przerażała ją perspektywa dzielenia z nim łoża.Pogardzał nią zato, że, jak twierdził, wykorzystała go w rozgrywce z Faringdo-nami.Może był bliski prawdy, ale musiała go do siebie przekonać.Pośpiesznie ściągnęła suknię ślubną, umyła się i włożyłaprzez głowę nocną koszulę.Spojrzała na łóżko.Wydawało sięwygodne i przytulne, całe w jedwabiach, tyle że było zdecydowanie za duże jak na jej potrzeby.Mogłaby usiąść przy wygaszonym kominku i zaczekać, ażzrobi się senna.Obeszła cały pokój i zgasiła wszystkie lampyz wyjątkiem tej, która stała przy łóżku.Umościła się wygodnie w fotelu i popadła w zadumę.Doszła do wniosku, że osiągnęła postawiony sobie cel: byłabezpieczna.Nie groziła jej bieda, poniżenie, głód czy hańba.Może nauczy się czerpać szczęście z tego, co otrzymała od losu?Poczucie życiowego bezpieczeństwa przecież głównie139o nie chodziło.Znowu rozejrzała się po pokoju, zwracającuwagę na luksusowe meble, kosztowne zasłony i wytwornedrobiazgi.Wszystko należało do niej, tyle że nie czuła sięwłaścicielką tych dóbr.Wtuliła się głębiej w fotel.- Ufam, że te pokoje przypadły ci do gustu.Niski, męski głos wyrwał ją z drzemki.Na progu stał jejmąż.Maxowi ścisnęło się serce.Gdy ujrzał żonę przed wystygłym kominkiem, skuloną w fotelu, przypomniał mu się jejzimny, ponury pokoik u Faringdonów.Drewno w kominku było gotowe do podpalenia.Wystarczyło przyłożyć płomyk.Dlaczego tego nie zrobiła? Podszedł do kominka, pochylił się i po chwili ogień buzował.Wówczas Max ujrzał, w co jest ubrana jego żona.DobryBoże!- Co to jest, u licha? - warknął.Zmarszczył brwi, gdy w odpowiedzi Verity wcisnęła się w oparcie fotela.- Właśnie szłam spać.To moja nocna koszula.- Widzę - prychnął.Poczuł się jak dureń.- Dlaczego Almeria nie kupiła ci nowej, kiedy wydawała moje pieniądze?- Ledwie skończył mówić, a od razu się zorientował, że palnął głupstwo.- Dziękuję - odparła sztywno.- Ten strój doskonałe zaspokaja moje potrzeby.Poza tym nikt go nie widzi.Uniósł brwi.- W rzeczy samej - mruknął i zaraz skarcił się w myślachna widok zarumienionych policzków Verity.Przypomniał sobie, po co do niej przyszedł.140- Zadzwoniłaś po kolację? Ledwie cokolwiek zjadłaś przystole.-Tak.Rzadko słyszał tak przekonujące kłamstwo.Nie wiedział, jak rozpoznał, że Verity go oszukuje.Nie kłopotałsię jednak dyskusją na ten temat, od razu zadzwonił nasłużbę.- Co ty robisz? - zdumiała się.- Dzwonię po kolację - odparł gniewnym tonem.Jak to możliwe, pomyślał, że wszedł do sypialni żony spokojny, że chciał być uprzejmy, wręcz miły, a Verity tak szybkowyprowadziła go z równowagi?- Nie ma potrzeby, abyś kłopotał służbę.I tak nie jestemgłodna.- A powinnaś być - zauważył.- Dąsanie się niczego nierozwiąże.- Nie dąsam się! - Złość w jej głosie go zdumiała, ale była lepsza od obojętności.- Sama potrafię zadecydować, kiedyi co mam jeść.- Ależ oczywiście - zgodził się, z trudem panując nad irytacją.- Dlatego powiem służącej, aby przyniosła jabłka, chlebi ser, które będziesz mogła zjeść wtedy, gdy sama zadecydujesz.- Postanowił podsunąć jej coś prostego, bo nie zamierzałprzysparzać swoim ludziom pracy tylko dlatego, że Verity niechciała jeść kolacji.Otworzyła i zamknęła usta.- Jabłka? - spytała.Niepewnie skinął głową
[ Pobierz całość w formacie PDF ]