[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie był to najlepszy prognostyk, ale tego Marcin już nie musiałwiedzieć.Patrzył na nią teraz z większym optymizmem.- Więcej wiary w siebie - zakończyła swój wywód.Jej myśli w tym momenciezaprzątnęło zupełnie coś innego.- Co się stało z tą kupką niczego, którą wyciągnęliśmy z gro-bu Ottona?- Agata oczyściła ją z ziemi i umyła to, co się dało umyć.Pewnie wszystko gdzieś leży ischnie - uspokoił ją Siwy.- Jak mogłam o tym zapomnieć - zerwała się Ewa.Przyszło jej do głowy, że to przezRoberta nie zdążyła przyjrzeć się zabytkom stanowiącym wyposażenie grobu, ale nie było touczciwe z jej strony.Przypomniała sobie jego poranny wyrzut i musiała przyznać mu rację.Do niczego jej nie namawiał.Sama decydowała o tym, że chce mu towarzyszyć.W tej chwilinie wiedziała już, czy chodziło jej o niego, czy tylko o dziennik.Zwiększyć dystans,117 pomyślała po raz kolejny tego dnia, myszkując między szkieletami w poszukiwaniu tego, cokiedyś musiało być skórzaną torbą.Zwiększyć dystans, nieodwołalnie i od zaraz.Wracając do szkoły noga za nogą, Robert miał dość czasu, by przemyśleć to i owo idojść do wniosku, że w samej rzeczy nie jest to jego najlepszy dzień.Był niewyspany, rozbityi, co tu dużo mówić, niezrozumiany, a jakby i tego było mało, uzależniony od zielonookiej,rudej, starszej od siebie kobiety, która niespecjalnie dbała o jego względy.Porażka na całejlinii, uznał, wspomniawszy wszystkie przykre słowa, które dzisiaj usłyszał.Zamyślony niezauważył rozpędzonego zielonego volkswagena kombi, który mijając go na zakręcie, niemalzmiótł go z drogi.Miał niemieckie numery rejestracyjne.- Drań - powiedział do siebie, przytrzymując się pobliskiego ogrodzenia.Zdążyłzauważyć, że kierowca, trudno powiedzieć, czy kobieta czy mężczyzna, miał jasne włosysięgające ramion.Samochód szybko zniknął z pola widzenia i Robert znowu pogrążył się wrozważaniach.Wchodząc przez szkolną furtkę, zobaczył, jak obiekt jego westchnień beztroskogawędzi z Agatą.Na schodku między nimi leżały bure, na pierwszy rzut oka trudne dozidentyfikowania strzępy, a obok na kopercie Ewa układała przedmioty, których Robert dotądnie widział.Przysiadł się do nich, starając się nie widzieć niechętnego spojrzenia, którym obiego obdarzyły.- Czy to jest to, co myślę? - spytał, żeby powiedzieć cokolwiek i zaznaczyć swojąobecność.- To zależy, co myślisz - powiedziała Agata, bo Ewa nie zamierzała się odzywać.-Torba Ottona, poza tym kałamarz, pióro, mocno zniszczone z przerdzewiałą stalówką, zaśnie-działy klucz, kawałki czegoś, co było prawdopodobnie bielizną osobistą, srebrna obrączka nałańcuszku, mały, powiedzmy damski rozmiar.- Pokaż - poprosił i Agata podała mu drobiazg na wyciągniętej dłoni.Rzeczywiścieobrączka była niewielka, gdy wsunął ją na serdeczny palec, zatrzymała się przy pierwszymstawie.- No tak - skomentował Robert, oddając ją Agacie.Popatrzył na milczącą Ewę zwyrzutem, ale nie doczekawszy się choćby jednego jej słowa, poszedł pod swój ulubionykasztanowiec.Miał stąd doskonały widok na wejście do szkoły.Skoro Ewa nie chce z nimrozmawiać, będzie mógł przynajmniej obserwować, co robi.Zaczęła właśnie oględziny nowego szkieletu, kiedy przysiadł się do niej Piotr i nagleprzedmiot rozmowy tych dwojga wydał się Robertowi niezwykle ciekawy.Niestety był pozajego zasięgiem, a on nie potrafił znalezć pretekstu, by do nich podejść.Westchnął ciężko i natyle głośno, że oboje popatrzyli w jego stronę.118 Zaczynam być śmieszny, zganił się w duchu, z tym swoim zapatrzeniem, które wzięłosię nie wiadomo skąd i przekonaniem, że należy mi się sto procent jej uwagi.Najpierw mniedo tego przyzwyczaiła, a teraz gra mi na nerwach.Nie ona pierwsza i nie ostatnia,podsumował swoje rozważania, ale nie była to prawda.Ewa miała w sobie to coś, co sprawia-ło, że mógłby przy niej zapomnieć o istnieniu wszystkich kobiet tego świata.Na dobrą sprawęjuż zapomniał w to słoneczne popołudnie, kiedy pokazywał jej klasztor, i pózniej, gdywspólnie pochylali się nad kościelną posadzką.Potem już nigdy nie udało mu się podejść takblisko, ale zapach, który bił od niej pierwszego dnia, wciąż go prześladował.Nie było łatwomu się oprzeć.Może była to chemia, a może miłość.Robert wolał myśleć, że póki nie nazywarzeczy po imieniu, jest bezpieczny, wszak to, co nienazwane, nie istnieje.To była wygodnateoria, jedna z tych, które zupełnie nie przystają do rzeczywistości.Szarzało już, gdy Piotr zwrócił archeologom wolność i ogłosił koniec zajęć.Zaraz teżwysypali się ze szkoły i małymi grupkami ruszyli do baru na wieczorne piwo, bez któregotrudno byłoby uznać dzień za zakończony, a już na pewno nie za udany.Jako ostatni wyszedłze szkoły Jacek.Rozejrzał się wokół.Sylwetki kolegów wtopiły się w gęstniejący mrok.Ichgłosy cichły powoli, nie można już było rozróżnić słów.Wkrótce przypominały odległyszmer, który po chwili rozpłynął się w wieczornym powietrzu.Piotr siedział jeszcze nadjakimiś papierami, w jego pokoju świeciło się światło, poza nim jednak w budynku nie byłonikogo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •