[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Cóż.- westchnęła.- Co masz na myśli?- Chodz polatać ze mną.- Latać? Nie potrafię la.Mam na myśli, nie mogę z tobą iść teraz nigdzie i tak.- Jacks siedział wciąż nieruchomo, w tle mając napis Miasta Aniołów.- To nie jestmożliwe.- zaprotestowała.- Poza tym, mam jutro ranną zmianę i mój wujek zabiłbymnie. Anioł milczał.- Plus szkołę.- dodała, marszcząc czoło.Mogła przysiądz po sylwetce, że skrzyżował ramiona.- Maddy, to nie ma znaczenia, że nie możesz mnie znieść.Po prostu zrób to,zrób cokolwiek by sprawić, by ta noc była twoja.- Co?- By żyć, Maddy.- Moje życie jest w porządku, dziękuje bardzo.- powiedziała wyniośle.- Naprawdę? Przez pracę na ranną zmianę? - złagodniał.- Maddy, nie możesztak żyć cały czas.Powtórzę pytanie, polatasz ze mną dzisiaj?Madison otworzyła usta, by coś powiedzieć i zamknęła je.Był niesamowity.Była zaskoczona, gdy zdała sobie sprawę, że jej puls był ożywiony i czuła jak jej sercebije szybko i mocno w piersi.- Muszę wypełnić też aplikacje.- powiedziała słabo.- Przestań szukać wymówek.- Jacks uśmiechnął się.Maddy spojrzała na swoje dżinsy i szarą bluzę z kapturem, które położyła nakrześle.- Wciąż jestem na ciebie zła.- Zauważyłem.- I nie wybaczyłam ci tego, co się stało w jadłodajni, tego jak mnie okłamałeś.Jacks pokiwał głową.- Umowa stoi.Spotkamy się na dole.Anioł wyciągnął coś z kieszeni i nacisnął.Alarm samochodu zabrzęczał zpodjazdu, rozcinając nocne powietrze.- Myślałam, że będziemy latać? - spytała zdezorientowana Maddy.- Tak.- odpowiedział Jacks, wysuwając kluczyk do Ferrari z brzękiem.- Latać. ***Ferrari zaryczało, gdy Jace skręcił w Mulholland Drive.Samochód szybkoprzyspieszył i zaczął gnać w stronę wzgórza.Maddy nie podobało się to.Wrzeczywistości cały czas okazywała mu to, że jest na niego zła - to powinno pokazaćmu, że nie wygrał.Ale ciepło skórzanego fotela, wibracje przy jej nogach, wiatr wewłosach - Madison przez chwilę poczuła dreszcz, który ją ogarnął, jakby ktoś obsypałją piaskiem.Jacks wjechał na wąską, krętą ulicę.Wrzasnęła zaskoczona i złapała się klamki.Jackson spojrzał na nią i uśmiechnął się.U góry światła Los Angeles Basin migotały.Najbardziej zdumiewającą rzeczą, pomyślała Maddy, było to, że Miasto Aniołówwydawało się inne, gdy siedziała w Ferrari.Czuła różnicę - nawet pachniało inaczej.Nie był zaniedbane i brudne - takie, jakim go znała.Było piękne.- Lubię tu przychodzić w nocy, gdy wszyscy chodzą spać.- powiedział Jacks.Znów samochód pokonał wąski zakręt.- Tutaj czujesz się jakbyś był sam, no wiesz? Z dala od wszystkich przeszkód.Jakby całe miasto należało do ciebie.- Całe miasto należy do ciebie.- odpowiedziała Maddy, spoglądając na Jacks'a.- To trochę różnica w porównaniu do nas, reszty.- Wiesz co mam na myśli.- I jakie przeszkody? Mali ludzie zagradzający ci drogę cały czas?Oczy Jacks'a wędrowały po jej twarzy.- Spójrz, myślisz, że moje życie jestsielankowe.I w pewnym sensie jest.Ale prawdą jest to, że muszę przejść przez wielerzeczy, przez które ty też przechodzisz.Ciąży nade mną presja, obowiązki,oczekiwania.A nie jestem idealny.Borykam się z tym.- Cóż, prawda.- jęknęła Maddy, buntowniczym tonem.- Dziecko, które masportowy samochód, warty sto tysięcy dolarów, mówi mi o borykaniu się. - Chcę powiedzieć, że mamy więcej wspólnego niż myślisz.- Nie wiesz nic o mnie! - krzyknęła Madison.Jacks zwolnił, a silnik zaprotestował.Jego niebieskie oczy rozbłysły.- Dlaczego nie chcesz mi dać szansy, Maddy?- Ponieważ, - omal nie krzyknęła.- myślisz, że dostaniesz wszystko, czegochcesz, prawda? Chcesz czegoś, jest twoje.Ten sposób życia pasuje ci.Cóż, nie działadla mnie.Nie przepuściłam pieniędzy na urokliwy samochód.To coś więcej.Jacks skinął głową ze zrozumieniem.Poprowadził samochód w stronękierunkowskazu.- Okej, zatrzymajmy się tutaj.- Zjechał Ferrari na żwirowane pobocze iwyłączył silnik.- Jest ci wystarczająco ciepło? - spytał.Maddy spojrzała na migotliwy widok miasta przed nim.- Tak myślę.Drewniane ławki miały popękane drewno i był ustawione równo od siebie.Gdyusiedli okazały się zaskakująco wygodne.Tuż przed ich stopami ziemia pochylała sięw dół na początku lekko, następnie spadała dramatycznie w dół, do głębokiegokanionu.Ustawione na wzgórzach, jak świątynie, domy Aniołów błyszczały w nocy.Jacks wziął kurtkę i pomógł Maddy ją włożyć.- Dzięki.- powiedziała.Nikt nigdy wcześniej nie zrobił tego dla niej.Mając kurtkę Jacksona czuła się dziwnie przytłoczona.Jego zapach byłhipnotyzujący.Maddy zaczerpnęła głębokiego wdechu, próbując się uspokoić.Zapanowała cisza, gdy spojrzeli równocześnie na miasto.Zwierszcz zaćwierkał wpobliżu, przerwał i znów wydał odgłos.Jack przemówił.- Powiedziałaś, że nie wybaczysz mi kłamstwa.Cóż, nie wszystko byłokłamstwem.- urwał.- Skłamałem tylko w dwóch rzeczach.A mój ojciec.- znówprzerwał.Maddy dobierała słowa uważnie.- Myślałam, że Anioły nie mogą umrzeć.- Prawdziwi Nieśmiertelni nie mogą, ale jest ich tylko dwanaścioro.Ale urodzeni Nieśmiertelni mogą.stać się śmiertelnikami.- Jacks czubkiem butanarysował w błocie koło.Patrzył na nie myśląc przez ułamek sekundy o wizycie policjiw jego domu, o odciętych skrzydłach, które znaleziono na bulwarze.- Nie wiemnawet jak mój tata wyglądał, poza kilkoma starymi zdjęciami.Zmarł walcząc zterrorystami, rebeliantami.- Wzrok Anioła oddalił się, jego niebieskie oczy odbijałyświatła miasta.Maddy uniosła brew - to było coś, czego nie dowiadywali się na HistoriiAniołów.Było wiele rzeczy, które Anioły zostawiały dla siebie.- Wiem jak wyglądał, - zaczęła dziewczyna.- Miał ciemne włosy i blado-niebieskie oczy.- Jacks zaśmiał się krótko, potrząsając głową.- Mam oczy matki.- powiedział.- I, jak mi powiedziano, mam skrzydła ojca.- Jego skrzydła?Jacks przytaknął.- Szerokie i silne.Skrzydła Anioła wojny.Pytanie wymsknęło się z ust Maddy zanim mogła je powstrzymać.- Mogę jezobaczyć?- Moje skrzydła? - spytał Jacks z niedowierzaniem.- Nie wiesz.- urwał,trzymając język za zębami.Nie chciał zabrzmieć na niezrozumiałego dla dziewczyny.- Tak, twoje skrzydła.- powiedziała ze wstydem Maddy, nie mogąc już cofnąćtego, co wcześniej powiedziała.- To znaczy.o co z nimi chodzi? Mogę je zobaczyć?Jacks wstał i pociągnął za sobą Madison.Dziewczyna patrzyła na mięśnie pod jego koszulą.Nagle cichą noc przedarłodgłos rozdzieranej tkaniny i skrzydła Jacks'a rozwinęły się za jego plecami.Ostrybłysk oświetlił nocne niebo.Skrzydła rozłożyły się z taką siłą, że wiatr zawiał jej włosydo tyłu.Dzwięk świstu był ogłuszający.Skrzydła miały po sześć stóp w obydwóch kierunkach.Były stabilne, potężne iumięśnione, czekające na komendę by lecieć.Błyszczały swoją własną, niebieskąluminescencją, rzucając światło na twarz Maddy.Brakowało jej tchu. - Co o nich myślisz? - spytał.Lekko przestraszona, ale pełna ciekawości, Maddy wyciągnęła dłoń i pozwoliłaswojemu palcu dotknąć góry lewego skrzydła.Były gorące w dotyku.- Są.świetne.Jacks uśmiechnął się.- Chcesz je wypróbować?Maddy wzięła swój palec.- Masz na myśli latać?- Tak.Taka była umowa.- Nie wiem.- powiedziała niepewnie.Jackson wyciągnął do niej dłoń [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •