[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ktoś przedzierał się przezśnieg na zakrwawionych rękach.Dlaczego, u licha? Co to za przyjemność?.Ciało miał jak z ołowiu, gdy wreszcie znalazł się tam, gdzie miał się dopełnićjego los.Nie czuł ani wyziewów wnętrzności martwego zwierzęcia, anizapachu krwi.W brzuchu zastrzelonej klaczy, całkowicie już wyczerpanypsychicznie i fizycznie, stracił przytomność.W szkole oddalonej o sześć mil jedno z dzieci otarło oczy, łzy jednakpłynęły nadal. Ale ja nie lubię rodzynek.Linnea zmusiła się do spokoju i pocieszała Roseanne, choć jej samejAnula & ponaousladanscchciało się płakać. Zjedz, kochanie.Tylko to mamy.Gdy Roseanne odeszła, wciąż pochlipując nad garścią sklejonychrodzynek, Linnea znów pociągnęła za sznur dzwonu, a potem ścisnęła goobiema rękami, zamknęła oczy i oparła czoło na ostrych sizalowych splotach.Donośny dzwięk rozbrzmiewał niczym podzwonne.Wiatr go porywał i niósłnad pokrytą śniegiem okolicą.Po minucie dzwon znowu rozbrzmiewał.ijeszcze raz.i jeszcze.ROZDZIAA 23Znieżyca trwała dwadzieścia osiem godzin.W tym czasie spadło półmetra śniegu.Drugiego dnia tuż przed zmrokiem do szkoły dotarli mężczyzniw zaopatrzonych w raki butach, ciągnący za sobą tobogany.Pierwszy zjawiłsię Lars Westgaard otworzył drzwi i ujrzał krąg uspokojonych teraz twarzy.Trzy z nich, jego własnych dzieci, były zapłakane z radości.Kiedy jednak wziął na ręce Roseanne, która z całej siły przywarła doniego, i pogłaskał po głowach Normę i Skippa, ujrzał przerażone oczy Linneistojącej obok Kristiana. Teodor i John?. zapytała cicho.Mógł jedynie z żalem pokręcićgłową.Zemdliło ją z przerażenia.Splotła palce z palcami Kristiana, ściskając jemocno. Prawdopodobnie siedzą u kogoś w mieście, jeszcze bardziejmartwiąc się o nas niż my o nich.Kristian z trudem przełknął ślinę. Tak.prawdopodobnie mruknął.%7ładne z nich jednak w to niewierzyło.Anula & ponaousladanscInni ojcowie także dotarli wkrótce do szkoły.Gdy przybyli wszyscy,ułożono plan poszukiwań, potem wygaszono piec i zamknięto szkołę.Ktośdostarczył dodatkowy tobogan i buty z rakami dla Linnei.Powietrze jużłagodniało, na zachodnim niebie Czerwono-złote oko słońca spoglądało przezpurpurowe chmury, posyłając długie pasma pozłoty rozciągające się przezodmieniony świat.Cienie u podnóży zasp miały tę samą purpurową barwę cozachodnie chmury, które już rozrywały się i rozdzielały, przepuszczając więcejsłonecznych promieni i zapowiadając nadejście jaśniejszego dnia.Tworzylismutną karawanę złożoną z czterech toboganów ciągniętych przez Ulmera,Larsa, Trigga i Kristiana oraz Raymonda idącego obok.Dla dobra ekspedycjipostanowiono dzieci Westgaardów zawiezć do mieszkającej najbliżej Nissy,aby mężczyzni mogli bez zwłoki wszcząć poszukiwania.Każdy niósł długi kiji już w drodze do domu badali napotkane zaspy.Linnea za każdym razem ztrwogą wsłuchiwała się w ich pomrukiwania, patrzyła, jak głęboko wbijają siękije, i trzymając się za brzuch, jakby chciała ochronić swoje nienarodzonedziecko, odmawiała bezgłośną modlitwę.Biedny Kristian.On także musiał się bać.Mimo to nieugięcie szedł zwujami przez zaspy i przyglądał się, jak kije raz za razem zagłębiają się wśniegu, zostawiając głębokie otwory.Wracał potem do toboganu, z rezygnacjąsięgał po sznur i wysoko unosząc nogi, szedł za innymi przy wtórze żałosnegopopiskiwania sań na śniegu.Dotarłszy do domu, mężczyzni musieli najpierw odśnieżyć tylne drzwi.Towarzyszyło im porykiwanie bydła, które od poprzedniego wieczoru stałonieopodal stodoły w zaspach z boleśnie obrzmiałymi wymionami, czekając nadojenie.Nissa w nocy nie zmrużyła oka.I okazało się, że należy do osóbdoskonale działających w stresie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]