[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przed wyjściem wsunęłatorebkę pod prześcieradło, żeby przypadkiem nikt jej nie ukradł.Ojciecpoklepał torbę, jakby to była chora lalka.- Gdzie mama? - Uznałem, że nie będę wspominał ojcu o Pokornym;wkrótce zjawi się przy łóżku Arthura z unieruchomioną,obandażowaną ręką i razem pośmieją się z wypadku.- Dzwoni do domu, żeby dowiedzieć się, czy nie było telefonów.Mamy teraz sprzątaczkę i Rose nie może przyzwyczaić się do tego, żektoś obcy kręci się po mieszkaniu.- Zawsze była temu przeciwna.Arthur wzruszył ramionami.- Pracuje u nas, odkąd wróciłem do domu.Jest to duża wygoda,chociaż przeszkadza mi świadomość, że ktoś sprząta nasze bmdy.Rosenie spuszcza tej biednej kobiety z oka.Wiesz, jak wymagająca jesttwoja matka.Wszystko musi błyszczeć.No, ale płacimy jej dwa razytyle co inni.- Tato, wiesz.- urwałem zaskoczony, bo Arthur nagle chwycił mnieza rękę.- Powiedz, jak sobie radzisz? - spytał szeptem.- Czy jesteśszczęśliwy?Skinąłem głową.- Chcę, żebyś do niej wrócił.Dziś.Jutro.W każdym razie prędko.Tujest trochę niebezpiecznie, dopóki nie załatwimy wszystkiego z sądem.Coś na pewno uda się zrobić, ale do tego czasu bądz ostrożny.Mam nadzieję, że wiesz, ileryzykujesz, przyjeżdżając do Chicago.- Musiałem zaryzykować.- Pogładziłem ręką policzek ojca.-Przestraszyłem się, że jesteś chory.Kocham cię, tato.Naprawdę ciękocham.Nagle Arthur puścił moją dłoń i wbił wzrok w biały sufit.Idąc za jegoprzykładem, wyprostowałem się i akurat w tym momencie do pokojuweszła pielęgniarka z tacą, na której stała szklanka wody oraz małytekturowy kubeczek.Utlenione blond włosy oraz ciemne okularysprawiały, że bardziej niż pielęgniarkę przypominała kelnerkę wprzydrożnym zajezdzie uczęszczanym przez kierowców ciężarówek.- Lekarstwa - oznajmił Arthur.Ochoczo chwycił tekturowy kubeczeki wysypał na dłoń trzy kapsułki.Mina mu zrzedła jak dzieckurozczarowanemu urodzinowym prezentem.- Tylko trzy? - spytał.- A ta pomarańczowa? Ta.ta.no, jak jej tam?- Takie są polecenia lekarza - odparła pielęgniarka.- Nie rozumiem.- Marszcząc brwi, pokazał mi leki, jakby pytał, co onich sądzę.- Pomarańczowa tabletka to proszek uspokajający.- Bardzo go potrzebuję - powiedział żałośnie Arthur.- Wcale niejestem odprężony.- Spojrzał z rozpaczą na wyciągniętą rękę, tak jakktoś, komu za mało wypłacono pieniędzy.Pielęgniarka podała mu szklankę.- Proszę popić.Wyraz rozczarowania znikł z twarzy ojca i jego miejsce zajął strach.Arthur potrząsał głową, przekręcając w ręku kapsułki.Naprzeciwległym końcu pokoju, za parawanem odgradzającym drugie łóżko, rozległ się niski, przejmujący dzwięk,chrapliwy i bulgoczący, jaki powstaje, kiedy przez słomkę sączy się zdna szklanki resztkę koktajlu.- Siostro.- Zza zasłony wyłonił się wysoki Murzyn.- To urządzenieznów charczy.Może niech siostra sprawdzi.- Pańska matka jest odsysana - rzekła zniecierpliwiona.Mężczyzna skinął niepewnie głową i znikł za przepierzeniem.-Biedaczysko - szepnęła do nas.- Siedzi przy niej od jedenastu dni, aona nawet nie wie, że.- Zatrzymała wzrok na torebce ukrytej podprześcieradłem, ale pokręciła głową, udając, że jej nie widzi.Wkrótce po wyjściu pielęgniarki wróciła Rose.- No i jak? - spytał Arthur.- W porządku.Wszystko w porządku.- Zabrała Arthurowi torebkę iwsunęła ją pod pachę, po czym przyjrzała się nam uważnie: byłaprzekonana, że rozmawialiśmy o niej.Następnie zerknęła przez ramię,sprawdzając, czy jesteśmy sami.- Mniej więcej godzinę temu dzwonił kurator Ed Watanabe.- Cholera - zaklął po nosem Arthur.- Dinah odebrała telefon.Powiedziała, że jesteśmy w szpitalu.Wstałem i podszedłem do okna, pewien, że za chwilę zobaczę wózpolicyjny, ale ujrzałem tylko brudne, szare szyby w budynkuszpitalnym naprzeciw - widok jak z okien nędznego, taniego hotelu.- Czy powiedziała mu coś więcej ? - spytałem.- Któż to może wiedzieć.- Czy mówiłaś jej coś? - dopytywał Arthur.- Czy wspomniałaś, żeDavid przyjechał?- Nie wiem.Nie pamiętam. - Nie wiesz?- Lepiej będzie, jeśli już pójdę.- Dokąd chcesz iść? - szepnął Arthur.- Wracasz? - spytała Rose.- Nie wiem.Boję się.- Jednego byłem pewien: że muszę ruszać wdrogę.%7łe muszę wyjechać bez porozumienia się z lekarzemprowadzącym Arthura, bez dowiedzenia się bliższych szczegółów natemat nowego, trudnego rozejmu w życiu rodziców; że muszę uciekać,żeby ocalić własną skórę.Usłyszałem zbliżające się kroki: nieśpieszne, stanowcze.Moje życieniczym jajko, które balansuje na krawędzi stołu, mogło się potoczyć wdwie strony, ale po chwili lekarz ubrany w zielony fartuch operacyjnyminął drzwi i kroki powoli zaczęły się oddalać.- Pójdę już.- Odwiozę cię - zaproponowała Rose.- Dzięki.- Tylko się nie denerwuj.Nie podniecaj się zawczasu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •