[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.) To mi nie wystarcza, proszę pana  ciągnął Julian niemal bezprzytomny  proszę sobieprzypomnieć, w jaki ohydny sposób odzywał się pan do mnie, i to wobec kobiet!Pan de Rnal rozumiał aż nadto dobrze, czego żąda Julian, i ciężka walka toczyła się w je-go duszy.Przypadkowo Julian, w istocie oszalały z gniewu, wykrzyknął: Wiem, dokąd się udać, skoro opuszczę pański dom.Na te słowa pan de Rnal ujrzał go już u pana Valenod. Zatem, proszę pana  rzekł w końcu z westchnieniem i z miną taką, jakby wzywał chi-rurga dla bolesnej operacji  godzę się.Od pojutrza, to znaczy od najbliższego miesiąca, dajępanu pięćdziesiąt franków miesięcznie.Julian miał ochotę się śmiać, stanął osłupiały: cały gniew znikł. Nie dość gardziłem bydlęciem  rzekł sobie. Oto zapewne szczyt zadośćuczynienia, najakie może się zdobyć dusza tak podła.Dzieci, które słuchały tej sceny z szeroko otwartymi ustami, pobiegły do ogrodu powie-dzieć matce, że pan Julian bardzo się gniewał, ale że będzie miał pięćdziesiąt franków mie-sięcznie.37 Julian z przyzwyczajenia udał się za nimi, nie spojrzawszy nawet na pana de Rnal, które-go zostawił w stanie silnego podrażnienia. Hm!  mówił sobie mer  ten Valenod kosztuje mnie sto sześćdziesiąt osiem franków.Muszę mu powiedzieć parę ciepłych słów w sprawie jego dostaw do podrzutków.W chwilę potem Julian znów stanął przed panem de Rnal. Potrzebuję w sprawach mego sumienia widzieć się z księdzem Chlan; mam zaszczytuprzedzić, że przez kilka godzin będę nieobecny. Ależ, drogi panie Julianie  rzekł mer śmiejąc się nieszczerze  cały dzień, jeśli panchce, i cały jutrzejszy.Niech pan wezmie konia od ogrodnika, aby pojechać do Verrires. Aha  pomyślał  idzie dać odpowiedz panu Valenod; nic mi nie przyrzekł, ale trzebadać ochłonąć tej gorącej głowie.Julian wymknął się szybko i zapuścił się w lasy, którymi można się dostać z Vergy do Ver-rires.Nie chciał zbyt rychło przybyć do księdza Chlan: nie pilno mu było do nowej scenyobłudy.Potrzebował rozpatrzyć się jasno w swej duszy, dać głos przeróżnym uczuciom, jakienim miotały. Wygrałem bitwę  rzeki znalazłszy się w lesie z dala od spojrzeń ludzkich  wygrałembitwę!Słowo to odmalowało mu jego położenie w pięknych kolorach i uspokoiło go nieco. Mam tedy pięćdziesiąt franków miesięcznie.Musi pan de Rnal mieć tęgiego stracha.Ale przed czym?Dociekanie, co mogło przestraszyć szczęśliwego i potężnego człowieka, na którego przedgodziną jeszcze wrzał cały gniewem, do reszty rozpogodziło Juliana.Przez chwilę czuł sięniemal upojony czarem cudnego lasu.Olbrzymie złomy skał zwalały się tu niegdyś z gór.Wielkie buki wznosiły się prawie tak wysoko jak skały, których cień dawał rozkoszny chłódna parę kroków od miejsc palonych nieznośnym żarem.Julian wytchnął chwilę, po czym zaczął piąć się na nowo.Niebawem, idąc wąską, ledwiewidzialną ścieżką wydeptaną przez pasterzy, znalazł się na szczycie turni, z poczuciem prze-strzeni dzielącej go od świata.Uśmiechnął się; stanowisko to było symbolem pozycji, jaką takżarliwie pragnął osiągnąć.Czyste górskie powietrze wlało pogodę, nawet radość w jego du-szę.Burmistrz był wprawdzie ciągle w jego oczach wcieleniem bogaczy i gnębicieli, ale Ju-lian czuł, że nienawiść jego nie ma mimo swej gwałtowności nic osobistego.Gdyby stracił zoczu pana de Rnal, w ciągu tygodnia zapomniałby o nim, o jego zamku, psach, dzieciach icałej rodzinie. Zmusiłem go, sam nie wiem jak, do najcięższej ofiary.Jak to, więcej niż pięćdziesiąt ta-larów rocznie?! Chwilę przedtem ocaliłem się z największego niebezpieczeństwa.Oto dwazwycięstwa w ciągu dnia  drugie nie jest moją zasługą, trzeba by odgadnąć jego sprężyny.Ale do jutra z mędrkowaniem!Stojąc na wysokiej skale Julian spoglądał w niebo gorejące sierpniowym słońcem.W polu,poniżej, śpiewały koniki polne; skoro milkły, wszystko dokoła stawało się ciszą.Widział uswoich stóp okolicę na dwadzieścia mil wokoło.Spomiędzy skał wzbił się nad jego głowąjastrząb i zakreślał w milczeniu olbrzymie koła.Oko Juliana goniło machinalnie drapieżnegoptaka.Uderzały go jego spokojne i potężne ruchy; zazdrościł tej siły, zazdrościł tej samotno-ści.To był los Napoleona; czy będzie kiedy jego losem?38 XI.WIECZRYet Julia s very coldness still was kind,And tremulously gentle her small handWithdrew itself from his, but left behindA littte pressure, thrilling and so blandAnd slight, so very slight that to the mind Twas but a doubt [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •