[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Raczej nie mieszkał tu jakiś czarodziej.Tych kilkuludzi, których dostrzegliśmy, szło spokojnie, nie towarzyszył im nawet imp.Mój pan wyra\ał się o nich bardzo lekcewa\ąco.- Czy oni nie widzą, jak łatwo ich zranić? - parsknął pod nosem, kiedymijaliśmy ostatni dom.- Nie mają \adnych ochron.Byle magiczny atak i sąbezbronni.- Mo\e nie przywiązują tak wielkiej wagi do swojego bezpieczeństwa.Sąinne sprawy, o które mo\na się martwić: na przykład, jak się utrzymać dowypłaty.Pewnie cię o tym w ogóle nie uczono*.- O, nie - odparł.- Bycie magiem to najwy\sze powołanie.To dzięki naszymumiejętnościom i naszemu poświeceniu ten kraj coś sobą reprezentuje, a cigłupcy powinni nam być wdzięczni.- Więc, według ciebie, powinni być wdzięczni takim jak Lovelace?Skrzywił się, ale nic nie odpowiedział.Niebezpieczeństwo zagroziło nam po południu.Mój pan uświadomił jesobie, dopiero kiedy rzuciłem się na niego i zepchnąłem do płytkiego rowuobok drogi.Przycisnąłem go płasko do ziemi, mocniej ni\ naprawdę byłotrzeba.W ustach miał pełno błota.* Du\o w tym było prawdy.Magowie są w gruncie rzeczy paso\ytami.W spo-łeczeństwach, gdzie dominują, \yją dostatnio kosztem innych.Kiedy tracą władzę i muszą samizarabiać na chleb, zazwyczaj ich sytuacja staje się trudna.W zamian za kilka miedziakówodprawiają niewielkie przyzwania, ku uciesze szyderczej tłuszczy z piwiarni.277 - Co ty wyrabiasz?- Siedz cicho.Patrol nad nami leci.Z północy na południe.Wskazałemprześwit w \ywopłocie.Wysoko pod chmurami frunęło niewielkie stadoszpaków.Dzieciak wypluł ziemię.- Nie widzę ich.- Na piątym planie to są diabliki*.Zaufaj mi.Teraz musimy ju\ uwa\ać.Szpaki znikły gdzieś na południu.Wstałem ostro\nie i przyjrzałem sięwidnokręgowi.Przed nami samotna kępa drzew znaczyła początek strefylasów.- Lepiej zejdzmy z drogi - powiedziałem.- Jesteśmy tu zbyt widoczni.Pozmroku podejdziemy bli\ej domu.Bardzo ostro\nie przecisnęliśmy się przez szczelinę w \ywopłocie.Okrą\yliśmy pole i znalezliśmy się we względnie bezpiecznym cieniu drzew.Na \adnym planie nic nam nie groziło.Las przeszliśmy spokojnie.Wkrótce przycupnęliśmy na jego skraju,przyglądając się temu, co było przed nami.Teren łagodnie opadał, dlategomieliśmy dobry widok na jesienne pola, zaorane i purpurowobrunatne.W odległości mniej więcej kilometra pola przecinał stary, ceglany mur,walący się i zniszczony wskutek kaprysów pogody.On to właśnie, a tak\erosnące za nim niskie, ciemne kępy sosen znaczyły granicę posiadłośćHeddleham.Widać było, na piątym planie, czerwoną kopułę nad drzewami.Kiedy na nią patrzyłem, znikła.Chwilę pózniej na szóstym planie i w niecowiększej odległości zmaterializowała się druga, niebieskawa.Między drzewami widać te\ było niewyrazne zarysy wysokiego łuku, chybaoficjalnego wejścia na teren posiadłości.Od tego miejsca droga stawała sięszersza, prosta jak tor oszczepu ciśniętego przez pola.Docierała do krzy\ówkiobok kępy dębów, pół kilometra od nas.Dró\ka, którą ostatnio szliśmy, te\kończyła się na tej krzy\ówce.Odchodziły od dwa inne szlaki.Słońce jeszcze całkiem nie znikło za drzewami.Chłopiec spojrzał w jegostronę, mru\ąc oczy, i spytał:* Odmiana o pięciorgu oczach: dwoje na głowie, jedno na ka\dym boku i jedno.No,powiedzmy, \e cię\ko przemknąć obok niego, kiedy się wypina.278 - Czy to wartownik?Wskazał jakiś odległy pniak, w połowie drogi do krzy\ówki.Coś na nimbyło: chyba jakaś nieruchoma, czarna postać.- Tak - odparłem - Inny wartownik właśnie zmaterializował się na skrajutrójkątnego pola.- Och! Ten pierwszy zniknął!- Mówiłem ci.Oni się pojawiają w przypadkowych miejscach.Nie mo\emyprzewidzieć, gdzie ich spotkamy.Widzisz tę kopułę?- Nie.- Twoje soczewki są nawet gorzej ni\ bezu\yteczne.Chłopiec zaklął.- A czego oczekujesz? Nie mam twojego wzroku, demonie.Gdzie to jest?- Grubiański język nic ci nie pomo\e.Nie powiem.- Nie bądz śmieszny! Muszę wiedzieć!- Ten demon ju\ nic nie powie.- Gdzie to jest?- Uwa\aj, gdzie stawiasz nogi.Właśnie w coś wdepnąłeś.- Powiedz mi!- Ile razy jeszcze mam ci powtarzać? Nie lubię, jak się mnie nazywademonem.Rozumiesz?Wziął głęboki oddech.- Zwietnie.- Po prostu o tym pamiętaj.- W porządku.- Jestem d\innem.- W porządku, w porządku.Gdzie jest kopuła?- W lasku.Teraz na szóstym planie, ale wkrótce się przemieści.- Nie ułatwiają nam zadania.- Właśnie po to są zabezpieczenia.Twarz miał szarą ze zmęczenia, ale wcią\ zaciętą i stanowczą.- Dobra.Sprawa jest jasna.Ta brama to oficjalne wejście na teren po-siadłości, jedyna pusta przestrzeń w ochronnych kopułach.Przy niej będąsprawdzać wje\d\ających gości i puszczać ich dalej.Jeśli tamtędy przej-dziemy, dostaniemy się do środka.- Po to, by nas tam związali i zabili - odparłem.- Hura.- Problem w tym - mówił dalej - jak tam wejdziemy.279 Przez dłu\szy czas siedział, przysłaniając oczy dłonią, i patrzył, jak słońcechowa się za drzewami, a na polach kładzie się chłodny, zielony cień.Wnieregularnych odstępach czasu pojawiali się i bez śladu znikali wartownicy -byliśmy za daleko, by poczuć zapach siarki.Odległy dzwięk sprawił, \e znów spojrzeliśmy na drogi.Jedną z nich, tą,która wiodła ku horyzontowi, jechało z rykiem coś, co wyglądało jak czarnepudełko zapałek: samochód jakiegoś maga [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •