X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Może nie, ale on jest kulą u nogi w tego rodzaju misji - powiedział Ascobol.-Popatrzcie na jego kontury, rozmazują się- Spowolni nas.Odstawał, kiedy lecieliśmy.- Tak i jest za słaby, aby walczyć.- Prawdopodobnie zapadnie się w sos mleczno-jajeczny*.- Cóż, ja nie będę go zbierał.- Ani ja.Nie jesteśmy niańkami.- Nie zważając na wasze wysokie mniemanie o mojej mocy - rykną�łem - jestemjedynym, który widział Hopkinsa.Idzcie beze mnie.jeśli chcecie.Zobaczymy, jak dalekozajdziecie.- Teraz robi się drażliwy - powiedział w zamyśleniu Hodge.- Ego ma nadęte jak balon.Uważajcie! Zaraz pęknie!Mwamba nerwowo waliła ogonkiem w podłogę.- Marnujemy czas.Nawet jeśli Bartimaeus jest bezużyteczny w wal�ce, to i takpotrzebujemy jego rady, zanim zaczniemy.- Uśmiechnęła się tak słodko, jak tylko potrafiąszczury' kanalizacyjne.- Mów, proszę, Bar-timaeusie.Powiedz, co widziałeś.Znacie mnie, nie jestem z tych, którzy chowają urazę*.Wzruszyłem niedbale ramieniem.- Prawdę mówiąc, nie jest tego wiele.Widziałem Hopkinsa, ale tyl�ko przez chwilę.Nie wiem, czy jest magiem.Mogę się tego tylko do�myślać.Z pewnością ktoś wykorzystałbandę diablików i dżinów, żeby na mnie zapolowała.- Jesteś pewien, że to człowiek? - zapytała Mwamba.- Hopkins? Tak, sprawdziłem go na siedmiu płaszczyznach.Człowiek na każdej.Jeśligo zaskoczymy, będziemy w stanie go przytrzymać.- Och, już ja go przytrzymam - powiedział radośnie Hodge.- Nie martwcie się o to.Mam dla niego przytulne miejsce, gdzie sznury i kaj�dany nie będą potrzebne.To miejscejest tutaj.pod moją skórą.- Roze�śmiał się rozkosznie.Pozostała czwórka szczurów popatrzyła po sobie.Odezwał się Ascobol.- Lepiej, jeżeli zdamy się na stare, dobre sznury, Hodge.Dzięki za propozycję.Wróćmydo sprawy.Wiemy, że Hopkins jest tutaj.Wiado�mo, w którym pokoju?Wzruszyłem ramieniem.- Nie mam pojęcia. - Będziemy musieli sprawdzić księgę gości w recepcji.Co dalej? Cormocodranporuszył włochate cielsko.- Wbiegniemy po schodach, wyłamiemy drzwi, rozgnieciemy Hop�kinsa na miazgę izabierzemy go.Proste, wydajne, satysfakcjonujące.Następne pytanie.Pokręciłem głową.- Z taktycznego punktu widzenia to idealny plan, ale Hopkinsa może zaalarmowaćrumor na schodach.Musimy postępować subtelniej.- Poza tym - odezwała się Mwamba - Hopkins mógł jeszcze nie wró�cić.Musimy pocichu wejść do jego pokoju i sprawdzić.Jeśli go nie ma.zaczaimy się wewnątrz.Kiwnąłem głową.- Potrzebujemy odpowiednich postaci, a w przypadku Hodge'a do�datkowo kąpieli ifumigacji.Wiecie, ludzie mają zmysł powonienia.Szczur, o którym była mowa, zaczął się wiercić, z oburzeniem grze-chocząc trującymikolcami.- Chodz no tu, Bartimaeusie, chcę spróbować twojej esencji.- Doprawdy? Myślisz, że dasz mi radę?- Nie ma niczego łatwiejszego i przyjemniejszego.Przez jakiś czas trwała sprzeczka, skrząc się dowcipem, werwą i cięty�mi odpowiedziami*.Ale zanim zdołałem rozgromić oponentów niszczą�cym dowodem, przyszedł jakiś facet,żeby skorzystać z telefonu, a szczury podwinęły ogony i zwiały.Minęło dwadzieścia minut.Odzwierny przy wejściu do hotelu Amba�sador chodziłrytmicznym krokiem w tę i z powrotem, zacierając skost�niałe z zimna ręce.Zbliżyła sięgrupa gości, kobieta i trzech mężczyzn odzianych w piękne szaty z jedwabiu.Mówili cichopo arabsku.Kobieta miała na szyi klejnot z kamieniem księżycowym.Każdy z gościwyglą�dał na bogatego, godnego i wytwornego**.Odzwierny odstąpił na bok i zasalutował.Odwzajemnili się skinieniami głów i wdzięcznymi uśmie�chami.Poszli po schodach dohotelowego foyer.Za mahoniowym biurkiem siedziała, uśmiechając się.młoda kobieta.- Czym mogę służyć?Podszedł do niej najprzystojniejszy z mężczyzn.- Dobry wieczór.Jesteśmy z ambasady królestwa Szeby.Za kilka ty�godni przyjeżdżatu królewska para.chcielibyśmy obejrzeć wasz hotel z myślą o wynajęciu pokoi.- Oczywiście.Czy zechce pan pójść za mną? Poszukam kierownika.Recepcjonistkawstała zza biurka i ruszyła korytarzem.Za nią podążyłoczworo dyplomatów.Jeden z nich otworzył zaciśniętą dłoń.Wyszedł z niej mały.alenieprzyjemny owad, cały w odnóżach, kolcach i siarkowym odo�rze.Podleciał do pustegobiurka i zaczął przeglądać księgę gości.Kierownikiem hotelu była mała.pulchna dama w średnim wieku.Jej siwe włosy byłyzaczesane do tyłu i spięte wypolerowaną szpilą z kości wieloryba.Przyjęła gości z uprzejmąrezerwą.- Jesteście państwo z ambasady Szeby? Ukłoniłem się uprzejmie.- Zgadza się.madame.Pani wnikliwość jest niezrównana.- Hm, dziewczyna właśnie mi to powiedziała.Ale nie miałam pojęcia, że Szeba jestniepodległym państwem.Myślałam, że należy do Konfede�racji Arabskiej.Zawahałem się. - Hm, wszystko to ma się wkrótce zmienić, madame.Niebawem uzy�skamyniepodległość.Właśnie po to, żeby to uczcić, przyjeżdżają nasi królewscy goście.- Rozumiem.Mój Boże.niepodległość to niebezpieczna tendencja.Mam nadzieję, żeSzeba nie da przykładu naszemu imperium.Cóż.poka�żę państwu typowy pokój.Ten hotelcieszy się dużym prestiżem, jak pań�stwo z pewnością wiecie, jest prywatny i nad wyrazekskluzywny.Jego systemy zabezpieczeń zostały odebrane przez rządowych magów.Mamynajnowszej generacji demony pełniące straż przy wszystkich drzwiach.- Doprawdy? Przy wszystkich?- Tak.Przepraszam.niech tylko wezmę odpowiedni klucz.Wracam za minutkę.Kierowniczka szybko wyszła.Kobieta towarzysząca dyplomatom zwró�ciła się do jednego znich.- Bartimaeusie.ty idioto - syknęła.- Zaklinałeś się.że Szeba nadal istnieje.- Cóż.była.kiedy ostatni raz tam gościłem.- A kiedy to było?- Jakieś pół tysiąca lat temu.Tak.prawda.Nie musisz być taka złoś-liw a.Zwalisty dyplomata przemówił grzmiącym głosem.- Hodge się nie spieszy.- Czy on umie czytać? - zapytałem.- Nasz plan może spalić na panewce.- Oczywiście, że umie.Cicho.Ona wraca.- Mam już klucze.Panie, panowie, bądzcie tak mili.Kierowniczka truchtała słabooświetlonym korytarzem, wyłożonymdębową boazerią, ozdobionym złoconymi lustrami i niepotrzebnymi do�nicami na stojakach.Wskazywała na różne przejścia.- Tu jest jadalnia.utrzymana w stylu rokoko, z oryginalnymi obraza�mi Bouchera.Zanią są kuchnie.Po lewej znajduje się wielki salon, jedy�ne miejsce, w którym można używaćdemonów.Gdzie indziej nie po�zwalamy na ich obecność, tyle wśród nich dzikusów iludożerców.Tu jest winda.Wjeżdżamy na drugie piętro.Kierownik i dyplomaci weszli do windy i odwrócili się do drzwi, które cicho się zamknęły.Wtym momencie z wibrującym dzwiękiem, niezau�ważony przez kierowniczkę, przez szparę wdrzwiach wcisnął się owad.cały w kolcach i dziwnych wydzielinach.Osiadł na rękawieszebańskiej kobiety i podpełzł do jej ucha.Coś wyszeptał.Odwróciła się do mnie i bezgłośnie przekazała wiadomość.- Pokój dwadzieścia trzy.Kiwnąłem głową.Mieliśmy informację, która była nam potrzebna.Czworo szebańskichdyplomatów popatrzyło po sobie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •