[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Lina znów szarpnęła, wstrząsając korpusem Huxleya.Stworzenie przestraszyło się, zwinęło mocno macki i niecoopadło.Deryn chwyciła linę balastu, zaciskając zęby.Może ona sa-ma przetrwałaby upadek w siekącym deszczu, ale ostre krawę-dzie dachów i ogrodzeń rozerwą stworzenie na kawałki.I bę-dzie to wina Deryn Sharp, bo nie ostrzegła obsługi naziemnej,kiedy był jeszcze na to czas.Niezłe ma to wyczucie przestworzy.- Dobra, maleńka! - zawołała.- Ja cię wpędziłam w te tarapaty i ja cię muszę z nich wydostać.I powtarzam: Nie materaz miejsca na panikę!Stworzenie nie zareagowało, ale Deryn i tak pociągnęłalinkę balastu.Wojłoki otwarły się z trzaskiem, wylewając za-wartość w burzę.Podniebna bestia z wolna zaczęła się wznosić.Obsługa naziemna wydała radosny okrzyk i rzuciła się dowyciągarki.Wściekle kręcili korbami, by ściągnąć bestię nadół wbrew szalejącej wichurze.Dowodził nimi kapitan, wy-krzykując rozkazy z pojazdu terenowego.Tygrolupywyglądały żałośnie w strugach deszczu - jak dwa kociaki podkranem.Z każdym obrotem korby meduza wracała nad lądowisko,oddalając się od dymiących kominów więzienia.Ale wtedy wiatr zmienił kierunek.Podniebna bestia znównadęła cielsko i po łuku przesunęła się na drugi koniec Scrubs.Huxley wydał skrzek podobny do owego straszliwego od-głosu, kiedy jeden z worków powietrznych w balonie taty za-czynał tracić gaz.- Nie, maleńka! Już prawie jesteśmy w domu! - krzyknęłaDeryn. Ale wiatr zakręcił meduzą o raz za dużo.Jej wole kurczyło się, a macki zwijały jak grzechotniki.Deryn Sharp poczuła wodór unoszący się w powietrzu.Pachniało gorzkimi migdałami.Spadała.Ale wiatr wciąż ich niósł, zmieniając chaotycznie inieprzewidywalnie kierunek lotu.Miotał bestią jak zmiętąkartką, a zwierzę ciągnęło Deryn.Stali się ciężsi od powietrza, ale dziewczyna wiedziała, żew takiej nawałnicy można się unosić na żyłce przyczepionejdo melonika.Obsługa naziemna obserwowała bezradnie całą tę scenę, akapitan co rusz uchylał się przed świszczącą liną.Gdybypróbowali ją nieco zwinąć, ściągnęliby bestię wprost naziemię.Jaspert pędził w jej stronę przez lądowisko i składającdłonie przy ustach, krzyczał coś.Usłyszała jego głos, ale wicher porwał wszystkie słowa.Deryn była teraz kilkanaście metrów nad ziemią, którauciekała jej spod nóg, jakby jechała konno.Zciągnęłaprzemoknięty kaftan i odrzuciła go.Kiedy Huxley nabrał pędu, znów zbliżyli się do więzienia.Gdyby wpadli z taką prędkością na mur, zostałaby z nich mo-kra plama.Palce Deryn zaczęły sunąć po uprzęży pilota, z której za-mierzała się wypiąć.Skórzane pasy spęczniały jednak odwody i zostały tak dopięte, że nie można było wcisnąć międzynie szpilki.Najwyrazniej Siły Powietrzne nie ufały swoimrekrutom, którzy w panice mogliby się z nich wyswobodzić,co spowodowałoby niechybnie upadek na ziemię. I wtedy Deryn spostrzegła nad głową węzeł liny łączącejpodniebną bestię z ziemią!Spojrzała na linę rozpostartą między nimi a wyciągarką.dobre dziewięćdziesiąt metrów.Taka ilość nasiąkniętych wodąkonopi musiała ważyć więcej niż chudzinka w przemoczonymubraniu.Gdyby tylko udało jej się wyswobodzić Huxleya, być możeodrobina wodoru w wolu uniosłaby ich z dala od niebezpie-czeństwa.Ale grunt znów zaczął się przybliżać, lśniąca, mokra trawai kałuże przelatywały pod jej stopami.a ściana więzieniarosła w oczach.Deryn sięgnęła w górę i natrafiła na znajomykształt węzła.Był to prosty podwójny węzeł cumujący! Przypomniała so-bie, jak Jaspert opowiadał jej, że w lotnictwie stosuje sięwęzły marynarskie, takie same jak te, które setki razy wiązałana balonach taty!Kiedy Deryn starała się rozsupłać węzeł, jej stopy boleśniezetknęły się z ziemią, ślizgając się po mokrej trawie.Ale prawdziwe niebezpieczeństwo czaiło się na wprost-zbliżający się szybko więzienny mur.Deryn i Huxleya ledwokilka sekund dzieliło od zetknięcia z zabójczą powierzchniąlśniącego kamienia.W końcu chwyciła właściwy koniec liny i uwolniła ją.Su-peł rozwiązał się, a lina skręciła na podobieństwo żywej istotyi odarła jej palce, wymykając się z metalowej obręczy.Kiedy ciężar dziewięćdziesięciu metrów mokrych konopispadł na ziemię, bestia wystrzeliła w górę ledwo kilka metrówod więziennego muru. Deryn wstrzymała oddech, gdy pod jej stopami przesunąłsię wylot krztuszącego się dymem komina.Wyobraziła sobie,jak krople deszczu wpadają w jego pysk, wprost na tlące sięwęgle, które sycząc parą, strzelają w górę snopem iskier, a tendociera wprost do rozszalałego kłębu wodoru nad jej głową.Ale wicher rozwiał iskry; chwilę pózniej Huxleyposzybował nad południowym skrzydłem więzienia.Kiedy się wznosili, Deryn dobiegły głośne wiwaty z dołu.Obsługa naziemna wznosiła ramiona w geście triumfu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •