[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Poza tym kazałem ci siedzieć cicho. Jest tak gorąco, szefie.Może chociaż korzennego? Wielkąszklane zimnego jak lód piwa korzennego.? A jakiego? Hm, muszę sprawdzić.Nie jestem pewien.Pójdę zobaczyć. E-e.Nie, lepiej nie.Siadaj na dupie i daj mi dokończyć.Zresztąi tak wolę mrożoną herbatę z Howl Cafe.Nie jest taka słodka. Ale szefie, to naprawdę dobre, zimne piwo korzenne.Nie żar-tuję. Cicho, Sammy!  odezwała się Jamalee. Sammy, cicho bądz! Ona dobrze ci radzi, chłopcze.Oj, tak.A teraz zawrzyjmyukład, ale najpierw coś wam opowiem: powiedzmy, że rozdrażnicieniedzwiedzia, a ten niedzwiedz zmiażdży wam palce  boli jakcholera, co? Boli tak, że chcecie się zesrać, a do tego szkoda palców.No i potem, gdybyście wrócili i znów rozdrażnili tego samego nie-dzwiedzia, tylko jeszcze bardziej, a ten niedzwiedz pożarłby was, żezostałaby tylko czaszka i łachy  to czyja by to była wina?Mister Pała popatrzył na nas, po czym sięgnął za pas i wyciągnąłpapierową torebkę, przytrzymał nad stołem i wysypał z niej pieniądze.Papierki: dwudziestki, piątki i tym podobne.Wydawało się, że jesttego sporo. To, moi drodzy, jest gotówkowa walentynka od ludzi, którzywoleliby, żeby do tej tragedii nie doszło.Szczerze by woleli, czegodowodem są te pieniądze. To nie są jakieś wielkie nominały  stwierdziła Jamalee. Sporo jest piątek. Bo ktoś przeszedł się z kapeluszem wśród tych, którym się wasżal zrobiło.Na tym stole leży pięć i pół tysiąca dolarów.Powąchajciesobie. A co mamy zrobić w zamian?  spytałem. W zamian macie zamknąć gęby.Na zawsze.Przestanieciewtykać nosy w sprawy innych ludzi.Przyjmiecie te przeprosiny.Zrobimy tak: zostawię wam tę kupę pieniędzy, a jutro przyjdę zoba- czyć, wpadnę tu i sprawdzę, czy mieliście we trójkę dość rozumu, byznalezć rozsądne rozwiązanie.Pan władza ruszył do drzwi. Jeśli postanowicie oddać mi te pieniądze  wasza sprawa.Ro-zumiecie? Wtedy to, co się stanie, będzie waszą zasługą.Alboprzyjmiecie, tępaki, forsę, albo ryzyko.Odchodząc, zaśpiewał kawałek piosenki z tekstem o niezliczonychkilometrach dróg, tylko że zamienił  drogi na  rowy.Nie śpiewałteż ładnie, po prostu śpiewał.Podszedłem wtedy szybko do lodówki i wyciągnąłem pistoletRoda, a Bev, widząc go w mojej dłoni, rozdziawiła gębę.Patrzyłemprzez moskitierę, jak William powoli wsiada do samochodu, powoligo zapala i powoli odjeżdża. W jego rozmiarze też by się rów znalazł  zauważyłem.23Cena za twoją głowęPusty pałac na końcu ulicy był kiedyś największym domem scha-dzek w całej dolinie, z werandą biegnącą wzdłuż trzech ścian takszeroką, że można na niej było zabawiać gości, tańczyć w nocnympowietrzu, migdalić się w cieniu i podrywać pachnące lawendądziewczęta, które z zapałem udawały niedostępne, lecz koniec koń-ców nigdy nie załamały faceta, mówiąc  nie.Upływający czaswerandę podziurawił, obluzował mocowanie do ścian, tak że zapadłasię częściowo w ziemię i wyglądała jak pochylnia.Cały dom, wypa-lony przez słońce i wysmagany przez wiatr, przybrał tę smutną, szarąbarwę, która świadczy o długiej historii.W kilku osłoniętych kątachwidać było jeszcze trzymającą się czerwoną farbę, wciąż usiłującąwyglądać grzesznie i kusząco dla napalonych facetów hamujących swoje żądze w tamte dawne noce po wypłacie.Budynek miał dwiekondygnacje, blaszany spiczasty dach, około sześciu sypialni, jedenwielki salon i namiastkę kuchenki.Nadal nazywano go domem CiotkiDot i stał na ziemnym garbie, lecz przechylał się na zawietrzną, jaknaprawdę ładny statek spacerowy z dawnych dni, który osiadł namieliznie i nigdy już żaden przypływ nie uniósł go na otwarte morze. Mam to niemiłe uczucie, które przenika mnie do szpiku kości rzekła Jamalee  że zrobiliśmy coś okropnego.Ja, Jason i ty, Sammy.Zachowaliśmy się zle jako paczka, ale to on zapłacił cenę za naswszystkich, on sam. Chciałbym temu zaprzeczyć  odpowiedziałem  ale musiał-bym skłamać.Odkąd wyszliśmy z domu, rozmawialiśmy jak zwyczajni, zatro-skani obywatele  nie można tak tego zostawić, ta śmierć, ta sprawamusi trafić prosto pod skrzydła Artemidy, czy jak to się tam mówi,bez względu na wszelkie ryzyko czy sumy pieniędzy, żeby prawdawyszła na jaw na oczach społeczeństwa, które żyje po drugiej stronietorów i nas unika.Zaczęliśmy tę rozmowę w salonie Bev i ciągnęli-śmy ją przez jakiś czas; potem poszliśmy się przejść, tak bez powodu.Pył z drogi unosił się na wietrze, a słońce było w niehumorze.Szli-śmy, mijając inne slumsy, kościół z kamienia, który zawalił się, gdywiek dwudziesty był jeszcze w powijakach, lecz kilka kupek kamienileży jeszcze na jego dawnych obrzeżach i znaczy sylwetkę martwejświątyni jak kredowa linia wokół ciała.Parę jabłonek zasiało się wjego dawnych nawach, zapuściło korzenie i panowało nad ruiną.Dobrych kilka pokoleń śmieci spoczywało w schronie burzowymkościoła, patrząc w niebo.Gdy dotarliśmy do Ciotki Dot, rzekłem: To, czego już zupełnie, ale to zupełnie nie mogę znieść w tymcałym bajzlu, to to, że wyznaczają cenę za nasze głowy w dolarach iże ta cena jest tak koszmarnie niska. Brałam pieniądze za różne rzeczy, handlując własnym ciałem odparła Bev.Stała, trącając palcem u nogi butelkę po whisky, po- rzuconą tu przez historię.Teraz już takich butelek nie robią. Ale niemogę wziąć pieniędzy za mojego chłopca. Ani ja  rzekła Jam. Tak naprawdę chodzi im w tym wszyst-kim o to, żebyśmy się chcieli powiesić.Powiesić się, bo są z nas takieszumowiny, że wzięliśmy te pieniądze. Oprócz tego  dodałem  gdybyśmy przyjęli tę kasę, to tak,jakbyśmy dali przyczepić sobie metkę z ceną.Kupiliby sobie całąnaszą trójkę za mniej, niż daliby za nowego forda.Pomyślcie o tymteż w tych kategoriach, co?Gołębie zdawały się niezadowolone, że wpadliśmy z wizytą i na-ruszyliśmy spokój; poderwały się z domu do lotu, z ich nóg posypałsię na nas biały żwirek, a z okapów pióra, gdy wzleciały wysoko nadnaszymi głowami, zataczając nerwowo koła i pokazując, co o nasmyślą. Ciotka Dot zamknęła interes, jak jeszcze byłam dzieckiem powiedziała Bev  małym brzdącem.Ale znałam ją, Dot Gowrie.Umarła też w dziwny sposób. Bev stała na placku ziemi nagrzanejtak, że drżało nad nią powietrze, i przesłaniała oczy z głową zwróconąku krążącym gołębiom.Stopy miała bose, jak jej się to często zda-rzało, przez co pewnie mogła poczuć się jak dziecko wolne podczasletnich wakacji albo przywołać ukojenie płynące z jakiegoś czułego,miłego wspomnienia.Miała na sobie biały T-shirt, który reklamowałjedzenie w tej restauracji niedaleko Bootheel, gdzie rzucają w klien-tów bułkami, a do tego postrzępione szorty z niebieskiego dżinsu.Powiedzieli, że jej furgonetka spadła z betonowych bloczków iprzygniotła ją, gdy próbowała naprawić tłumik.Kobieta po siedem-dziesiątce, ledwo chodziła i widziała, naprawiająca tłumik.W do-datku wczołgała się pod samochód bez żadnych narzędzi i położyłagłowę dokładnie pod kołem. Gdy gołębie lądowały z powrotem naokapach Ciotki Dot, Bev zamknęła oczy i potarła powieki z głowąspuszczoną w dół [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •